Wolą czy niewolą? [1938]

Spółdzielczość jest ruchem dobrowolnym. Tak było zawsze od pierwszych dni jej istnienia i pionierzy roczdelscy bardzo by się zdziwili zapewne, gdyby im te kwestie – wolą czy niewolą – przedłożono do rozstrzygnięcia. Tam, gdzie jak w Rosji Sowieckiej wprowadzono swego czasu przymus należenia do spółdzielni, pomimo niesłychanie despotycznego charakteru całej struktury ustrojowej, trzeba było po kilku latach ten przepis sowieckiej ustawy spółdzielczej skasować, przywracając przynajmniej pozornie spółdzielczości całkowity charakter ruchu dobrowolnego.

Ale ten właśnie jego charakter budzi coraz większe zastrzeżenie ze strony tych wszystkich, którzy stosunki społeczne i ustrój państwa chcieliby budować wyłącznie na zasadach karności, autorytetu i elity rządzącej. Zwłaszcza co do tych odłamów naszego ruchu, które zakreślają sobie daleko idące cele społeczne – przebudowy ustroju – sądzą oni, że od dobrowolności i namowy można tu zacząć, ale skończyć trzeba będzie nieodwołalnie na przymusie i gwałcie. Oni sami tak chętnie przecież stosują przymus wszędzie, nie tylko tam, gdzie jest niezbędny, ale tam, gdzie jest szkodliwy. To jest może jeden z powodów, dla których spółdzielnie, zwłaszcza spółdzielnie spożywców, tak obce swymi założeniami i pochodzeniem są im niemiłe i spotykają się z ich strony z niechęcią dochodzącą do jawnego prześladowania.

To jest zrozumiałe. Spółdzielczość jest ucieleśnieniem demokracji gospodarczej w życiu społecznym czy, mówiąc innymi słowami, realizacją wolności. Realizować wolności nie można przez przymus przekraczający niezbędne granice. Tak np. w najbardziej radykalnej pod względem społecznych celów spółdzielni nie można będzie zwolnić członków od obowiązku – jeśli kto woli przymusu – wpłacania udziałów i w ogóle poddawania się nakazom statutu. Ale też na tym kończy się przymus. Wszystko, co by się wprowadzało poza tym w charakterze przymusowym, może służyć innym celom, innej organizacji, ale spółdzielczości nie jest do niczego potrzebne.

Prądy faszystowskie nie mogą obyć się bez przymusu, nie mogą nawet nie doprowadzać tego przymusu do gwałtu, który by terroryzował zarówno jawnych przeciwników, jak bierny tłum. To, co one chcą wprowadzić w życie współczesnego świata, jest tak dalece sprzeczne z odwiecznymi tradycjami ludzkości, z naturalnym stanem rzeczy, z charakterem człowieka, który potrzebuje wolności tak, jak potrzebuje powietrza do oddychania, że wprowadzić takiego ustroju, a zwłaszcza utrzymać go przy życiu nie można inaczej jak surowymi do dzikości karami, jak odebraniem rządzonym prawa wyboru swojej własnej drogi.

Wręcz przeciwnie – spółdzielczość chce budować w dostosowaniu się do najbardziej naturalnych potrzeb ludzkości. Ponieważ znaczna część ludności nie dojada albo je źle, chce im ułatwić zdobywanie chleba i liczy na to, że ludzie we własnym interesie dopomogą jej w tym osiąganiu celów, które są celami wszystkich. Przypuszcza też, że w każdym człowieku istnieje mniejsza czy większa niechęć do wypełniania narzucanych mu rozkazów, zwłaszcza gdy te rozkazy są niemądre lub jawnie uwzględniają interesy tylko niektórych grup. Poza tym człowiek jest istotą towarzyską nie tylko w tym znaczeniu, iż może służyć za materiał do formowania szeregu i zdyscyplinowanych oddziałów, ale głównie i przede wszystkim dlatego, że przez zjednoczenie swoich wysiłków z wysiłkami innych ludzi przyczynia się w swoim przeświadczeniu do tworzenia lepszego świata. To się nazywa pomocą wzajemną, która jest u najgłębszych podstaw spółdzielczości. O pomocy wzajemnej nie może być oczywiście mowy w ustrojach opartych na przymusie, nastawionych jedynie na pomaganie komuś innemu – jednemu człowiekowi czy jednej grupie. Stąd ta niemożliwa do uzgodnienia sprzeczność pomiędzy spółdzielcami a tymi, którzy chcą urządzać świat z rozkazu.

Nasi przeciwnicy twierdzą zwykle, że działanie za pomocą namowy jest mdłe, rozbija zwarte szeregi społeczeństwa i przyczynia się do tworzenia anarchii. Kto tak mówi, ten nie wierzy w ludzkość, w jej siły twórcze skupiające się koło wielkich idei. Gdyby idei tych zabrakło, zabrakłoby na pewno społeczeństwu i siły do życia, ale wtedy już ani nakazy, ani gwałty nic nie pomogą.


Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w spółdzielczym piśmie „Spólnota” nr 34/1938, 1 grudnia 1938 r. Następnie został wznowiony w książce Stanisława Thugutta pt. „Wyznania demokraty. Publicystyka z lat 1917-1939”, wybór i opracowanie Jan Sałkowski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1986. Przedruk za tym ostatnim źródłem.