Socjalistyczne kooperatywy belgijskie [1921]

I

Dla nas, którzy żyjemy obecnie w okresie agonii kapitalizmu, szamoczącego się bezsilnie wśród sprzeczności, których zarodki tkwiły w nim od początku, a które w miarę jego rozwoju rozwijały się bezustannie i wreszcie dosięgły rozmiarów dla zdrowego rozsądku trudnych do uwierzenia, krwiożerczej, niszczycielskiej wojny wszechświatowej – klęski zarówno dla zwycięzców, jak dla zwyciężonych – jasnym stało się, że obecnie przed ludzkością stoją tylko dwie możliwości, albo opanowanie przez zbiorową świadomą wolę ludzką sił gospodarczych i zaprzęgnięcie ich do pracy dla dobra ogółu – dla zaspokojenia potrzeb ludzkich, albo w razie, jeśliby się okazało, że ludzkość nie dorosła jeszcze do tej wyższej formy bytowania – powrót do barbarzyństwa ze zniszczeniem całego dotychczasowego dorobku kulturalnego.

Kapitalizm przeżył się, spełnił już swą misję dziejową i żadna potęga nie jest zdolna tchnąć weń nowe siły życiowe. Dzięki temu socjalizm przestał być zagadnieniem natury tylko teoretycznej, ideałem jakichś odległych, całkiem nieokreślonych czasów, ale nabrał kształtów sprawy bardziej konkretnej i realnej, od której urzeczywistnienia zależy dalszy los ludzkości.

Patrząc na rzeczy z tego punktu widzenia, staje się jasnym, że istnienie silnych organizacji spożywców, tj. zarodków aparatu rozdzielczego i wytwórczego, opartego na nowych zasadach, jest w stanie skrócić wstrząśnienia i cierpienia okresu przejściowego. Za pomocą dekretów da się, być może, względnie łatwo uspołecznić wielki kapitał, natomiast wobec drobnego kapitału handlowego – dekrety najmądrzej nawet pomyślane są bezsilne, o ile nie ma organizacji, która rolę pośredników uczyni istotnie zbędną. To co się w dziedzinie wymiany dóbr dzieje w Republice Rosyjskiej jest tego ilustracją wymowną.

Ale jeżeli dziś nie da się pomyśleć trzeźwy socjalista1, który by nie uznawał, że kooperacja jest jednym z niezbędnych czynników urzeczywistnienia socjalizmu – to nie zawsze tak było – przez całe dziesiątki lat kooperacja spożywców była niedoceniana i niezrozumiana zarówno przez teoretyków socjalizmu, jak przez socjalistyczne partie polityczne.

Długą była droga, po której błądziła świadomość socjalistyczna zanim uznaną została wartość kooperacji dla budowy nowego ustroju – dopiero w pierwszym dziesiątku wieku XX zostaje ona oficjalnie zrehabilitowana przez międzynarodowy kongres socjalistyczny w Hamburgu (1910), a niemal jednocześnie przez zjazd niemieckiej socjaldemokracji w Magdeburgu.

Wina za tę fatalną w skutkach pomyłkę w ocenianiu wartości kooperacji spada przede wszystkim na przywódców ruchu niemieckiego Lassalle’a i Marksa, pod których przygniatającym wpływem socjalizm rozwijał się w Europie Środkowej przez długie lata. Lassalle, jak wiadomo, odmawiał kooperacji spożywców wszelkiej doniosłości na zasadzie rzekomego „spiżowego” prawa płac, Marks zaś nie rozciągał swych rozważań teoretycznych na dział o spożyciu, stąd ogromna luka w jego systemie. Układu stosunków, który zaznacza w § 18 „Manifestu”, mówiąc: „Kiedy wyzyskiwanie robotnika w fabryce kończy się i on otrzymuje swą zapłatę, spadają nań inni wyzyskiwacze: właściciel domu, kramarz, lichwiarz itp.” – Marks bliżej nie zbadał i nie wyciągnął konsekwencji, dzięki czemu w dziełach jego, poza paroma uwagami przygodnymi, o kooperacji nie ma mowy. Marksiści, ślepo zapatrzeni w mistrza, nie znajdując w dziełach jego konkretnych wskazań, zajęli względem kooperacji postawę negatywną, pogardliwą, w najlepszym razie – obojętną.

Zmiana w ocenie kooperacji przez socjalistów nastąpiła z jednej strony pod naporem rozwijających się tendencji kapitalizmu do wyzyskiwania spożywcy, które to tendencje w zaraniu okresu kapitalistycznego były mniej widoczne, z drugiej zaś strony pod przekonywującym wpływem przykładu, jaki dał socjalizm belgijski.

U nas warunki polityczne opóźniły tę ewolucję myśli socjalistycznej. Jedyną możliwą metodą pracy była za czasów rosyjskich – praca konspiracyjna, wobec czego nawoływanie do pracy legalnej w kooperatywach, o których celach istotnych nie można było jawnie mówić – było rzeczą niemożliwą, a skutkiem tego socjalizm polski nie interesował się również teoretyczną stroną zagadnienia.

Pozostanie nieśmiertelną zasługą przywódców socjalizmu belgijskiego, że w czasach, kiedy kooperacja była ogólnie przez socjalizm potępiana, oni czynem przeciwstawili się panującej opinii i pokazali światu, czym świadoma swych celów kooperacja dla socjalizmu być może.

Gdzież szukać wyjaśnienia tego zuchwałego wyłamania się spod panującej opinii i tworzenia kooperatyw wówczas, gdy były one uważane za wymysł burżuazji – stworzony dla oszukania robotnika i odwracania jego uwagi od socjalizmu właściwego.

Złożyło się na to parę czynników: Trzeźwość i zmysł praktyczny robotnika belgijskiego, którego nie zadowoliłoby teoretyczne rozumowanie, że nadejście ustroju socjalistycznego jest rzeczą nieuniknioną, nieodzowną, fatalistyczną, którego przywiązać do idei socjalistycznej można było zachęcając go do wydźwigania szeregu instytucji, będących ustroju tego zarodkiem, a których piękno i korzyść realnie odczuwał. Obok tego nieprzeciętność uzdolnienia przywódców ruchu, którzy z szerokością poglądów i śmiałością zamierzeń łączyli wybitny talent organizacyjny.

Nie bez znaczenia była i ta okoliczność, że klasa robotnicza belgijska przez długi czas odcięta była od udziału w życiu politycznym. Do 1893 r. mianowicie, w którym to roku została wprowadzone powszechne (ale pluralne2) prawo wyborcze, dzięki któremu partia wprowadziła do parlamentu 28 posłów, istniał wysoki cenzus wyborczy, który praktycznie pozbawiał klasę robotniczą udziału w życiu politycznym. Skutkiem tego energia partii robotniczej musiała szukać ujścia na innym polu; uwagi jej nie pochłaniały jedynie reformy dekretowane z góry przez państwo, twórczość swą skierowała na drogę tworzenia instytucji nowych, stojących niejako poza państwem, tj. kooperatyw.

Socjalizm belgijski ma charakter przede wszystkim praktyczny. Belgijska partia robotnicza ma swoistą budowę, gdyż w skład jej wchodzi 5 grup różnorodnych instytucji, mianowicie: 1) kooperatywy, 2) stowarzyszenia wzajemnej pomocy, 3) związki zawodowe, 4) koła polityczne, 5) stowarzyszenia oświatowe, rozrywkowe itp.

Belgijskie kooperatywy robotnicze, które, jak zaznaczyliśmy charakteryzują się tym, że są wyłącznym dziełem socjalistów, stanowią istotny rdzeń partii robotniczej, bez którego życie tej ostatniej byłoby niemożliwe. Wokół kooperatywy i pod wspólnym dachem, wydźwigniętego przez nią Domu Ludowego, skupia się grupa polityczna, sekretariaty związków zawodowych, drużyny gimnastyczne, chóry, orkiestry kółka samokształcenia, towarzystwa wycieczkowe, towarzystwa dramatyczne, koła młodzieży socjalistycznej, dzieci ludu itd. Do Domu Ludowego prowadzą członka trzy czynniki: obowiązek, korzyść i przyjemność. Tu bowiem odbywają się wszelkie narady, posiedzenia i zjazdy, tu się kształtują poglądy socjalistyczne i kuje się broń socjalistyczną, tu członek znajduje zaspokojenie swych potrzeb nie tylko materialnych, ale także umysłowych, artystycznych i towarzyskich.

 II

Wyraźne cechy odrębne mają kooperatywy belgijskie nie tylko pod względem ideowym, Kroczyły w rozwoju swym właściwymi sobie drogami, rozpoczynając od tego działu pracy, do którego spółdzielnie w innych krajach dochodzą zazwyczaj po latach. Początkową działalność kooperatyw stanowi z reguły sklep detaliczny artykułów spożywczych, sprowadza się to do względnie prostej czynności zakupów hurtowych a sprzedaży detalicznej. Natomiast kooperatywy belgijskie zaatakowały z punktu zagadnienie produkcji – sprawę o wiele bardziej złożoną i trudną do opanowania zarówno pod względem technicznym, jak ideowym. Wszystkie bez wyjątku kooperatywy belgijskie wiodą swój byt od piekarni, wokoło której z czasem powstają inne działy pracy spółdzielczej zarówno w dziedzinie wymiany, jak wytwórczości (sklepy artykułów spożywczych, magazyny z obuwiem i odzieżą, apteki, jatki, składy węgla, browary, warsztaty szewskie i krawieckie itd.), wszakże i nadal punkt ciężkości prac kooperatywy pozostaje przy piekarni i obrót oraz nadwyżka ze sprzedaży chleba stanowi lwią część obrotów stowarzyszenia, względnie ogólnej nadwyżki3.

Ażeby zrozumieć, dlaczego kooperatywy belgijskie przywiązują tak wielką wagę do piekarni, musimy sobie uprzytomnić, że mimo bogactwa kraju, mimo znanej ogólnie pracowitości mieszkańców, warunki bytu belgijskiej klasy pracującej są na ogół bardzo ciężkie. Belgia jest do dziś dnia krajem niskich płac, długiego dnia roboczego, niesłychanego wyzysku pracy chałupniczej i pracy dzieci, słowem, „rajem dla kapitalistów”. Skutkiem tego chleb, obok kartofli, odgrywa w pożywieniu belgijskiej klasy robotniczej rolę pierwszorzędną. Robotnik belgijski – jako spożywca – jest przede wszystkim zainteresowany, aby chleb był możliwie tani. Wymownym świadectwem wyżej zaznaczonych ciężkich warunków bytu robotników belgijskich jest fakt, że członek kooperatywy nie może sobie stale pozwalać na kupowanie tyle chleba, ile by chciał. Statystyka spożycia chleba wskazuje, że w okresach, w których członkom zwracane jest nadebrane4, zapotrzebowanie chleba znacznie wzrasta, wówczas tylko ogół członków może w zupełności zaspokoić swój głód chlebem.

Z drugiej strony w czasach, kiedy zaczęły powstawać kooperatywy belgijskie, tj. w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, założenie piekarni nie było rzeczą zbyt trudną: nie wymagało ani znacznych kapitałów, ani specjalnych uzdolnień. Postęp techniczny nie był jeszcze dotknął przemysłu piekarskiego. Panowała wyłącznie drobna wytwórczość, posługująca się urządzeniami zupełnie prymitywnymi. W Genewie np. największa piekarnia przed założeniem „Voruitu” wypiekała zaledwie 300 kilogramów chleba dziennie. Przyjmując, że człowiek spożywa dziennie średnio ½ kilograma (1,2 funta) oraz że rodzina składa się przeciętnie z 5 osób – wypada, że koszt utrzymania piekarza i jego rodziny oraz wszelkie koszty związane z prowadzeniem piekarni, opłacać musiało w cenach chleba niewiele więcej niż sto rodzin. Zrozumiałą jest rzeczą, że w tych warunkach chleb musiał być drogi.

Piekarnia obliczona nie na parę dziesiątków odbiorców, ale na setki i tysiące, mogła, rzecz naturalna, wytwarzać chleb w sposób bardziej ekonomiczny oraz miała możność wprowadzania udoskonaleń technicznych i higienicznych, o jakich nie mogły marzyć małe piekarnie.

Wprawdzie z początku piekarnie stowarzyszeń belgijskich nie różniły się pod względem zewnętrznym w niczym od istniejących piekarenek prywatnych. Mieściły się również w brudnych i ciasnych pomieszczeniach, nieraz nawet w piwnicach. Ciasto, przygotowywane ręcznie, przy braku wszelkich urządzeń higienicznych, nie wolne było od brudu i potu robotników, tak, jak to się do dzisiaj dzieje u nas, w Polsce. Wyższość piekarni spółdzielczej polegała wówczas z jednej strony na uczciwości (cena, waga), z drugiej zaś strony na zapewnionym, a przy tym stale wzrastającym zbycie. Każdy nowy członek stowarzyszenia – to nowy spożywca chleba spółdzielczego – to przypływ sił do piekarni, to nowa cegiełka gmachu spółdzielczego. Nabywanie chleba przez członka stowarzyszenia w piekarni kapitalistycznej jest uważane w Belgii po prostu za występek przeciw solidarności socjalistycznej. Członek taki traci prawa członkowskie i bywa z kooperatywy wykreślony. Faktycznie więc członkowie spożywają wyłącznie chleb spółdzielczy, dzięki czemu codzienne zapotrzebowanie daje się obliczyć z całą dokładnością – piekarnia pracuje bez żadnego ryzyka.

Wypełnienie tego obowiązku nie jest przy tym dla członka uciążliwe, a to dzięki nadzwyczaj sprawnej organizacji rozwożenia chleba do domostw kooperatystów. Na jakimkolwiek krańcu miasta czy osady mieszkasz, wózek z chlebem, ciągniony przez konie, a częściej przez psy, dociera codziennie do twego ustronia i wesołym donośnym gwizdaniem daje znać o swoim przybyciu.

W miarę wzrostu liczby członków, piekarnia jakby automatycznie powiększa produkcję i udoskonala swe urządzenia. Piekarnie wielkich stowarzyszeń belgijskich są to ogromne fabryki, nie mające sobie równych wśród przedsiębiorstw prywatnych ani pod względem rozmiarów, ani pod względem urządzeń technicznych. Wszystkie stosują mechaniczny wyrób ciasta i piece o wielkiej wydajności, ogrzewane parą. Oszczędności, wynikające z wytwarzania masowego chleba w sposób jak najbardziej racjonalny, wzmacniają położenie ekonomiczne kooperatywy i pozwalają jej opanować stopniowo coraz to nowe działy pracy.

Inną cechą charakterystyczną kooperatyw belgijskich jest nadzwyczajnie ułatwiony wstęp dla członków.

Od nowo wstępującego członka wymaga się tylko dwóch rzeczy:

  1. stwierdzenia własnoręcznym podpisem, że zgadza się z programem Partii Robotniczej i że zobowiązuje się jej nie szkodzić,
  2. zobowiązania zaopatrywania się wyłącznie w kooperatywie (zwłaszcza co się tyczy chleba).
    Natomiast opłaty wymagane przy wstępie są tak minimalne, że nie mogą odstraszyć nawet najbiedniejszych. Wpisowe wynosi zaledwie kilkadziesiąt centów, udział parę, najwyżej 10 franków5, przy tym przy wstępie wystarcza wpłacić część udziału, reszta gromadzi się automatycznie sama przez się przez dopisywanie nadebranego na rachunek udziału.

Ta niesłychanie niska norma udziałów, która bez wątpienia hamuje rozwój ruchu, została wprowadzona pod naporem rozszalałej konkurencji pomiędzy kooperatywami o różnych kierunkach politycznych – w szczególności tzw. katolickimi, które subsydiowane i patronowane zazwyczaj przez garstkę bogaczy, nie szczędzą środków, by przelicytować w doraźnych korzyściach kooperatywy socjalistyczne i odciągnąć od nich mniej świadomych robotników6.

Z trudności wynikających ze szczupłości kapitału udziałowego – kooperatyści belgijscy potrafili wyjść w sposób iście genialny. Odwrócili po prostu, że tak powiedzieć, zwyczaj kupna na kredyt. Nie członek kooperatywie, ale kooperatywa członkowi jest prawie stale dłużna. Osiąga się to w sposób dla członka bynajmniej nie uciążliwy – każe mu się po prostu nazajutrz po wypłacie zakupić bony na chleb na cały tydzień z góry. Tym sposobem kooperatywa rozporządza zwiększonymi środkami obrotowymi.
Stały wzrost obrotów zapewniają sobie kooperatywy belgijskie także dzięki temu, że nadebrane nie wypłaca się gotówką, ale wyłącznie bonami na towary. Oszczędności, zrealizowanych przez zakupy w stowarzyszeniu, członek nie może zużyć inaczej, jak na nowe zakupy spółdzielcze. System ten przedstawia wiele dogodności dla obu stron, zarówno dla członka, jak dla stowarzyszenia. W okresach zwrotu nadebranego (co odbywa się dwa razy do roku, a w niektórych stowarzyszeniach co kwartał) daje się zauważyć ożywienie w działach sprzedaży obuwia, odzieży, mebli itd., a także, jakeśmy już wspomnieli, wzrost spożycia chleba.

Bliskie zespolenie różnych form organizacji socjalistycznych w Belgii przychodzi z pomocą słabości finansowej kooperatyw. Związki zawodowe, stowarzyszenia wzajemnej pomocy itd., umieszczają zasoby swe w kasach oszczędnościowych stowarzyszeń spożywców, albo też zakupują wypuszczone przez nie w tym celu obligacje.

Małym powstającym stowarzyszeniom przychodzą z pomocą wielkie i zasobne kooperatywy drogą pożyczek lub zakupywania udziałów.

Trzecia cecha kooperacji belgijskiej to jej wszechstronność. Płodność zasady kooperacji spożywców – ta jej jakaś twórcza moc wewnętrzna, która sprawia, że organizacje spółdzielcze, zapoczątkowane groszowymi niemal środkami, stają się potęgami i opanowują z biegiem czasu coraz to nowe dziedziny życia, dążąc do zaspokojenia wszystkich potrzeb swych członków – uwydatniła się z niesłychaną siłą w kooperatywach belgijskich.

Słynny „Vooruit” (Naprzód) gandawski, który w belgijskim ruchu spółdzielczym odegrał rolę Rochdale7, jest tego wymownym przykładem. „Vooruit” usiłuje zaspokoić na równi z materialnymi także umysłowe i artystyczne potrzeby swych członków – a ponadto stworzył sieć urządzeń społecznych, które otaczają opieką członków literalnie od kolebki do grobu, świadcząc mu pomoc w razie choroby, nieszczęśliwych wypadków, starości itp.

Ponieważ „Vooruit” stał się swego rodzaju prawzorem dla innych kooperatyw belgijskich i żadna pod względem rozmachu działalności ani zwartości organizacji mu nie dorównała, acz niektóre prześcignęły go rozmiarami, zrobimy, być może, najlepiej, zaznajamiając się pokrótce z rozwojem i urządzeniami „Vooruitu”.

 III

Nie zważając na niepowodzenie różnych prób spółdzielczych, czynionych poprzednio zarówno w Gandawie, jak i w innych miejscowościach Belgii, w r. 1873 trzydziestu robotników postanowiło założyć piekarnię spółdzielczą. Po dziesięciu tygodniach, oszczędzając tygodniowo po 50 centymów uzbierali kwotę 150 franków i z tym kapitalikiem otworzyli piekarnię, którą nazwali „Vrije Bakkers” – „wolni piekarze”. Założyciele tej spółdzielni równocześnie wznowili gandawską sekcję Międzynarodówki Socjalistycznej i niektórzy z nich oddawali się propagandzie socjalizmu tak wyłącznie, że cierpiały na tym interesy piekarni, którą zaniedbywali. Piekarnia wegetowała. Na tym tle wynikł spór, który się zakończył tym, że odłam lewy wystąpił i otrzymawszy od Związku Zawodowego Tkaczy pożyczkę wysokości 2000 fr. założył nową kooperatywę w 1880 r. i nazwał ją „Vooruit”.

Nazwa sama starczyła za program. Założyciele proklamowali „Vooruit” jako instytucję otwarcie socjalistyczną, dzięki czemu przyciągnęli do swych szeregów najlepsze, najśmielsze umysły spośród gandawskiej klasy robotniczej. Ten charakter „Vooruitu” uwydatnił się już jasno w przyjętym statucie, który zawiera takie paragrafy:

§ 1. …Stowarzyszenie będzie energicznie popierać wszelki ruch, zmierzający do podniesienia i wyzwolenia klasy robotniczej.

§ 5. Istotnym celem stowarzyszenia jest energiczne współdziałanie z całkowitym wyzwoleniem klasy robotniczej.
Rozrost „Vooruitu” szedł w szybkim tempie. Oto parę dat: W 1880 r. liczy 150 członków i posiada prymitywną piekarenkę, pomieszczoną w podwórku karczmy. Wypiek tygodniowy chleba wynosi zaledwie 1500 kg.

Już w cztery lata później piekarnia przeniesioną zostaje do innego lokalu o urządzeniach nowoczesnych – a równocześnie powstaje zaczątek „Domu Społecznego”, gdyż w nowym gmachu obok biur „Vooruitu” znajduje się sala dla zebrań, kawiarnia oraz biblioteka. W tym też roku zostaje założona pierwsza apteka spółdzielcza, uwieńczona nadspodziewanym powodzeniem.

W 1885 „Vooruit” zdobywa sobie ostatecznie sympatię klasy robotniczej, posyłając strajkującym górnikom 10 000 kg chleba. W tymże roku otwarty jest pierwszy sklep artykułów spożywczych oraz zostaje uczyniona próba sprzedaży materiałów ubraniowych, z początku tylko wieczorami. Niezadługo przychodzi kolej na składy węgla. A jednocześnie ,,Vooruit” wkracza coraz głębiej w dziedzinę produkcji; z początku w ścisłym porozumieniu z odnośnymi związkami zawodowymi otwiera warsztaty, stolarski, krawiecki, szewski itd., nieco później nie waha się przypuścić szturmu do wielkiego przemysłu włókienniczego, stanowiącego główną gałąź wytwórczości Gandawy. W 1903 r. kupuje przędzalnię, a w dziesięć lat później wielką tkalnię. W międzyczasie stwarza własny bank pod nazwą Belgijskiego Banku Pracy, który obecnie ma objąć cały belgijski ruch socjalistyczno-spółdzielczy. Ponadto „Vooruit” posiada drukarnię, fabrykę cykorii, browar, pracownie ubrań i bielizny.

Od czasu, gdy „Vooruit” w r. 1885 został uznany przez władze jako jednostka prawna, poczyna skupywać place i budować gmachy, odpowiednie dla swoich pomieszczeń, równocześnie w każdej dzielnicy miasta wznosi dom społeczny, z których niejeden raczej wypadałoby nazwać „pałacem”. Przed paru lat nabyto pałacyk, otoczony pięknym parkiem ze starymi drzewami – tu znajdują wytchnienie w przerwach i po skończonej dziennej pracy robotnicy tkalni „Vooruitu”, położonej opodal.

Dzisiaj „Vooruit” stał się najpoważniejszym właścicielem nieruchomości w Gandawie i kiedy na Wystawie Międzynarodowej w 1913 r. były wystawione modele fabryki domów „Vooruitu” – odnosiło się wrażenie, że to cała nowoczesna osada przemysłowa, wyrosła jakimś cudem z maleńkiej piekarni r. 1880, której model umieszczono pośrodku obok posągu robotnika – ogromnych rozmiarów, symbolu twórczej mocy kooperacji.

Prace gospodarcze nie wyczerpują działalności „Vooruitu”. Jego założyciele i kierownicy rozumieli dobrze, że rozwiązanie sprawy społecznej nie leży tylko na płaszczyźnie ekonomicznej, lecz jest ściśle związane ze sprawą podniesienia poziomu umysłowego i moralnego mas – toteż nie mniejszą wagę, jak do działalności handlowej, przywiązywali do sprawy zaspakajania i budzenia potrzeb umysłowych i artystycznych członków.

Ta strona działalności była już częściowo przewidziana w statucie, gdzie jeden z paragrafów głosi:

„Stowarzyszenie posiada własną orkiestrę, chór, koło dramatyczne, które współdziałają w uroczystościach i manifestacjach”.

„Vooruit” wydaje codzienne pismo robotnicze, szereg organów zawodowych, dużą ilość broszur popularnych, prowadzi bogatą bibliotekę, urządzą od czasu do czasu w salach domów społecznych wystawy sztuki – organizuje przedstawienia teatralne i kinematograficzne, koncerty nawet muzyki klasycznej, prowadzi kursy ogólnokształcące i fachowe. Subsydiuje i daje pomieszczenia różnym kołom samokształceniowym, dramatycznym, gimnastycznym, śpiewackim itp.

Lecz na tym nie koniec. Logiczną konsekwencją dążenia kooperatyw belgijskich do zaspakajania wszystkich potrzeb członków jest zaprowadzenie sieci ubezpieczeń społecznych, które biorą członka w opiekę wówczas, gdy spadają nań zdarzenia losowe. Czyż stowarzyszenie takie, jak „Vooruit”, które dzięki swej różnorodnej działalności tak ściśle zespala członka ze sobą, mogłoby pozostawić go bez pomocy i bez możności korzystania z kooperatywy wówczas właśnie, gdy skutkiem nieszczęścia pozostaje niezdolnym do pracy?

W krajach, w których nie zostały jeszcze wywalczone przez ogół robotników takie niezbędne i kardynalne urządzenia społeczne, jak ubezpieczenia na wypadek choroby, starości, nieszczęśliwych wypadków itd., rozwinięte stowarzyszenie spożywców obowiązane jest stworzyć zaczątek tych organizacji dla swych członków. Istotnie członek „Vooruitu” doznaje pomocy w razie narodzenia dziecka, choroby, starości, bezrobocia. W razie zaś zgonu członka pomoc otrzymuje najbliższa jego rodzina.

Na pierwsze miejsce pod względem doniosłości społecznej wysuwa się organizacja ubezpieczeń na starość. Niewątpliwie jednym z najbardziej nieludzkich przejawów ustroju kapitalistycznego jest to, że po całym życiu mozolnej a użytecznej pracy starzec porzucany bywa na pastwę losu. My, ludzie tak zwani cywilizowani, oburzamy się na okrucieństwo ludów pierwotnych, gdzie panował zwyczaj zabijania członków plemienia z chwilą, gdy wskutek starości stawali się dlań ciężarem, ale nie zdajemy sobie często sprawy z tego, że stokroć okrutniej postępuje społeczeństwo współczesne, skazując starca nie tylko na śmierć, ale na straszne katusze poniewierki i powolnego dogorywania z głodu.

Ile cierpień, ile podeptania godności ludzkiej, ile złych uczuć zniknęłoby ze świata, jeśliby każdy obywatel kraju miał zapewniony spokojny byt na starość.

Skromny, ale piękny i budzący otuchę w sercach ludzi stęsknionych do sprawiedliwości jest zaczątek tej organizacji, funkcjonującej przy „Vooruicie”.

Każdy członek, skoro dosięgnie lat 60., uzyskuje prawo do emerytury starczej, jeśli od 20 lat był członkiem stowarzyszenia i przez ten cały czas lojalnie czynił w nim zakupy chleba i innych przedmiotów.

Rozmiary tej emerytury uzależnione są od wysokości sumy zakupów danego członka. Przed wojną wynosiła od 190 do 365 fr. rocznie, tj. nie mniej jak państwowe ubezpieczenie w Anglii, a więcej niż w Danii. Emerytura wypłacana bywa zazwyczaj nie pieniędzmi, ale bonami na towary z kooperatywy. W r. 1920 „Vooruit” wydał na ten cel koło 127 000 fr.

W razie choroby członek doznaje następującej pomocy: korzysta z bezpłatnej pomocy lekarza i środków aptecznych, a ponadto otrzymuje przez 6 tygodni bezpłatnie chleb, w ilości, w jakiej spożywał normalnie. Do pomocy w razie choroby ma prawo każdy członek, pół roku po wstąpieniu, jeśli opłaca minimalną składkę ubezpieczeniową (przed wojną wynosiła 5 ct. tygodniowo) i jeśli chleb bierze tylko z kooperatywy.

W razie narodzenia dziecka stowarzyszenie ofiarowuje członkowi dziesięć bochenków chleba oraz inne artykuły spożywcze, których ilość zależy od wysokości zakupów członka.

W razie śmierci członka, najbliższa jego rodzina otrzymuje od kooperatywy zapomogę pieniężną.

Dodajmy jeszcze zapomogi dawane członkowi w razie bezrobocia a będziemy mieć całokształt akcji ubezpieczeniowej „Vooruitu”.

„Vooruit” nie zapomniał o zabezpieczeniu pracownikom swym i członkom możności wypoczynku letniego. W tym celu zakupił przed paru laty willę na wybrzeżu morskim w Ostendzie i prowadzi tam pensjonat. Tu kooperatyści mogą spędzać urlop, nabierać zdrowia i nowych sił do pracy za skromną opłatą, wolną od haraczu, nakładanego dowolnie przez właścicieli pensjonatów w miejscowościach hojnie wyposażonych przez przyrodę.

***

Pomimo wszystko nie każdy jeszcze robotnik Gandawy jest członkiem „Vooruitu”, akcja przemysłowców, o której wspominaliśmy, zmierzająca do tworzenia pseudo-kooperatyw, tj. sklepów patronackich, dających jednak duże korzyści materialne, odciąga od „Vooruitu” znaczną liczbę ciemnych i nieuświadomionych robotników.

Przed wojną „Vooruit” liczył 7000 członków, czyli zaspakajał potrzeby około 30 000 osób. Ponieważ ludność Gandawy liczy 150 000 mieszkańców, stanowi to 1/5 ludności.

W czasie okresu wojennego świadomość spółdzielcza znacznie wzrosła – w ciężkich czasach trosk i nieszczęść łatwiej jest bowiem poznać prawdziwego przyjaciela. Ostatnie sprawozdanie „Vooruitu” wykazuje więcej niż podwójną liczbę członków, bo 15133. To znaczy, że z górą ⅓ ludności korzysta obecnie z organizacji „Vooruitu”. Obrót za 1920 wyniósł około 21 milionów franków i rozdziela się na poszczególne działy w sposób następujący:

Piekarnia 7 milionów

Artykuły kolonialne 5 milionów

Mięso 2,8 milionów

Tkaniny 2,4 milionów

Węgiel 0,9 milionów

Obuwie 0,5 milionów

Przedstawienia teatralne i kinematograf 0,5 milionów

Apteka 0,4 milionów

Browar 0,3 milionów

„Vooruit” gandawski odegrał w ruchu belgijskim rolę Rochdale. Idea spółdzielcza szybko ogarnęła cały kraj. „Vooruit” prowadził bardzo skuteczną akcję propagandy, która polegała na urządzaniu uroczystości z okazji otwierania nowego działu pracy lub nowego gmachu.

Na uroczystości te zjeżdżali towarzysze całego kraju, a nawet z Francji. Zwłaszcza imponującą była uroczystość 29 października 1899 r., która zgromadziła kilkanaście tysięcy ludności. Wiele grup zjechało z własnymi orkiestrami, z zastępami gimnastycznymi, ze swoimi kołami „Dzieci Ludu” itd. z samej Brukseli przybyło 700 członków. W pochodzie olbrzymich rozmiarów widniały transparenty np. „Cześć i sława Vooruitowi walczącemu z nędzą – »Vooruit« powstał z pomocą 4000 franków, zebranych przez biednych tkaczy, podziwiajcie jego twórczość”. Delegacja z Alostu, pobliskiego miasteczka, niosła napis: „Działalność dobroczynna macierzy »Vooruitu« obejmuje i nas, dzięki niej mamy dobry, tani chleb i wspaniały dom społeczny”. Każda taka uroczystość była wymowną lekcją poglądową tego, co kooperacja może działać, stokroć skuteczniejszą, niż wszystkie agitacje za pomocą słowa czy broszur.

Idea kooperacji stała się w Belgii popularniejszą nawet niż organizacji zawodowych. Statystyka z r. 1912 wykazuje, że liczba członków związków zawodowych wynosiła 116 000 – liczba kooperatystów 171 000. Żądanie, by każdy świadomy robotnik należał zarówno do kooperatywy, jak do związku zawodowego nie jest więc osiągnięte i tu, ale dzieje się odwrotnie niż u nas, gdyż około 55 000 robotników jest zorganizowanych tylko spółdzielczo.

Słabością ruchu spółdzielczego w Belgii było dotychczas zbytnie jego rozstrzelenie. W niektórych miastach istniało obok siebie parę kooperatyw, zmierzających do jednego celu, a każda gmina, nawet najmniejsza, miała swoją kooperatywę.

Lecz obecnie została zapoczątkowana akcja połączeniowa na wielką skalę – cała Belgia została podzielona na 16 dzielnic, w każdej z nich ma działać jedno tylko stowarzyszenie dzielnicowe. Projekt ten począł już wchodzić w życie – w prowincji Leodium [Liege] przeszło 60 (wyraźnie sześćdziesiąt) drobnych stowarzyszeń, (których roczna suma obrotów stanowiła 17½ miliona fr.) zlały się ze sobą i utworzyły stowarzyszenie pod nazwą „Zjednoczenie”.

W okolicy Charleroi nastąpiło zlanie 14 stowarzyszeń – w innych miejscowościach wre praca przygotowawcza.

Teraz potęga idei spółdzielczej będzie się mogła ujawnić stokroć skuteczniej niż dotychczas.

I tak jak ongiś socjaliści belgijscy stali się pionierami pracy spółdzielczej w środowiskach robotniczych wówczas, gdy świat socjalistyczny był dla idei kooperacji nastrojony wrogo, tak dziś stają się pionierami idei połączeniowej rozstrzelonych sił spółdzielczych, idei, która wszędzie musi zwyciężyć, jeśli kooperacja ma spełnić swą misję dziejową.

Czyż i nam nie pora pójść za ich przykładem?

Przypisy:

1. Nasz najbardziej „nieżyciowy” odłam socjalistów – tj. partia komunistyczna, aczkolwiek zewnętrznie nie zaniechała jeszcze przybierać pogardliwej postawy względem kooperacji – w istocie zaczyna się obecnie intensywnie nią interesować. Dowodem czego są np., aż trzy publikacje (2 broszury i program), wydane z okazji I Zjazdu Robotniczych Stowarzyszeń Spółdzielczych w 1920 r. – niezależnie od wartości zawartych w nich enuncjacji, nie można nie widzieć w tym fakcie zwrotu w dotychczasowym ocenianiu przez tę partię doniosłości ruchu spółdzielczego.
2. Pluralnym prawem wyborczym nazywamy takie, przy którym wyborca może otrzymać drugi, a nawet trzeci głos z racji swego majątku lub wykształcenia.
3. Podajemy dla przykładu porównawcze dane statystyczne czterech największych kooperatyw belgijskich za pierwsze półrocze 1892, a mianowicie odsetek sprzedaży chleba w stosunku do ogólnego obrotu oraz odsetek nadwyżki uzyskanej ze sprzedaży chleba w stosunku do ogólnej nadwyżki.

Nazwa    Rok założenia    % obrotu    % nadwyżki

„Progres” w Jolimont     1886        90         93

„Maison du Peuple” w Brukseli    1884         72        96

„Werker” w Antwerpii    1880       77         85

„Vooruit” w Gandawie   1880      62      78

4. Nadebrane, zwane też „zwrotem od zakupów”, to kwota, którą każdy członek spółdzielni otrzymuje jako swój udział w zyskach. Zysk każdej autentycznej spółdzielni jest dzielony na trzy części: na kapitał obrotowy i inwestycyjny, na fundusz społeczny oraz do podziału między członków. Każdy z nich otrzymuje z tej trzeciej puli kwotę proporcjonalną do swego procentowego udziału w rocznych obrotach spółdzielni (przyp. redakcji Lewicowo.pl).
5. Obecnie sprawa podnoszenia udziałów jest na porządku dziennym także i w Belgii. Pożądaną wysokość przywódcy ruchu określają na 100 fr.
6. W przeciwieństwie do zwyczaju praktykowanego w kooperatywach angielskich – udziały w stowarzyszeniach belgijskich oprocentowaniu nie podlegają – jest to w harmonii z ideologią socjalistyczną, potępiającą „dochody bez pracy” – a wobec szczupłości udziałów nie przedstawia to dla członka żadnego istotnego uszczerbku. Sprawa ta nie wywołała nawet nigdy, o ile mi wiadomo, jakiejkolwiek dyskusji. Niestety zasada ta nie jest logicznie przeprowadzona względem wkładów oszczędnościowych w kooperatywach.
7. W angielskim mieście Rochdale powstała w roku 1844 spółdzielnia spożywców, założona przez robotników i rzemieślników (jej początki sięgają jesieni 1843 r.). Jest ona uznawana za pierwszą w dziejach spółdzielnię nowoczesnego typu. Zasady, które przyjęli „pionierzy” (tak nazywani są zwyczajowo w historiografii ruchu spółdzielczego od swej oficjalnej nazwy: Roczdelskie Stowarzyszenie Sprawiedliwych Pionierów) z Rochdale stały się wzorcem dla kooperatystów na całym świecie (przyp. redakcji Lewicowo.pl).


Powyższy tekst pierwotnie ukazał się jako broszura, opublikowana przez Wydawnictwo Związku Robotniczych Stowarzyszeń Spółdzielczych, Warszawa 1921, seria: Biblioteczka „Świata Pracy”, t. 8, od tamtej pory nie była wznawiana, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Tekst udostępnił Wojciech Goslar.

Maria Orsetti (1880-1957) – działaczka społeczna, doktor nauk ekonomiczno-społecznych, pedagog, jedna z liderek ruchu spółdzielczego, sympatyczka anarchizmu. Pochodziła z zamożnej ziemiańskiej rodziny, posiadającej majątek w Świerżach koło Chełma. Od czasu studiów w Brukseli popularyzatorka ruchu spółdzielczego i idei kooperatyzmu, m.in. jako autorka kilkunastu broszur, kilku przekładów (m.in. książki „Spółdzielczość – jej problemy i możliwości” A. Honory Enfield) i kilkuset artykułów. Członkini władz Lubelskiej Spółdzielni Spożywców – jednej z najbardziej prężnych i najbardziej lewicowych polskich spółdzielni spożywców. Na przełomie II i III dekady XX wieku redaktor naczelna spółdzielczego pisma „Społem!”, następnie kierownik spółdzielczego wydawnictwa „Książka”. Zasłużona w staraniach o poprawę warunków pracy w spółdzielczości, m.in. redaktorka pisma „Pracownik Spółdzielczy” – organu Związku Zawodowego Pracowników Spółdzielczych RP. W 1935 r. współtwórczyni Ligi Kooperatystek. Główna popularyzatorka w Polsce dorobku Piotra Kropotkina – autorka przekładów jego trzech książek oraz popularnej biografii tego myśliciela. Część swoich działań sygnowała pseudonimem Edward Godwin.

Tekst ukazał się wcześniej na portalu Lewicowo.pl.