1. Udowodnić znaczenie spółdzielczości – to znaczy wykazać nadwyżkę energii społecznej przez nią osiąganej. Nie dla wszystkich bowiem może być przekonywującym przedstawienie ciężaru gatunkowego ideologii spółdzielczej lub zestawienie długiego szeregu cyfr obrazujących ilość spółdzielni i zrzeszonych w niej członków. Ideologia bowiem zjednywa tylko tych, których potrzebom odpowiada, a wielkość ruchu może być za przemijającą poczytana. Natomiast nie może być obojętnym dla człowieka, nawet bezpośrednio niezainteresowanego, zjawisko, które w sferze chociażby oddalonej wzmaga jej zasoby energii potencjalnej.
Podstawową myślą przewodnią, najistotniejszym założeniem ruchu spółdzielczego jest budzenie i ujawnianie w czynie współdziałania i na tej podstawie wzmaganie energii społecznej.
Współdziałanie, stanowiące, według rozległych i prawdziwie przenikliwych badań wielu uczonych, nieodłączną cechę społeczeństw zwierzęcych i pierwotnych ludzkich, współdziałanie, które nawet w wiekach średnich miało wyraz w szeregu pięknych instytucji, nieomal zanikło pod naporem walki o własność i walki o władzę. Stało się pustym dźwiękiem, powtarzanym bez rozumienia głębokiej treści, którą mu przywrócili dopiero myśliciele. Ze współdziałaniem wyrażanym jako pobożne życzenie ruch spółdzielczy nie ma nic wspólnego, jak, gruntując samopomoc, nie ma nic wspólnego z dobroczynnością. Współdziałanie natomiast, znajdujące wyraz w czynach, w praktyce życia codziennego – jest emanacją ruchu spółdzielczego.
Współdziałanie jest nie tylko najłatwiejszym, ale i najbardziej wydajnym, gdy jego tworzywem jest jedna warstwa społeczna, jeden interes, jedna psychika (p. rozdział X).
Współdziałanie może rozszerzać się w tempie pożądanym, gdy je poprzedza ugruntowane współżycie. Najistotniejszym wyjaśnieniem małego postępu współdziałania w naszym społeczeństwie nieomal we wszystkich dziedzinach jego pracy jest niedorozwój współżycia, wynikły z niewoli, a niedostatecznie leczony w odrodzeniu. Jest on tak samo dotkliwy na szczytach pracy zbiorowej, poczynając od naszych ciał ustawodawczych, jak i w zbiorowiskach nizinnych. Budzenie współdziałania, stanowiące podstawową myśl przewodnią ruchu spółdzielczego, największą u nas przeszkodę napotyka w tym, że wskutek niedostatecznie rozwiniętego współżycia za dużo jest wzajemnych nieufności i walk.
W tych ciężkich warunkach ujawnianie w czynie współdziałania, pragma spółdzielcze, powinno się rozwijać po linii najdalej posuniętej przezorności, by ewentualnymi niepowodzeniami nie ugruntowywać nadto rozpanoszonej w niewoli wiary wyłącznej we własne, jednostkowe siły.
Wzmaganie energii społecznej w narodzie, okaleczałym przez długoletnią niewolę, posiada szczególnie doniosłe znaczenie. Bezmiernie wielkie zadanie Polski w warunkach wyjątkowo ciężkich może być w najkrótszym czasie dokonane, gdy obudzimy i umiejętnie przejawimy energię społeczną we wszystkich dziedzinach pracy, więc też najwięcej bodaj zasłużoną umiejętnością jest jej wyszukiwanie in potentia i przeradzanie w stan kinetyczny.
Ta umiejętność, w ograniczonej co prawda dziedzinie, tkwi w ruchu spółdzielczym dzięki jego wypróbowanej ideologii i doświadczeniu pracy, przede wszystkim zagranicą, ale też i u nas za czasów niewoli.
Energetyczny punkt widzenia w przeciwstawieniu do materialistycznego wysuwa podmiot ponad przedmiot. Podmiotem pracy spółdzielczej jest człowiek, przedmiotem przedsiębiorstwo spółdzielni. Przedsiębiorstwo to w swym szkielecie materialnym, technicznym nie różni się od prywatnego, które, powiedzmy otwarcie, może łatwiej w niejednym wypadku osiągnąć większą sprawność, gdyż nie jest obciążone zarządem kolegialnym. Przewaga spółdzielni nad przedsiębiorstwem prywatnym tkwi w tym, że w niej skupia się zbiorowy wysiłek ludzi w celu osiągnięcia na tej drodze najlepszego wyniku, że ona jest ośrodkiem i źródłem energii społecznej. Nie samo utworzenie przedsiębiorstwa, jak to niekiedy ma miejsce – z opłakanym wynikiem, lecz uświadomienie potrzeb i ujęcie ich we wspólne dążenie jest budzeniem energii społecznej.
Współdziałanie jako stosunek człowieka do człowieka nie zjawia się jakby tknięte różdżką czarodziejską, jest ono owocem wytrwałego przeobrażania dusz. Właściwie powinno ono być w daleko większej niż dotychczas mierze jednym z elementów podstawowych wychowania w szkole, poczynając od jej najniższych stopni. Spółdzielnia (wprost doskonałą jest nazwa polska) stanowi nieustanną szkołę współdziałania, w której kształci się nowy typ obywatela, unikającego szkodliwego współzawodnictwa i walki. Nie trzeba chyba specjalnie podkreślać, jak to w naszym społeczeństwie jest ważne.
Szczeblowy ustrój spółdzielczości, łączący spółdzielnie w związki zawodowe (rewizyjne) i centrale gospodarcze, a te w jedną naczelną organizację, piętrzy współdziałanie w coraz wyższych formach, zapewniając najlepszą ekonomikę pracy i wyprowadzając zbiorowiska spółdzielcze na coraz to szersze horyzonty myślenia i pracy. Bez tej organizacji energia społeczna spółdzielni lokalnej byłaby narażona na łatwe wypaczenie się pod najrozmaitszymi wpływami ujemnymi, a szczególniej pod wpływem atmosfery małego podwórka i ciasnego horyzontu, w których nagminnie grasuje linia najmniejszego oporu, stanowiąca całkowite przeciwstawienie zasady najmniejszego wysiłku iunctim przy największym wyniku.
Spółdzielnia czyni z sobka – obywatela zbiorowiska, szersza organizacja spółdzielcza daje mu możność patrzenia daleko poza widnokrąg osobistych interesów. I tutaj w całej pełni ujawnia się znaczenie spółdzielczości dla państwa. Stefczyk w swym testamencie trafnie określił, że „państwo jest największą spółdzielnią”, gdyż opiera się na współdziałaniu obywateli największego zbiorowiska i ma najszersze horyzonty współdziałania.
2. Zastanówmy się teraz nad istotą spółdzielczości w zakresie wzmagania względnie zaoszczędzania energii społecznej.
Czołowe zadanie spółdzielczości rolniczej stanowi regulowanie obrotu pieniężnego wsi.
Najjaskrawszym zwyrodnieniem obrotu pieniężnego i równocześnie znamieniem jego niezdrowia jest grasowanie lichwy, a dla tej szczególnie podatnym gruntem jest wieś. Nieurodzaj i przednówek dają tutaj pomyślną pożywkę dla żerowania na niedoli bliźniego; im niższy jest stan rolnictwa, im częściej zatem powtarza się nieurodzaj i ciężki przednówek, tym częściej odnawia się pożywka.
Jest wysoce znamiennym, że lichwa, będąca skutkiem zakłóconego obrotu pieniężnego w państwie, nie znika, skoro ten obrót wysiłkiem państwowym został przywrócony do zdrowia, że zwyrodnienie to trwa tak długo, dopóki nie uleczy go samopomoc spółdzielcza. Mylnym jest mniemanie, że samo doprowadzenie dostatecznej ilości pieniędzy jest zdolne wyplenić lichwę. Jest ona wszak niedolą cząstki, na której inna cząstka pasożytuje. Cios jej zatem może zadać tylko umiejętne, właściwie skierowane doprowadzenie pieniędzy, które by wyszukało prawdziwe ofiary lichwy, uniemożliwiło wyzyskiwanie przez sąsiada, wykluczyło przeznaczenie na cele spożycia, a sprzęgło zwolnienie się od lichwiarza z umożliwieniem lub podniesieniem produkcji.
W tym kierunku dla zwalczenia lichwy na wsi wypróbowaną opinię mają spółdzielnie kredytowe typu Raiffeisena, których znamienną cechą jest między innymi – mały okręg działania. Raiffeisenki wypleniły doszczętnie lichwę w Niemczech, której klasyczny opis mamy między innymi w pracy wydanej w roku 1887 pt. „Der Wucher auf dem Lande” przez Verein für Socialpolitik – uczyniły to następnie w Belgii, Holandii, Włoszech, Szwajcarii, dawnej Austrii itd. Gdy śp. dr Fr. Stefczyk rozpoczął od roku 1890 zakładać w Galicji uswojszczone Raiffeisenki, grasowała na wsi galicyjskiej bezmierna lichwa, której tragiczny obraz dał St. Szczepanowski w swej znakomitej książce „Nędza Galicji”. Szybko powstała, dzięki pomocy Wydziału Krajowego, sieć Kas Stefczyka, wytrzebiła na wsi tamtejszej przed wojną lichwę doszczętnie.
Obecnemu zubożeniu wsi, wynikłemu w drobnej tylko części wskutek zniszczeń wojennych, w znaczniejszym – wskutek inflacji, a w największym – wskutek fatalnej polityki cen, uprawianej do niedawna przez Rząd w stosunku do rolnictwa, towarzyszy rozpanoszenie się lichwy na wsi.
Kasy Stefczyka jako aparat do zwalczania lichwy są nie do zastąpienia, gdyż są zdolne wyszukać na swym niewielkim terenie działania rolników, znajdujących się w szponach lichwiarza, jako też ocenić ich możność spłacenia długu w instytucji spółdzielczej i sposoby podźwignięcia gospodarstwa.
Wybitną rolę odgrywała i odgrywać może spółdzielczość rolniczo-kredytowa w gromadzeniu wkładek oszczędności. Nie może ona rościć sobie w tym zakresie pretensji do wyłącznej roli, jaka jej z natury przypada przy zwalczaniu lichwy; psychika wkładcy jest nader skomplikowana i uderzającym jest np., że zamożniejszy włościanin, nie chcąc się zdradzić przed sąsiadami, lokuje swe oszczędności w instytucji odległej i nierolniczej. Natomiast Kasy Stefczyka są nieocenione dla wydobycia pieniądza chowanego (pod dachem, w garnkach z owsem) i ciułanego przez biedotę lub młodzież.
Spółdzielczość zatem kredytowa rolnicza jest w stanie tamować straty energii, wynikłe wskutek zwyrodnienia obrotu pieniężnego (lichwa), uruchomić energię bezpożytecznie spoczywającą (pieniądz chowany), potęgować energię gromadzenia kapitału i przy rozprowadzeniu kapitału osiąga jedną z naczelnych zasad energetyki – maksimum wyniku przy minimum wysiłku.
Z kolei zwraca uwagę spółdzielczość mleczarska. Widome oznaki jej rozwoju – brak obecnie prawie zupełny na naszym rynku wewnętrznym masła z mleczarni dworskich lub przedsiębiorczych i panowanie nieomal powszechne masła z mleczarń spółdzielczych – chyba dostatecznie przekonują o znaczeniu tej pracy. Przypomnijmy nadto, że dawna tzw. Kongresówka przywoziła znaczną ilość masła (z Syberii), a obecnie coraz więcej wywozi. Stwierdźmy też, że mleczarnie spółdzielcze coraz więcej biorą się do zbiórki jaj, dzięki czemu konsument miejski i odbiorca zagraniczny otrzymuje coraz to lepszy towar. Warszawa zna już i ocenia czyste i świeże jaja spółdzielcze, stemplowane. Wynik tej pracy jest szczególnie zachęcający w tym kierunku, że dzięki spowodowanej przez spółdzielczość (przyjmowanie jaj na wagę) poprawie hodowli i żywieniu kur przeciętna waga jajka podniosła się o 4 gramy, czyli o 8–9%.
Zadania spółdzielczości mleczarskiej można ująć w następujący sposób: tamuje ona marnowanie energii (surowca nieprzerobionego przy braku mleczarni i nieracjonalnie zużytej pracy przy wyrobie domowym), osiąga przy tej samej ilości surowca maksimum wyniku ilościowego (więcej masła) i jakościowego (lepszy gatunek i wyższa cena), przez uzyskanie lepszego zbytu zachęca do zwiększenia produkcji, a więc doprowadza do znacznego zwiększenia energii (uprawa roślin pastewnych, wychwaszczanie pól, racjonalne żywienie krów itd.).
Spółdzielczość mleczarska, dając zdrowe podstawy zbytu, może przyczynić się do nader znacznego powiększenia mleczności. Jeśli przyjmiemy za wytyczną osiągnięcia w Danii, obrachunek przedstawia się, jak następuje: wartość całorocznego udoju mleka w Polsce po doprowadzeniu do zagęszczania krów jak w Danii (30 na 1 kilometr kwadratowy, gdy u nas 12) i do mleczności duńskiej (2720 litrów od krowy) – wzrośnie pięciokrotnie.
O spółdzielczości rolniczo-handlowej można by powiedzieć jowialnie a sprawiedliwie, że udowodniła swą żywotność i znaczenie, nie załamując się całkowicie w latach 31–32. A dzisiaj trzeba sięgnąć do okresu szybkiego rozwoju tych spółdzielni (1920–1926) i przypomnieć jej zdobycze ówczesne. Zachęciła ona wszak w wielu okolicach drobnego rolnika do użytkowania narzędzi (pługów żelaznych na kresach, kultywatorów, siewników, parników itp.), których racjonalności uprzednio nie uznawał, wytrwale rugowała wyroby mniej wartościowe i zyskiwała uznanie dla pierwszorzędnych, przestrzegając ściśle popierania wyłącznie przemysłu krajowego, pracowała skutecznie nad rozpowszechnianiem użycia dobrego nasienia, sztucznych nawozów, cementu i węgla, osiągając w tej dziedzinie zdumiewające wyniki, zwalczała lichwę towarową przez utrzymywanie cen konkurencyjnych (brak towaru w spółdzielni, a szczególniej jej zamkniecie, wywołuje bezzwłoczny a znaczny wzrost cen), przyucza rolnika do produkowania jednolitego, a dostarczania czystego ziarna, i wreszcie zwalcza nieuzasadnione wahania cen ziemiopłodów, nie leżące w interesie ani wytwórcy, ani spożywcy.
Znaczna część (około 40%) spółdzielni rolniczo-handlowych wyszła zwycięsko z przesilenia i, wobec zmniejszenia się zapotrzebowania wsi, prowadzi akcję zbytu ziemiopłodów w rozmiarach niepomiernie większych, niż to miało miejsce w poprzednim okresie.
Upadek spółdzielni rolniczo-handlowych w wielu miejscowościach miał, jak to przewidywano, spowodować zniechęcenie ludności do tworzenia tego rodzaju przedsiębiorstw, a nawet do spółdzielni w ogóle. Rzeczywistość dała wprost przeciwne rezultaty: wytworzyły się dla rolników wprost fatalne warunki zbytu, więc też nieomal wszędzie przejawia się dążenie do tworzenia ponownie placówek i na miejscu upadłych spółdzielni powstają nowe.
Spółdzielczość rolnicza tzw. inna (zbytu pozostałych produktów wsi) prawie zamarła pod działaniem kryzysu, ma jednak wszelkie widoki znacznego rozwoju przy naprawie sytuacji gospodarczej.
Dotychczasowy ustrój kapitalistyczny coraz wyraźniej przejawia swoją niemoc w opanowaniu bezmiernej klęski bezrobocia i wprowadzeniu jakiejkolwiek harmonii pomiędzy wytwarzaniem a spożyciem. Nie tylko powszechną jest tęsknota do zmiany stanu rzeczy, nie tylko coraz głośniejszą jest dyskusja nad koniecznością zmiany ustroju, ale zmiana ta stała się cząstkowym faktem. Na największą skalę odbyło się to w ZSRR, gdzie na olbrzymich terenach przeprowadzono nieznany w dziejach świata co do zasięgu przewrót w stosunkach państwowych, politycznych, społecznych i gospodarczych, i stworzono bezpłatną dla innych państw kolosalną stację doświadczalną. Reformy Roosevelta w wysokim stopniu naruszyły podstawy, na wskroś dotychczas kapitalistyczne, ustroju w Stanach Zjednoczonych i przenikają do Belgii. Zarówno faszyzm, jak i hitleryzm, zwalczając z pasją socjalizm, pełną garścią czerpią ze skarbnicy jego dążeń.
Nie można obecnie powiedzieć, jak ukształtują się przyszłe ustroje państw tak zwanych cywilizowanych, czy się ujednolicą według pewnego zasadniczego schematu, czy zróżniczkują zależnie od warunków. Jedno jest tylko pewnym, że główną ich wspólną wytyczną będzie: położenie kresu bezrobocia, wzmożenie spożycia i dostosowanie do niego produkcji.
Występuje tedy zagadnienie, czy istota spółdzielczości, w szczególności rolniczej, powinna ulec zmianie. Sądzę, że nie – pod warunkiem zachowania przez spółdzielczość, a nawet wzmożenia swych wartości energetycznych.
Wydawało się, że bolszewicy-komuniści, zgodnie ze swym radykalnym realizowaniem przewrotu, wprowadzą we wsiach komuny, tj. nie tylko wspólną gospodarkę na wspólnej ziemi, ale i wspólną gospodarkę domową, chociażby przy zachowaniu rodziny. A jednak ilość komun wiejskich, początkowo dość znaczna, zmniejsza się i zbliża do zaniku, co stało się nie tylko pod działaniem niepowodzenia, ale i pod naciskiem rządu, który przejrzał błąd Owena i Fouriera: walka człowieka złego z dobrym niszczy wartości energetyczne komuny.
W forsowanych kołchozach (wspólna ziemia i narzędzia uprawy, indywidualne obejście gospodarskie z sadem, ogródkiem warzywnym i krową) osiągnięto poważne zdobycze co do rozszerzenia przestrzeni uprawnych i podniesienia produkcji roślinnej, ale i znaczne cofnięcie się produkcji hodowlanej. Robi to wrażenie, że traktorowi, który zastosowano w olbrzymiej ilości, podporządkowano człowieka. Zapomniano o szkodach, jakie technika, ujęta w schemat i recepty uwalniające od spostrzegania i myślenia, sprawiła w rolnictwie zachodnioeuropejskim. Zapomniano o wielkiej prawdzie, że produkcja wejdzie na swe szczyty dopiero wówczas, gdy każdy rolnik stanie się przyrodnikiem, i prawdziwie wzrastać będzie, gdy statecznie będziemy się zbliżać do tego ideału.
Ustrój wsi w Rzeczypospolitej Polskiej wykorzysta zapewne doświadczenie tozów w ZSRR, tj. spółdzielczej gospodarki na prywatnej własności, doświadczenia znajdującego się tam niestety w stanie redukcji pod naciskiem rządu bolszewickiego. W zachowaniu jednostki, gospodarza, producenta uszanujemy człowieka, jego zdolności energetyczne. Połączymy jednak gospodarzy, rolników w spółdzielnie gospodarcze, do głębi uswojszczone tozy, podporządkowane planowej gospodarce rolnej w całym kraju. Trzeba położyć kres dotychczasowemu szkodnictwu (rozmnażanie się chwastów i chorób roślinnych i zwierzęcych, wzajemne zapylanie się odmian, nieujednolicony produkt itp.): produkcja musi być rozplanowana i zrejonowana. Wieś wykonywa jeden plan, ułożony za poradą fachowców przez zarząd spółdzielni gospodarczej. Zarząd ten czuwa nad sprawiedliwym podziałem i wynagrodzeniem pomocniczych rąk roboczych i w razie ich braku organizuje wzajemną pomoc. Spółdzielnia gospodarcza obejmuje całkowicie zbyt i dostawę, a nawet, w razie objęcia wszystkich bez wyjątku gospodarstw, spełnia wszelkie funkcje samorządu gromadzkiego. Spółdzielnia ta będzie oczywiście organizacją dobrowolną, przez swe wartości jednoczącą wszystkich dobrych ludzi i moralnie oddziaływującą na sobków, by się nawrócili na drogi współdziałania.
Przyszła wiejska spółdzielnia gospodarcza stanie się bujnym kwiatem współdziałania rolników, wytrwale kształcąc producenta i wznosząc człowieka na coraz wyższy poziom kultury.
3. Pogląd, że spółdzielnia nie powinna być jedynie racjonalnie prowadzonym przedsiębiorstwem, dotyczy nie tylko spółdzielni rolniczych, ale i spożywców. Mają one wznosić człowieka na coraz wyższy poziom i kształcić: pierwsze wytwórcę, a drugie spożywcę.
Dobrze prowadzony prywatny sklep spożywczy może nieraz sprawniej zadowolić wymagania klienta, niż to zdoła uczynić przedsiębiorstwo spółdzielcze, obciążone brakiem kapitału obrotowego, kolegialnym zarządem, a więc ociężałością decyzji i słuszną troską o swych pracowników.
Rozpięcie cen w handlu detalicznym zachodniej Europy, tj. marża między ceną płaconą przez detalistę hurtownikowi a pobieraną w sprzedaży, jest bardzo wysoka. W tej sytuacji spółdzielnie tam spożywców, sprzedając po cenach targowych, a prowadząc oszczędną gospodarkę, są w stanie wykazywać znaczne nadwyżki i przeznaczać lwią ich część na zwroty od zakupów. Należenie do spółdzielni spożywców na zachodzie jest wyraźnym interesem materialnym, gdyż ze zwrotów od zakupów gromadzą się rzeczywiście poważne oszczędności, powiększające lawinowo fundusze obrotowe spółdzielni i w znacznym stopniu ujmujące członkom troski o przyszłość.
Jeśli do tych materialnych pożytków należenia do spółdzielni dołącza się możność korzystania z ułatwionego współżycia towarzyskiego i kształcenia, przywiązanie oczywiście rośnie.
Inaczej jednak sprawa przedstawia się na wschodzie Europy, a szczególniej u nas, gdzie w handlu detalicznym zapanowała, powiedzmy to otwarcie, żydowska, a najzupełniej słuszna zasada: mały zysk przy szybkim obrocie. Jak może nasza spółdzielnia dawać 10% zwrotu od zakupów, jak to często ma miejsce w Anglii, gdy dochód brutto na towarze wynosi zaledwie 10%? Jak we współzawodnictwie ze sklepikarzem, mogącym ograniczyć do minimum swe potrzeby, wygląda nasza spółdzielnia, dbająca o położenie swych pracowników? Toteż nie dziw, że w naszej spółdzielczości spożywców zwroty od zakupów są rzadko osiągane i stanowią minimalne zainteresowanie dla członków.
Ciążenie naszej ludności zarówno wiejskiej, jak i miejskiej do spółdzielni spożywców wynika z trafnego a dość powszechnego spostrzeżenia, że tam, gdzie nie ma spółdzielni, rozpasuje się wyzysk.
Jeśli spółdzielnia spożywców w naszych warunkach nie może stać się łożyskiem gromadzenia poważniejszych oszczędności w postaci zwrotu od zakupów, należy rozważyć, jakie na to miejsce powinna stworzyć zainteresowania materialne. Oto przede wszystkim w postaci zapewnienia uczciwego towaru. To jednak może być osiągnięte nie przy rozproszkowaniu, lecz przy całkowitym zjednoczeniu przy spółdzielczej centrali handlowej. Spółdzielnie dzikie lub nawet związkowe, lecz nie aprowidujące się w centrali, może zadowalają tu i owdzie pęd tworzenia gromadnego, może dogadzają ambicji poszczególnych jednostek, ale nie są w możności sprostać zadaniom – stałego dostarczania dobrego towaru.
U nas, jak nigdzie, punkt ciężkości powodzenia sprawy leży w należytym rozwoju centrali handlowej. Toteż wzmagające się z każdym rokiem zdobycze „Społem” napawają otuchą, że towar uczciwy będzie coraz więcej rozchodzić się przez spółdzielnie do gospodarstw domowych. A to będzie już cząstkowym kształceniem spożywcy.
Nie może to jednak wyczerpać zadania, które winno objąć dziedzinę odżywiania.
Dziwną zaiste jest sytuacja, że człowiek przede wszystkim urobił „indywidualne żywienie krów”, a potem dopiero przystąpił do zracjonalizowania własnego odżywiania. Wielki krok w tej dziedzinie stanowi utworzenie wydziałów gospodarstwa domowego przy niektórych uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych, a więc wyższego studium przeznaczonego dla kobiet w celu ułatwienia im zdobycia wiedzy w tej dziedzinie. Tak wykształcona gospodyni ma, rzecz prosta, wszelkie dane, by należycie prowadzić własne gospodarstwo i przez racjonalne odżywianie zapewnić rodzinie zdrowie i pełnię sił. Wiele wody upłynie, zanim wydziały gospodarstwa domowego rozpowszechnią się przy wyższych uczelniach w innych krajach, a wszak ich abiturientki stanowić będą jakąś specyficzną elitę wśród gospodyń, której pożyteczność przekroczy zacisze domowe, zapewniając kadry instruktorskie i zwiększając odnośną literaturę popularną.
Uwagi te mutatis mutandis dotyczą wszelakiego rodzaju kursów i szkól gospodarstwa domowego.
Na tej jednak drodze nieosiągalnym jest masowe rozpowszechnianie podstawowych wiadomości i rzeczywiste doskonalenie gospodarstwa domowego. To zadanie powinny i mogą wziąć na siebie spółdzielnie spożywców, jeśli zjawi się u nas wreszcie świadomość, że nasze gospodarstwo domowe, a przede wszystkim sprawa odżywiania, musi ulec gruntownej naprawie w najdrobniejszych szczegółach. Dobór i dozowanie potraw, racjonalna organizacja kuchni, ekonomiczne, a estetyczne urządzenie mieszkania, oszczędne, a higieniczne ubranie – oto wielkie pole działania, na którym wszelka korzystna lub przyjemna zmiana będzie nagrodzona wdzięcznością i przywiązaniem do spółdzielni.
Pionierzy roczdelscy w początkach swej działalności pracowali nad uświadamianiem członków i udzielali porad gospodyniom. Nie śmiem twierdzić, że zapoczątkowali oni omówioną wyżej naprawę gospodarstwa domowego, ale sądzę, że byli u jej progu.
Odżywianie ludu wiejskiego i miejskiego woła o reformę, gotowanie jest prymitywne, zużycie opału nieoszczędne itd. Pouczanie w tej dziedzinie musi być jednak ściśle dostosowane do możności materialnych i psychicznej chłonności środowiska.
Asortyment towaru żywnościowego jest inny w spółdzielni wiejskiej a miejskiej, inny w spółdzielni robotniczej a powszechnej. Różnice te zwiększą się, skoro spółdzielnia przystąpi do reformy gospodarstwa domowego. Pouczanie w spółdzielni wiejskiej pójdzie innymi szlakami jak w robotniczej, a w spółdzielni powszechnej znajdzie się na rozdrożu.
Praca w zaznaczonym powyżej kierunku da owoc niezawodny – przywiązanie kobiet do spółdzielni. Są one nadto często przy kuchni i w izbie bezradne, więc też wdzięczne za każdą trafną radę. Gdy spółdzielnia przekona je o uczciwości swego towaru i przydatności pouczeń, przestaną ją uważać za „wymysł i upór mężów”.
Za wprowadzeniem więcej urozmaiconych, a równie tanich, potraw zjawi się w izbie obrus lub firanka, wyhaftowane ręką gospodyni lub córki według wzoru, kupionego w spółdzielni, szpetne bohomazy pójdą w cień, ustępując obrazom stanowiącym odbitki prawdziwych dzieł sztuki, a za ulotkami – pouczeniami przyjdzie książka.
Poziom gospodarstwa domowego jest jednym z najdosadniejszych wyrazów kultury i podwalin szczęścia rodzinnego. Wielkie w tej dziedzinie pole dla spółdzielczości spożywców.
Nie można się zgodzić z rozumowaniem, że działalność ta powinna być pozostawiona organizacjom zawodowym (np. kołom gospodyń) i oświatowym. Teren wszak olbrzymi (około 10 milionów rodzin), zadania wielkie i sprawa trudna, tedy i nie ma obawy o ścisk i rozbieżne działanie. Spółdzielnia ma wielką w tym przewagę, że nie ogranicza się do słowa, do pouczenia, lecz od razu dostarcza żądane.
Powyższy tekst stanowi dwunasty rozdział książki Zygmunta Chmielewskiego pt. „Podręcznik spółdzielczości”, wydanie II uzupełnione nowymi danymi, Wydawnictwo Spółdzielczego Instytutu Naukowego, Warszawa 1937. Tekst ze zbiorów Remigiusza Okraski.