Spółdzielnia spożywców w Rochdale i zasady roczdelskie [1938]

Próby organizacji spółdzielczych w Anglii w XIX wieku

Próby samodzielnego ratowania się przez zakładanie stowarzyszeń samopomocy zaczynają się w Anglii już w drugiej połowie XVIII stulecia. Były to przeważnie spółkowe młyny i piekarnie, bo chleb, najpotrzebniejszy artykuł żywności, dawał okazję do największego wyzysku. Czasami spółki te powstawały z groszowych składek biedaków, kiedy indziej z zapomóg filantropów lub miast; w tym wypadku były oczywiście formą nie tyle samopomocy, ile dobroczynności. Niekiedy młyny i piekarnie zajmowały się również sprzedażą innych przedmiotów pierwszej potrzeby. Prób takich było zapewne znacznie więcej niż to nam jest dzisiaj wiadomo, wiele bowiem z tych organizacji powstawało i ginęło wkrótce bez śladu; niektóre tylko trwały dłużej, parę dotrwało w zmienionej na normalną spółdzielnię postaci do dziś dnia. Najdawniejszą ze znanych nam prób była grupa tkaczy z Fenwick, sprowadzająca sobie wspólnie żywność (w roku 1769).

Zrzeszenia te były podobne raczej do spółek kapitalistycznych niż do naszych obecnych spółdzielni. Osiągany zysk dzieliły według udziałów, wypłacając go w gotówce albo w naturze. Jedynie tylko stowarzyszenie Lennoxtown dzieliło zysk według obrotów, o ile zakupy były mniejsze niż wpłacony kapitał. O zmianie ustroju ani o wielkim rozwoju, sięgającym poza granice swego miasteczka, nie mówiło się tam jeszcze.

W pierwszej ćwierci XIX wieku zaczęto sobie uświadamiać jeden przynajmniej kapitalny błąd, jaki popełniano przy zakładaniu tych spółek – błędem tym było poleganie na cudzej pomocy. Założone w r. 1824 „Londyńskie Towarzystwo Spółdzielcze” dla propagowania idei spółdzielczych zaczęło nawoływać w piśmie swoim do budowania spółdzielczości własnymi siłami członków. Powstałe w dwa lata później „Towarzystwo Funduszu Gminy Spółdzielczej” zaczęło zbierać drobne tygodniowe składki na założenie spółdzielni. Idea przyjęła się i wkrótce powstał cały szereg nowych jednostek, między innymi wspomniana poprzednio spółdzielnia w Brighton. W r. 1839 było już ich w Anglii około 700.

Niestety i te wszystkie próby zawiodły – w parę lat później zostało ich już tylko kilka. Główną przyczyną niepowodzenia było pomieszanie celów, dla których zakładano te organizacje. Miały być spółdzielniami spożywców, ale równocześnie miały się zajmować sprzedażą produkcji swoich członków, prócz tego miały w najbliższej, jak się założycielom zdawało, przyszłości tworzyć wspólnoty. Zysk ciągle dzielono według udziałów albo przyłączano do funduszu społecznego. Kongres spółdzielczy w Liverpoolu w 1832 r. wyraził nawet przekonanie, że „stowarzyszenia wypłacające dywidendę nie mogą być uważane za spółdzielcze, nie mogą wytworzyć nowego systemu społecznego”. Oba sposoby były fałszywe: wypłacanie dywidendy według udziałów pozostawiało nietkniętym przeważające znaczenie kapitału, przyłączanie zaś całego czystego dochodu do niepodzielnego funduszu społecznego odstręczało dużo ludzi, przekładając całą możliwą do osiągnięcia ze stowarzyszenia korzyść gdzieś do dalekiej, zamglonej przyszłości.

Tym niemniej wszystko, co było potrzebne do stworzenia zdrowej, mogącej żyć spółdzielni, istniało już, jakkolwiek istniało w rozproszeniu, jako poszczególne, niepołączone ze sobą pomysły. Domyślano się już, że siła zrzeszenia leży w drobnych składkach szerokich mas, a nie w zapomogach bogaczy. Uznano sprzedaż artykułów spożywczych za najłatwiejszy, osiągalny w każdy chwili sposób przystąpienia do dzieła o szerszym znacznie zakresie i celu. Stosowano już tu i ówdzie, w nielicznych co prawda wypadkach, podział nadwyżek według obrotów. Trzeba było tylko zebrać to wszystko w całość, oczyścić od niepotrzebnych naleciałości i mrzonek i stworzyć spółdzielnię o jasnych, zrozumiałych formach organizacyjnych i celach, spółdzielnię zdolną do życia i do rozwoju.

Zasady organizacji spółdzielni spożywców w Rochdale

Taką organizacją była słynna w dziejach spółdzielczości spółdzielnia w Rochdale. Było to w połowie ubiegłego stulecia niewielkie miasto fabryczne w pobliżu wielkiego znanego centrum przemysłu włókienniczego, Manchesteru. Warunki życia i pracy nie różniły się tam od tych, jakie istniały w całej Anglii przemysłowej, jakie opisywałem poprzednio – taka sama nędza, wyzysk w fabryce i wyzysk u sklepikarza, przepracowanie, ciemnota, beznadziejność egzystencji bez żadnego jasnego promyka na widnokręgu. Od czasu do czasu porywano się do oporu, urządzano strajki, które się prawie zawsze kończyły przegraną, nawet w okresach dobrej koniunktury.

W 1830 r. zawitała tu po raz pierwszy idea spółdzielcza w postaci małej spółdzielni wytwórców. W 1833 r. założono spółdzielnię spożywców, która przeżyła tylko dwa lata i pozostawiła po sobie straty i zniechęcenie. Część ludności robotniczej oczekiwała poprawy losu od żywego podówczas w Anglii ruchu politycznego, większość, pogrążona w apatii, nie oczekiwała już niczego.

Była jednak gromadka ludzi, która z żelaznym uporem szukała drogi wyjścia. Schodzono się wieczorami dla niekończących się narad i sporów, co należy uczynić, ażeby poprawić los ludu. Pomysłów było dużo, nawet za dużo. Jedni radzili popierać ruch polityczny domagający się rozszerzenia prawa wyborczego na wszystkich obywateli, sądzili bowiem, że mając w ręku władzę, potrafią poprawić swe życie. Inni – członkowie dość licznych wówczas towarzystw wstrzemięźliwości – doradzali abstynencję, uważając, że pijaństwo jest przyczyną wszelkiego zła. Byli i tacy, którzy chcieli po prostu uciekać z tego piekła na emigrację, co zresztą znajdowało najmniejsze uznanie. Po długich i niewątpliwie namiętnych naradach stanęło na tym, że należy założyć spółdzielnię spożywców. Celem ostatecznym było stworzenie wspólnoty, ale zdawano sobie już sprawę, że to jest cel daleki, do którego trzeba iść etapami, gromadząc środki i przygotowując ludzi, przyszłych członków tego współżycia.

I tu właśnie zdobyli się założyciele na krok, który był początkiem tak niespodziewanego dla nich samych rozkwitu ruchu spółdzielczego spożywców. Nie wyrzekając się celów dalszych, zasadniczej zmiany stosunków między pracą a kapitałem, postanowili traktować zakładaną spółdzielnię jako cel bliższy, sam w sobie wystarczalny. Ich spółdzielnia miała być nie tylko stopniem do dalszej walki z krzywdą społeczną klas pracujących, ale miała im dawać doraźne korzyści, które by ich życie uczyniły mniej twardym i pozbawionym wszelkiej nadziei, które by ich podniosły na wyższy stopień człowieczeństwa. Korzyścią tą miały być przede wszystkim, poza sumienną wagą i lepszym gatunkiem towaru, zwrotu od sum nadpłaconych przy zakupie w spółdzielni towaru, zwroty dzielone już nie według wysokości włożonego udziału, ale według wysokości dokonanych zakupów. Jak jeden założyciel później powiedział: „chcieliśmy związać robotników ze spółdzielnią złotymi łańcuchami ich własnego wyrobu”. W ten sposób przyciągnęli do spółdzielczości nie tylko garstkę płomiennych idealistów, gotowych wszystko poświęcić dla przeprowadzenia ukochanej idei, ale i niezmierzony szary tłum ludzi bardziej oschłych, mniej zdolnych do zapomnienia o swoich kłopotach dnia codziennego. Odstąpiono krok w tył, ale na to, żeby się mocniej trzymać na nogach.

Zbieranie funduszów udziałowych

Przede wszystkim trzeba było stworzyć ten sklep, który miał być początkiem wielkiego dzieła. Rzecz nie była łatwa, skoro się z góry odrzucało pomoc wszelkiego rodzaju dobroczyńców i skoro się samemu było tak straszliwie biednym. Utartym już zwyczajem postanowiono zbierać składki, oznaczając ich wysokość na możliwie niewielką sumę 2 pensów tygodniowo, tj. przy obecnym kursie około 25 groszy. Jakkolwiek ta suma była nieznaczna, obawiano się, że składki nie będą wpływały regularnie, zwłaszcza że żony na wszelkie te wysiłki uszczuplające ich skromne dochody patrzyły niechętnie. Wyznaczono więc spośród założycieli dwóch inkasentów, którzy co niedzielę rankiem obchodzili przyszłych członków, ściągając od nich składki. Biorąc pod uwagę, że trzeba było w tym celu obejść całe miasto i jego przedmieścia, zebranie paru złotych tygodniowej składki nie było tak łatwe, jakby się zdawało. Suma niezbędna do otwarcia najskromniejszego chociażby sklepiku rosła powoli, wolniej niż niecierpliwość założycieli, po paru miesiącach przeto podniesiono tygodniową składkę do wysokości 3 pensów. Pierwsze narady rozpoczęły się w listopadzie 1843 r. w mieszkaniu Jakuba Shithiesa, postrzygacza wełny i buchaltera zarazem. W październiku 1844 r. zebrano w ten sposób 28 funtów szterlingów (około 840 złotych), w czym było zresztą 5 funtów pożyczonych przez najbogatszego z przyszłych członków, Dawida Brooksa, i jakaś bliżej nieokreślona suma podjęta tytułem pożyczki ze stowarzyszenia tkaczy.

Statut

Równocześnie przygotowywano statut. Opracowywał go Karol Howart, jeden z założycieli pierwszej, nieudanej spółdzielni spożywców w Rochdale, tkacz, człowiek o niezmożonej energii, oddany całą duszą sprawie społecznej. Nie było jeszcze podówczas ustawy o spółdzielniach, którą uchwalono w Anglii dopiero w 1852 r. dzięki energicznym staraniom grupy socjalistów chrześcijańskich. Byt spółdzielni roczdelskiej trzeba było oprzeć na ustawie o stowarzyszeniach wzajemnej pomocy, tzw. friendly societies o charakterze raczej filantropijnym. Nie bez trudności dodano do normalnego statutu takiego stowarzyszenia to, co pionierzy uważali za nieodzowny warunek zdrowego rozwoju spółdzielni i co istotnie było postępem. Tak np. walka u rejestratora stowarzyszeń o wstawienie do statutu spółdzielni prawa prowadzenia działalności oświatowej trwała parę lat. Nie uznane też zostało prawo sprzedaży nie-członkom, jakkolwiek spółdzielnia uprawiała tę sprzedaż – w nieznacznych zresztą rozmiarach – od samego początku.

Nowością kapitalną w statucie, nowością, która stworzyła właściwie typ nowoczesnej spółdzielni, były dwa postanowienia. Pierwszym był podział osiągniętych na sprzedaży nadwyżek według dokonanych obrotów – o tym mówiłem przed chwilą – drugim, nie mniej ważnym, była równość głosów na walnych zgromadzeniach, niezależnie od wysokości wpłaconego udziału, słynna i nienaruszalna już dzisiaj w spółdzielczości zasada – jeden człowiek, jeden głos.

Otwarcie sklepu

W październiku 1844 roku pieniądze były zebrane, statut zarejestrowany – można już było przystępować do pracy. Wynajęto lokal, który się mieścił na parterze jakiegoś opuszczonego magazynu. Umowa została spisana na trzy lata, co dowodzi, że założyciele mieli zaufanie do tworzonego przez siebie dzieła. Gorzej, że trzeba było zapłacić czynsz dzierżawny za pierwszy rok z góry, co wyniosło 10 funtów, przeszło 1/3 zgromadzonego z takim trudem kapitału. Lokal był ciemny i ponury, a ulica, przy której się mieścił, nosiła szpetną nazwę Ropuszej; o elegancji i dostatku nie było tam jeszcze podówczas mowy. Część kapitału zjadło urządzenie, bardzo wprawdzie skromne i sporządzone częściowo własnymi rękami, ale bądź co bądź coś niecoś kosztujące. To, co pozostało, a było tego wszystkiego 15 funtów, musiało starczyć na towary. Na razie otwarto też sklep z czterema tylko towarami: mąką, masłem, cukrem i kaszą owsianą.

Otwarcie nastąpiło wieczorem dnia 21 grudnia 1844 r.; w najkrótszy więc dzień w roku. Ponieważ gazownia miejska nie chciała zaryzykować urządzenia przyszłym milionerom instalacji gazowej, oświetlono sklep łojówkami. Wszystko już było gotowe, ale nikt nie miał odwagi otworzyć drzwi od ulicy. Ktoś, podobno kobieta, zdobyła się wreszcie na to i oto trzeba było przetrwać jeszcze jedną przykrość. Przed sklepem, na ciemnej ulicy zebrało się sporo gapiów, wśród nich trochę chłopców fabrycznych zwanych szpulkarzami, zajmowali się oni bowiem głównie nawijaniem szpulek. Urwisy te, namówione niewątpliwie przez miejscowych kupców, zaczęli się urągliwie śmiać, krzycząc: „Nareszcie zwariowani tkacze otwierają swój sklep”. Ani szpulkarze, ani podszczuwający ich kupcy, ani nawet sami pionierzy nie zdawali sobie oczywiście sprawy, że to otwarto drzwi nie tylko do sklepu, ale do nowego okresu walki ludzi pracy o swoje prawo do życia.

Założyciele jednak musieli mieć poczucie ważności zadania, którego się podjęli. Świadczy o tym sama nazwa, jaką nadali swojej organizacji – Spółdzielnia Sprawiedliwych Pionierów w Rochdale. Kto sam siebie nazywa pionierem, ten szuka nowych dróg, ten nie zgadza się ze stanem rzeczy, jaki zastał. Kto, jak sztandar, rozwija nad sobą miano sprawiedliwego, ten chce walczyć z krzywdą, z którą się jego sumienie nie może pogodzić.

Było ich 28, może paru więcej, wbrew legendzie, która jak wszystkie legendy, niekoniecznie bywa ścisła. Nie jest też prawdą, że wszyscy byli tkaczami flanelowymi, byli bowiem między nimi ludzie innych zawodów, kilku rzemieślników, jeden buchalter, nawet jakiś handlarz uliczny. Nie ma to zresztą żadnego znaczenia. Wszyscy, jak byli, należeli do świata pracy, zgrupowanego dokoła roczdelskich fabryk włókienniczych. Poza tym środowiskiem nikt nie słyszał o nich ani przedtem, ani potem; prawdopodobnie nikt nie byłby w ogóle o nich niczego słyszał, gdyby się nie wsławili swoją spółdzielnią, swoją odwagą i rozumem, wytrwałością i szlachetnym szukaniem „sprawiedliwości” i gdyby zasiane przez nich ziarno nie rozrosło się w tak potężne drzewo.

Stosunek pierwszych członków spółdzielni do swej organizacji

Długo jeszcze była nowa spółdzielnia słabą płonką, którą trzeba było troskliwie ochraniać od wszelkich szkodliwych wpływów. Członków i kupujących, a poza tym towaru było tak mało, że sklep początkowo otwierano tylko dwa razy w tygodniu: w poniedziałki od 7 do 9 wieczorem i soboty od 6 do 11; jeszcze po czterech miesiącach otwierano sklep nie we wszystkie dni w tygodniu i tylko na kilka godzin. Wszelką pracę w sklepie wykonywali sami członkowie, z których żaden nie był rutynowanym kupcem. O najdrobniejszych nawet szczegółach, o kupnie paru mioteł albo o otwieraniu tylnych drzwi od sklepu dla przewietrzania decydował zarząd w pełnym składzie. Było to niewątpliwie niedogodne i powodowało pewną ociężałość w działaniu, ale świadczy zarazem, jak dalece wszyscy założyciele pełni byli przywiązania do swojej organizacji. To przywiązanie, które można by przyrównać jedynie do miłości rodzicielskiej do dzieci, stwierdzić można było na każdym kroku. Kiedyś dzieci Smithiesa narzekały na niedobry smak mąki wziętej ze spółdzielni. Ojciec nie zaprzeczał, że mąka istotnie jest gorsza, ale twierdził, że trzeba ją jednak zjeść, żeby spółdzielnia nie była narażona na straty, i że jeść ją muszą wszyscy członkowie po równi, nie wpychając złego towaru tylko niektórym; dodawał zresztą, że będzie to nawet z pożytkiem dla spółdzielni, bo prędzej zmusi członków do wysiłku celem postawienia własnego młyna.

Rozwój spółdzielni spożywców w Rochdale

Tych wysiłków czekało ich jeszcze dużo. Obroty zwiększały się szybko, ale to właśnie pociągało za sobą konieczność zwiększenia kapitału. W marcu 1845 r. postanowiono powiększyć kapitał o 1000 funtów, pozwalając każdemu członkowi nabywać do czterech udziałów. Ale nie było jeszcze banku ani związku, który by chciał tę operację sfinansować, i pieniędzy trzeba było w dalszym ciągu szukać wśród członków; kiedy jeden z nich, mały fabrykancik, obiecał zdobyć się od razu na cały funt, wznieciło to powszechny podziw i zapał.

Przedsiębiorstwo na szczęście rozwijało się niesłychanie szybko. Liczba członków w 1845 r. wynosiła już 74, w 1850 r. – 1400, w 1928 – 25 288. Trzeba wziąć pod uwagę, że w Rochdale długo istniała druga, nieco mniejsza wprawdzie, spółdzielnia spożywców i dopiero parę lat temu nastąpiło ich połączenie. Fundusz udziałowy z 28 funtów przy założeniu wzrósł do 181 f. w 1845, do 2300 w 1850 r., do 11 033 w 1855 r., do 564 277 w 1920 r. Obroty podniosły się z 710 f. w 1844-5 r. do 13 180 w 1850 r., 44 903 w 1855 r., do 767 880 w 1928 r. Czystego zysku w 1928 r. dała spółdzielnia 92 400 funtów, a za cały czas istnienia blisko 3 miliony funtów.

W 1856 r. otwarto pierwszą filię; w 1928 r. posiadała spółdzielnia 91 sklepów, 2 kawiarnie i cukiernię, prócz tego zaś piekarnię, rzeźnię, fabrykę wyrobów tabacznych, warsztaty krawieckie i szewskie; prowadziła wydział ubezpieczeń, kasę oszczędności dla dzieci, zbudowała dla członków przeszło 500 domów. Od 1867 r. mieści się we własnym domu, zbudowanym kosztem 13 360 funtów.

Lepiej i świetniej rozpoczynać ruchu spółdzielczego nie można było.

Rola zasad roczdelskich

Pierwszym historykiem spółdzielni roczdelskiej był [George Jacob] Holyoake, który wprawdzie nie należał do grona pionierów, ale bywał w Rochdale zaraz po założeniu ich organizacji. „Ludzie w Rochdale – pisze on w swojej pięknej książce, co do której nie można odżałować, że nie jest przetłumaczona na język polski – musieli być jakoś inaczej ukształtowani niż gdzie indziej, w żaden bowiem inny sposób nie można sobie wytłumaczyć tej umiejętności działania, jaką tkacze roczdelscy odróżnili się od innych robotników angielskich”. Nie wiem, w jakim stopniu ich natura była odmienna od natur innych ludzi, bo o tych skromnych ludziach wiemy niewiele. To jedno jest pewne, że znaleźli oni dla stworzonej przez siebie organizacji formy tak skutecznie wiodące do celu, jak nikt inny przed nimi. I dlatego to wynalezione przez nich formy pod nazwą „zasad roczdelskich” przyjęte zostały przez dziesiątki milionów spożywców zorganizowanych w swoich spółdzielniach. Są to dzisiaj już rzeczy przez wszystkich uznane, nigdy jednak nie myśli się o nich zbyt wiele, trzeba bowiem nie tylko znać je, ale dokładnie rozumieć, nie tylko rozumieć, ale w życiu bez wahania i zastrzeżeń stosować.

Zasad tych jest niewiele, a wszystkie one płyną ze zdrowego rozsądku, tak właściwego rasie anglosaskiej, i z wielkiego oddania się sprawie. O trzech głównych zasadach: gromadzeniu funduszów własnymi siłami, równości głosów na walnych zgromadzeniach i podziale czystego dochodu stosownie do dokonanych zakupów, wspominałem już uprzednio. Do tego dochodzą: sprzedaż za gotówkę i ceny rynkowe. Nie od rzeczy będzie wyjaśnić jeszcze, jak te zasady są stosowane w życiu i jakie jest ich właściwe znaczenie.

Udziały, zwroty od zakupów i fundusz społeczny

Wysokość udziału w Rochdale oznaczona została pierwotnie na 1 funt szterling. W roku następnym wezwano członków do nabywania czterech udziałów. Obecnie według prawa angielskiego nikt nie może posiadać w spółdzielni spożywców udziałów na sumę przekraczającą 200 funtów. Dzisiaj prawie wszystkie ustawy spółdzielcze oznaczają zarówno najniższą, jak najwyższą wysokość udziału członkowskiego, a jeżeli ustawy w tej sprawie milczą, czynią to z mocy ustawy statuty. Polska ustawa o spółdzielniach nie robi w tej mierze żadnych zastrzeżeń, statuty jednak spółdzielni zrzeszonych w „Społem” pozwalają swoim członkom posiadać zwykle co najwyżej 10 udziałów. Cel tego postanowienia jest jasny. Przez niedopuszczanie zbyt wysokich udziałów chodzi o ograniczenie praw kapitału i nacisku, jaki mógłby wywierać na bieg spraw w spółdzielni. Wprawdzie inna zasada zastrzega równość wszystkich głosów niezależnie od wysokości udziału, ale członek, który by wniósł udział bardzo znaczny, uważałby się by
może za bardziej wartościowego członka od tego, który wniósł udział najniższy – i stąd powstałyby niesnaski. Członek taki mógłby wycofać swoje udziały w momencie bardzo dla spółdzielni niedogodnym i przez to narazić ją na niebezpieczeństwo załamania się. Spółdzielnia spożywców zresztą nie jest od tego, ażeby w niej ktoś obracał swoimi kapitałami i ciągnął z nich zyski, tylko aby zaspokajał swoje potrzeby jako spożywca.

Udziały roczdelskie były niskie, ażeby każdemu umożliwić ich nabycie; na tym polegała demokratyczność ustroju; w tym samym celu pozwalano je wpłacać minimalnymi ratami. Ale co najważniejsze i co było swego czasu wielką nowością spółdzielczą, udziały te po wpłaceniu niewielkiej zaliczki można było wpłacać sumami otrzymanymi od spółdzielni jako zwrot nadwyżek. Ten system jest stosowany i dzisiaj w wielu spółdzielniach także i u nas, ale dopiero na przykładzie roczdelskim można się przekonać, jak cudowne daje on wyniki. W archiwum tamtejszej spółdzielni przechowały się mianowicie obliczenia sum wpłacanych i odbieranych ze spółdzielni przez członków. Oto jedno z nich: członek, wstąpiwszy do spółdzielni w 1844 roku, wpłacił od razu i później ratami 2 funty i 18 szylingów; odebrał ze zwrotów od zakupów 17 funtów, 10 szylingów, 7 pensów i miał w spółdzielni w 1852 roku 5 funtów; w ten sposób w ciągu 8 lat zaoszczędził prawie 20 funtów. Takich przykładów były setki i tysiące. A przecież trzeba pamiętać, że wielu z tych ludzi nigdy przedtem w kieszeni nie miało razem 5 funtów szterlingów. Nic dziwnego, że kiedy w pewnym momencie kupcy zaczęli straszyć członków, iż spółdzielnia zbankrutuje, wobec czego stracą w niej swoje pieniądze, odpowiedź była uczciwa i prosta: „Nie mam tam nic do stracenia ze swoich pieniędzy; to, co wpłaciłem gotówką, odebrałem od dawna z naddatkiem”. Dlatego też Anglicy mówią, że spółdzielnia spożywców jest to urządzenie, w którym można dojść do posiadania pieniędzy niczym innym, jak tylko jedząc i pijąc. A i to trzeba pamiętać, że z 3 milionów funtów przyznanych członkom Spółdzielni Roczdelskiej zwrotów od zakupów od początku jej istnienia do 1928 roku około 450 tysięcy funtów pozostawili oni na powiększenie swoich udziałów, resztę zaś odebrali w gotówce albo w towarach. Suma zwrotów we wszystkich angielskich spółdzielniach spożywców wyniosła w tym samym okresie przeszło 400 milionów funtów szterlingów, czyli przeszło 10 miliardów złotych.

Spółdzielnie angielskie kładą główny nacisk na wysoką sumę udziałów (w 1931 r. 1188 spółdzielni angielskich i szkockich posiadało 6590 tysięcy członków, 142 miliony funtów szterl. udziałów i wkładów, 208 milionów obrotów). Fundusz społeczny, który w okresie początkowym, jeszcze przed założeniem Spółdzielni w Rochdale, miał służyć do założenia wspólnoty i przez to do przekształcenia ustroju, obecnie jest zwykłą rezerwą, spotykaną i w spółkach handlowych, przeznaczoną na pokrycie strat w latach gorszych; toteż przed paru laty fundusz rezerwowy w Rochdale nie przekraczał 3% sumy udziałów, we wszystkich spółdzielniach angielskich – 8%. W innych krajach przeciwnie – spółdzielnie przywiązują wielką wagę do posiadania wysokiego funduszu społecznego. W Szwecji w 1926 r. rezerwy wynosiły 36 milionów koron przy 27 milionach udziałów, w Szwajcarii 21,8 milionów franków rezerw wypadało na 9,7 milionów fr. udziałów, w Austrii – 6,8 milionów szylingów rezerw na 1,7 milionów szyl. udziałów. W niektórych spółdzielniach, zwłaszcza socjalistycznych, do wysokości udziałów nie przywiązuje się wcale wagi, a nawet w przyszłości przewiduje się zupełne ich zniesienie. Oczywiście, przy wielkich rezerwach byłoby to możliwe, spółdzielnie bowiem nie potrzebowałyby już funduszu obrotowego, posiadając go w nadmiarze; tym niemniej nie byłoby to słuszne, zwalniałoby bowiem nowych członków od wszelkiego wysiłku, a wartością spółdzielni są nie tylko zgromadzone fundusze, ale przede wszystkim wierność członków i także pewna z ich strony gotowość do wysiłku na rzecz spółdzielni.

Ceny rynkowe

W ścisłym związku z wysokością zwrotów i funduszu społecznego (rezerw) znajdują się ceny towarów sprzedawanych w spółdzielniach. Roczdelczycy od początku swego istnienia ustanowili zasadę, iż sprzedaż odbywa się po normalnych cenach rynkowych. Mimo to sprawa cen w spółdzielni jest do dziś dnia jedną z najbardziej spornych i zmiennych. Są dwa na te sprawy poglądy. Jedni żądają, aby ceny były jak najniższe, niższe od cen konkurencji handlowej, co pomoże ją przezwyciężyć, przyciągając wszystkich nabywców do spółdzielni. Inni przeciwnie – namawiają do wysokich cen, jak najwyższych, co pozwoli w końcu roku wypłacić wysokie zwroty. Istotnie sprawa cen w spółdzielni znajduje się w prostym stosunku do wysokości zwrotów: z dwóch spółdzielni ta, która ma wyższe ceny, może dać większe zwroty, przypuściwszy, że obie są jednakowo oszczędnie administrowane i mają jednakowe fundusze własne. W Anglii przeważał do niedawna kierunek wysokich zwrotów – w 1913 roku przeciętna wysokość zwrotów wynosiła tam 13,6%, w 1928 – 10%; w niektórych (północnych) okręgach dochodziła do 26%. W Belgii, w słynnej spółdzielni „Vooruit” („Naprzód”) dla osiągnięcia wysokich zwrotów cena chleba wynosiła 30 centymów wtedy, gdy sklepy prywatne sprzedawały go po 22 centymy. Oczywiście mogło to mieć miejsce albo przy bardzo wysokim napięciu ideowym członków, którzy gotowi byli na wszelkie ofiary dla swojej spółdzielni, albo ile traktowali oni spółdzielnię jako kasę oszczędności.

Rzecz prosta, dla utrzymania takiego systemu potrzeba też było pewnej zamożności członków, która by im pozwalała na chwilowy większy wysiłek. Tej możności wysiłku teraz, w okresie kryzysu i zubożenia warstw pracujących, zabrakło. Toteż w ostatnich latach coraz mocniej odzywają się głosy żądające przede wszystkim obniżenia cen. Twierdzą one, że zadaniem spółdzielni jest nie tyle mieć wysokie ceny, ile powstrzymywać wyzysk przy pośrednictwie. Spółdzielnia nie może wprawdzie sprzedawać, jak tego żądają niektórzy, po cenie kosztu własnego, bo w ciągu roku mogą zajść wypadki, które by ją naraziły nie tylko na stratę, ale na całkowite zniszczenie, o ile by nie miała odłożonych rezerw. Ale nawet nie sprzedając po cenie kosztu, może i powinna sprzedawać z jak najmniejszym zyskiem, ażeby dawać doraźną ulgę spożywcom. Ryzykuje się wprawdzie w ten sposób, że nabywcy towarów w spółdzielni nie zostaną jej członkami, bo nic na tym nie mają do zyskania, ale pozyskać nowych członków można przez wzmocnioną propagandę, przez podniesienie ideowości i wreszcie niesprzedawanie obcym. W niektórych krajach, np. w Niemczech, sprzedaż nie-członkom jest nawet ustawowo wzbroniona, w innych – jak u nas – od sprzedaży nie-członkom nie przysługują spółdzielni ulgi podatkowe.

W każdym razie pęd do obniżania cen staje się coraz silniejszy, nawet w Anglii. W krajach tak wysoko stojących pod względem rozwoju spółdzielczości jak Szwecja zwroty od dawna są już bardzo niskie, niewiele zwykle przekraczając 1%.

Sprzedaż za gotówkę

Niskie ceny zależą w znacznej mierze nie tylko od postanowień zarządu i walnych zgromadzeń, ale od jak najściślejszego przestrzegania jednej z głównych zasad pionierów roczdelskich – od sprzedaży wyłącznie za gotówkę. Był to jeden z punktów ich programu, na który kładli jak największy nacisk. Według brzmienia ich statutu członek czy urzędnik spółdzielni, który by sprzedawał na kredyt, podlegał karze pieniężnej, a o ile by się to przestępstwo powtarzało – po prostu wykluczeniu. A przecież spółdzielnia powstała w czasach, kiedy każdy niemal robotnik był zadłużony w sklepiku i kiedy równoczesne nabywanie towarów za gotówkę i spłacanie starego długu wymagało wielkiego wysiłku. Dziś niestety to zdrowe prawidło uległo w znacznej mierze zapomnieniu i dopiero w ostatnich latach zaczęto na międzynarodowych zjazdach spółdzielczych bić z tego powodu na trwogę. Można powiedzieć bez przesady, że im większe w jakimś kraju są nadużycia kredytu, tym gorszy jest stan ruchu.

Spółdzielnia, która daje kredyty, musi żądać sama dla siebie kredytu od Związku czy od dostawców. W tym drugim, gorszym wypadku spółdzielnia, która się zadłuża u dostawcy, traci prawo kontroli nad wartością dostarczanych sobie towarów i możność przejścia do innego dostawcy. Co więcej, osłabia swoją wartość przez to, że idzie łatwą, lecz zgubną drogą korzystania z kredytów, zamiast szukać sił w powiększeniu liczby członków, wpłacanych przez nich udziałów i odkładanych rezerw. Ale organizacja, której członkowie rozbierają – często na wieczne nieoddanie – towary, kupione za cudze pieniądze lub otrzymane na kredyt, jest nie tylko źle urządzoną spółdzielnią, ale w ogóle nie jest spółdzielnią, to jest formą samopomocy społecznej. Powiedzmy nawet, że jest źle urządzonym przedsiębiorstwem.

Dziś, w okresie rozpaczliwego bezrobocia, położenie członków spółdzielni, którzy już od dłuższego czasu nie zarabiają, jest istotnie położeniem straszliwym. Ale spółdzielnia, która by ich chciała przez czas dłuższy ratować kredytem, zginie, nie przyniósłszy im skutecznej pomocy. Jeżeli chce ich ratować w ten sposób, musi przynajmniej albo na ten cel odkładać specjalne fundusze, albo tworzyć poza sobą nowe stowarzyszenie, którego członkowie, zdobywszy jakieś fundusze i ręcząc wzajemnie za siebie, mogliby domagać się w spółdzielni kredytów do chwili odzyskania zarobków.

Towar dobry

Jeszcze jedną, nigdy nie dość wysoko cenioną zasadą roczdelską jest wysoki gatunek dostarczonych członkom towarów. Spółdzielnia w Rochdale powstała w czasach, kiedy biedny spożywca w ogóle nie wiedział, co to jest dobry towar. Wynikały stąd dwa skutki, oba złowrogie. Po pierwsze rujnował sobie zdrowie, spożywając bezecnie fałszowane produkty. Po wtóre czuł się poniżony w swojej godności ludzkiej. Angielski premier, Mac Donald, na otwarciu [spółdzielczej] hurtowni herbacianej w Manchesterze powiedział słusznie kilka lat temu: „gdyby policzyć, ile spółdzielnie dały robotnikowi lepszej i sumienniej odważonej herbaty przez cały czas swego istnienia, byłaby to ilość ogromna i jest to ogromna zasługa”. I tu kryzys obecny psuje tę zasadę, bo członkowie domagają się gorszego, byle tańszego towaru. Trzeba mieć nadzieję, że jest to stan przejściowy.

Demokracja gospodarcza i zasady natury moralnej

Kim byli pionierzy roczdelscy i jak się w swojej organizacji rządzili, wiemy więcej z praktyki, którą przyjął i stosuje dziś cały świat spółdzielczy, aniżeli z uczonych opisów, bo to byli ludzie nie pióra, lecz czynu. Bardzo jaskrawe jednak światło na ich system i na ich poglądy rzuca wzorowy statut, opracowany przez nich w 1862 roku nowych spółdzielni, a zwłaszcza umieszczone w nim na końcu 12 rad. Brzmią one prosto i, jak wszystko, co robili pionierzy, rozsądnie; może dlatego nie straciły po dziś dzień wartości. Oto one:

  1. Staraj się o pozyskanie opieki prawa (chodziło o dobrą ustawę spółdzielczą, która by nie krępowała rozwoju ruchu).
  2. Pamiętaj, że prawość, wiedza i zdolność są nieodzownymi zaletami osób wybieranych i zarządzających, nie ich zamożność ani stanowisko społeczne (zasada, tak samo jak spółdzielnie, czysto demokratyczna).
  3. Pamiętaj, że każdy ma tylko jeden głos, i nie wyróżniaj członków według wielkości ich udziału w stowarzyszeniu.
  4. Poddawaj się woli większości we wszystkich sprawach zarządu spółdzielni.
  5. Pilnie strzeż spraw pieniężnych i karz wszelkie sprzeniewierzenia przez natychmiastowe usuwanie winnego.
  6. Kupuj potrzebne produkty możliwie z pierwszej ręki, a jeżeli masz do sprzedania własne wyroby, staraj się je sprzedać również bezpośrednio.
  7. Nigdy nie odstępuj od zasady kupowania i sprzedawania tylko za gotówkę.
  8. Dla większej pewności podawaj w bilansie remanent towarów co najmniej o 25% niżej ich wartości rynkowej.
  9. Pamiętaj, żeby rachunki były należycie sprawdzone przez osoby w tym celu wybrane.
  10. Pamiętaj, żeby zarząd przed każdym ważniejszym przedsięwzięciem uzyskał aprobatę członków.
  11. Nie umizguj się do opozycji i nie bój się jawności.
  12. Wybieraj na kierowników tylko tych, którym ufasz, i darz wybranych zaufaniem.

Kształcenie członków

I jeszcze jedna zasada, wprowadzona przez roczdelczyków, bez której spółdzielczość nie byłaby spółdzielczością. Jest nią kształcenie członków. Rozumiano to już i przedtem: o potrzebie kształcenia członków pisali i Owen, i King, i Chrześcijańscy Socjaliści, którzy nawet w późniejszej swojej działalności założyli w tym celu specjalny zakład. Ale spółdzielnia roczdelska zrobiła z tego stałą zasadę w pracy codziennej. Statut ich zawierał postanowienie, że 2,5% czystego dochodu przeznaczane będzie na cele oświatowe. Już w pierwszych początkach stworzyli czytelnię pism i bibliotekę, która nie tylko rozrosła się do 20 tysięcy tomów, ale zawierała cenne dzieła ze wszystkich dziedzin wiedzy, instrumenty fizyczne, mikroskopy i lunety, mapy itp. W sali bibliotecznej schodzono się nie tylko dla czytania, ale i na wspólne dyskusje: później urządzano wykłady i kursy. Pionierzy rozumieli, że ich spółdzielnia jest narzędziem prostym, nie można jej jednak oddawać w ręce ludzi głupich i bezmyślnych. Została ona zresztą powołana nie tylko do dostarczania tanich i dobrych towarów, ale do rozwijania w ludziach szerszych pojęć wyższych poglądów, bez których nigdy nie dźwignęliby się na wyższy poziom.

Później, kiedy pierwszy zapał ostygł nieco, zmniejszono w Spółdzielni Roczdelskiej zapomogi na cele oświatowe. Ale już inne ręce – Związek Wielkobrytyjski (angielski) – przejęły tę pracę. Przy Rochdale zostało w każdym razie wspomnienie i zasługi urzeczywistnienia marzeń i wysiłków paru poprzednich pokoleń, i to jest jego chwałą.

Zasady wypracowane przez pionierów roczdelskich zostały dokładnie ujęte i wprowadzone do statutu Międzynarodowego Związku Spółdzielczego na mocy uchwały Kongresu (Zjazdu) tego Związku w Paryżu w r. 1937 i od tej pory obowiązują organizacje spółdzielcze wszystkich krajów. Stanowią one razem:

„7 ZASAD ROCZDELSKICH”:

1. Otwarte członkostwo

Dostęp do spółdzielni otwarty jest dla każdego bez względu na płeć, wyznanie, narodowość, w przeciwieństwie do prywatnych spółek, gdzie ze względu na czynnik zysku osobistego ilość uczestników jest zwykle z góry ograniczona. Czynnikiem podstawowym ruchu spółdzielczego jest jego masowość.

2. Ustrój demokratyczny (1 członek – 1 głos)

Bez względu na ilość posiadanych udziałów każdy członek spółdzielni ma tylko jeden głos i każdy z członków ma prawo decydować swym głosem o losach spółdzielni. W prywatnych przedsiębiorstwach ilość głosów zależna jest od wielkości posiadanego kapitału; częstokroć posiadacz największego kapitału w spółce decyduje o jej losach.

3. Udział członka w nadwyżce proporcjonalny do jego świadczeń na rzecz spółdzielni

Wielkość zakupów członków lub rozmiar jego pracy albo innych świadczeń na rzecz spółdzielni decyduje o stopniu jego udziału w osiągniętej nadwyżce (zysku). Uczestnik spółki prywatnej bierze udział w jej zyskach w zależności od wielkości wniesionego przezeń kapitału do spółki, choćby nawet nie wnosił do niej żadnej pracy lub innych świadczeń osobistych (kapitał pracuje za niego).

4. Ograniczone oprocentowanie udziałów

Jest to wyraz dążności do wyeliminowania zysku od kapitału z organizacji spółdzielczej; wskutek tego ograniczenia udziały w spółdzielni sprowadzają się raczej do roli drobnych oszczędności osobistych. W prywatnych spółkach zysk od włożonego kapitału jest czynnikiem podstawowym i największym bodźcem do uczestnictwa w przedsiębiorstwie.

5. Neutralność religijna i polityczna

Wszelkie różnice i walki religijne lub polityczne są obce ruchowi spółdzielczemu (porównaj z zasadą pierwszą). Spółdzielczość jako organizacja społeczno-gospodarcza szerokich rzesz pracujących, powołana do zaspakajania ich potrzeb w jak najszerszym zakresie, pozostawia zagadnienia religijne i polityczne właściwym, powołanym do tego organizacjom. Pozostając w zupełnej niezależności od stronnictw politycznych, ruch spółdzielczy współdziała jednakże z organizacjami zawodowymi i politycznymi świata pracy w realizowaniu swego zasadniczego postulatu – uspołecznienia środków produkcji i wymiany.

6. Sprzedaż tylko za gotówkę

Opierając się na funduszach społecznych, spółdzielnia nie może narażać ich na ryzyku wątpliwego zwrotu przez udzielanie kredytu towarowego. Ponadto, pracując zwykle przy pomocy niewielkich funduszów, spółdzielnia uzyskuje nadwyżki głównie w drodze ich szybkiego obrotu – udzielanie kredytu wycofuje te fundusze z obrotu spółdzielni, zmniejszając jej zdolność gospodarczą.

7. Działalność oświatowa

Podstawowym elementem spółdzielni jest człowiek (a nie kapitał), który aby zapewnić jej siłę organizacyjną, winien być świadom jej celów i zadań. Działalność oświatowa (społeczno-wychowawcza) spółdzielni wśród członków staje się wskutek tego zagadnieniem podstawowym.


Powyższy tekst to dwa kolejne rozdziały książki Stanisława Thugutta pt. „Wykłady o spółdzielczości”, wydanie III (pierwsze ukazało się w roku 1938), Nakładem Towarzystwa Kooperatystów Polskich w Wielkiej Brytanii, Londyn 1945. Od tamtej pory tekst nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski. Poprawiono pisownię według obecnych reguł. Wersję elektroniczną przygotowali Aleksandra Zarzeczańska i Remigiusz Okraska.