Program gospodarczy spółdzielczości spożywców [1936]

Zanim przystąpię do samego tematu, winien jestem kilka słów wyjaśnienia, o co w tym referacie chodzi.

W ostatnich czasach Polska jest w poszukiwaniu programu gospodarczego. W sferach oficjalnych lub nieoficjalnych wygłasza się programowe przemówienia z zakresu polityki gospodarczej, zwołuje się narady gospodarcze i te narady gospodarcze pobierają takie czy inne uchwały. Poszukuje się wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazło gospodarstwo społeczne, nie tylko zresztą polskie, ale świata całego. W tym poszukiwaniu programu polityki gospodarczej nie wypowiedziały się dotychczas dostatecznie jasno organizacje gospodarcze szerokich mas ludzi pracy w mieście i na wsi. Opracowywane czy wygłaszane programy są programami bądź oficjalnych sfer rządowych, bądź też sfer posiadających przemysłu, Lewiatana, wielkiej własności, jednym słowem organizacji sfer posiadających. Natomiast organizacje gospodarcze szerokich mas pracujących nie wypowiedziały jeszcze swych zapatrywań na politykę gospodarczą państwa i kraju ani też – jakkolwiek w charakterze obserwatorów były zapraszane na wyżej wspomniane obrady – nie mogły się wypowiedzieć ze względu na ich charakter dający olbrzymią przewagę przedstawicielom wielkiej własności ziemskiej i wielkiego przemysłu.

Ten program, ten plan, o którym będę mówił i który zresztą jest dotychczas tylko moim osobistym zapatrywaniem, traktuję szerzej niż jak gdyby miał to być tylko program działalności organizacji spółdzielczych. My swój program gospodarczy mamy i będziemy go wykonywali, bo to jest naszym najważniejszym zadaniem – ale niezależnie od tego masy składające się na naszą społeczność domagają się od nas wypowiedzenia, jak się zapatrujemy nie tylko na politykę własną, ale – jako organizacja gospodarcza mas nieposiadających – na politykę gospodarczą, społeczną i państwową, i to nie tylko jak my, kierownicy, się zapatrujemy, ale jak winni zapatrywać się wszyscy. Z drugiej strony w tym całym wieńcu głosów i programów zgłaszanych publicznie tu i owdzie nie ma głosu i opinii organizacji spółdzielczych, organizacji gospodarczych klas nieposiadających. Pragnąc wypełnić ten brak, chcę przedstawić Panom szkic programu, który by był poglądem klas pracujących na zadania polityki gospodarczej państwa i polityki społecznej.

Jak mówiłem na wstępie, to, co Państwu przedstawię, jest moim osobistym poglądem. Chcąc, żeby ten pogląd był bądź przyjęty, bądź uzupełniony czy zmieniony przez cały ruch spółdzielczy, traktuję swój referat i jego tezy, które zostały rozdane, jedynie jako materiał do dalszej dyskusji. Wyrażane było przez niektórych delegatów zastrzeżenie, że tezy referatu, dotyczącego tak ważnych zagadnień, zostały rozdane dopiero dziś. To, co powiedziałem, i ten wniosek, który mam zamiar postawić, to zastrzeżenie usuwa. To jest tylko zainicjowanie dyskusji. Mam wrażenie, że dziś nie będziemy dyskutowali, bo wniosek mój tak tę rzecz ujmuje:

Zjazd, przyjmując do wiadomości tezy referatu M. Rapackiego „Program gospodarczy spółdzielczości spożywców”, poleca Zarządowi Związku poddanie tych tez wyczerpującej dyskusji na radach okręgowych i Radzie Nadzorczej Związku i zreasumowanie wyników tej dyskusji i tez referatu na łamach prasy spółdzielczej lub w specjalnym wydawnictwie.

Jak Panowie widzą, tezy te nie były nawet dyskutowane na Radzie.

Chodzi tu o zapatrywania tej części obywateli, którzy są zrzeszeni w naszym Związku, na politykę gospodarczą państwa. Ma to poważne znaczenie dlatego, że na nas, na naszych działaczy oglądają się w całym szeregu publicznych i społecznych instytucji i organizacji, pytają się, jakie są ich zapatrywania, a nieraz nasi działacze nie wiedzą, jak się wobec tego czy innego działania ciał publicznych czy samorządowych ustosunkować. Sformułowanie tego programu będzie zatem zaspokajało potrzebę, jaką niewątpliwie nasz ruch odczuwa.

Przechodzę teraz do samego referatu.

Zanim będzie można ustalić wytyczne programu polityki gospodarczej, należy skonstatować przede wszystkim istniejący stan rzeczy i jego przyczyny. Niewątpliwie bowiem, jak wszyscy wiemy i odczuwamy, znajdujemy się w okresie powiedziałbym nie kryzysu, nie przesilenia, ale w okresie pewnego przełomu społeczno-gospodarczego. Niewątpliwie ten przełom istnieje. Charakteryzuje go fakt wielomilionowego bezrobocia na świecie, bezrobocia wzrastającego pomimo wszelkich objawów chwilowej poprawy. Nawet w tych krajach, gdzie ta poprawa daje się odczuwać, bezrobocie zmniejsza się w niewielkim stopniu i czasowo tylko, nie spadając nigdy do norm przedkryzysowych. Jest faktem niezaprzeczonym, że istnieje dostateczna ilość rąk roboczych, dostateczna ilość surowców, dostateczna ilość środków produkcji, a jednocześnie istnieje niedobór, istnieją braki w zaspokojeniu potrzeb szerokich mas społecznych nawet w krajach bogatych. Istnieją miliony, dziesiątki milionów ludzi niedojadających i nie mogących dostatecznie zaspokoić nawet najpierwszych potrzeb.

Nieumiejętność, niezdolność do znalezienia wyjścia z tego położenia ze strony dotychczasowych form ustrojowych wskazują na to, że błąd tkwi w samym założeniu, w samej podstawie dotychczasowej organizacji gospodarstwa społecznego. Niewątpliwie ustrój społeczno-gospodarczy czy ten, który mamy obecnie, czy ustroje, które ludność kiedykolwiek przeżyła, nie są rzeczą wieczną. Społeczność ludzka jest żywą organizacją, rozwijającą się w kierunku doskonalenia się i zmiany. I w zależności od tych zmian, tego rozwoju społeczności ludzkość znajduje takie czy inne formy swego bytowania, starając się znaleźć takie, które by najlepiej odpowiadały jej potrzebom. Z chwilą, kiedy dana formacja ustroju przestaje w najlepszy sposób zaspokajać potrzeby danego społeczeństwa, z tą chwilą powstaje naturalne w każdym społeczeństwie dążenie do znalezienia formy lepszej.

Niewątpliwie teraz właśnie znajdujemy się w tym okresie. Musimy sobie powiedzieć zupełnie jasno, że nie mamy żadnego powodu do twierdzenia, nie mamy najmniejszego argumentu za tym, że ustrój, który dziś istnieje, jest ustrojem ostatecznym, ustrojem doskonałym, i że należałoby w nim porobić tylko takie czy inne poprawki, ażeby odpowiadał potrzebom społecznym. Gdyby te poprawki mogły usunąć istotne przyczyny zubożenia gospodarczego społeczeństwa, to tym samym zaspokoiłyby one potrzeby, o które chodzi. Ale, jak się przekonamy, te poprawki dla ustroju, który obecnie panuje, oznaczałyby zmianę jego podstawowych zasad, a co za tym idzie, zmianę samego ustroju.

Sytuacja gospodarcza obecna charakteryzuje się – jak już o tym wspomniałem – wciąż wzrastającym bezrobociem, dalej – niedostatecznym wyzyskaniem zdolności produkcyjnej warsztatów przemysłowych, olbrzymim niewykorzystaniem surowców, zniżką cen i nierentownością warsztatów rolnych. Wszystko to są zjawiska, które ciągle obserwujemy. Generalną przyczyną tych zjawisk jest przede wszystkim, o ile chodzi o zjawiska zewnętrzne, niewspółmierność, jaka zachodzi pomiędzy siłą produkcyjną istniejących warsztatów tak w przemyśle, jak i w rolnictwie a zdolnością i siłą nabywczą szerokich mas społeczeństwa. Zdolność produkcyjna przemysłu i rolnictwa mogłaby być przy obecnej ilości surowców, sił roboczych, a nawet warsztatów i maszyn, podwojona nawet, a jednak to się stać nie może dlatego, że siła nabywcza szerokich mas społecznych nie odpowiada ich potrzebom, pozostaje w dysproporcji ze zdolnością produkcyjną przemysłu i rolnictwa.

Jeżeli idzie o cyfry, to dane statystyczne wskazują nam na niewykorzystanie zdolności produkcyjnej warsztatów nawet w latach najlepszej koniunktury. I tak w roku 1928 w Stanach Zjednoczonych z istniejących 343 pieców hutniczych czynnych było tylko 130, w Anglii z 427 – 141. Jeżeli chodzi o Polskę, to w roku 1926, a więc w okresie jakiej takiej koniunktury, mieliśmy następujące liczby: kopalnie wykorzystane były w 56%, rafinerie nafty – 65%, cukrownie – 70%, fabryki nawozów sztucznych – 40%, garbarnie – 55%, cementownie – 41%, drożdżownie – 33%, fabryki obuwia – 37%. To nam wskazuje, że możliwości rozszerzenia produkcji przy obecnej ilości rąk roboczych i obecnej zdolności produkcyjnej warsztatów – istnieją.

Równocześnie istnieje niemożność wykorzystania surowców, których jest dostateczna ilość. Tutaj chcę zwrócić uwagę jeszcze na to, że nawet w okresie najlepszej koniunktury wskutek dysproporcji pomiędzy siłą nabywczą ludności a zdolnością produkcyjną przemysłu nie tylko, że warsztaty nie były całkowicie wykorzystane, ale zapasy wzrastały. I tak światowe zapasy w latach dobrej koniunktury – 1926-1929 – wzrastały w stosunku rocznym: pszenica 20%, węgiel 9%, nafta 7,5%. Niewykorzystanie zdolności produkcyjnej zakładów przemysłowych było bardzo silne również w Niemczech. Ilość bezrobotnych w stosunku do zatrudnionych przed wojną od r. 1907 do 1913 wynosiła w Niemczech 2,4%, a w latach 1923-1929 – 11% czyli wzrosła pięciokrotnie. W Anglii przed wojną – 4%, w latach 1926-1929 – 12%. Oczywiście w okresie kryzysu te liczby, dotyczące stosunku procentowego bezrobotnych do zatrudnionych, jeszcze się pogorszyły.

A zatem przyczyny należy szukać nie w niezdolności do zwiększenia produkcji, nie w braku surowców i rąk roboczych, ale w czymś innym. Musimy rozpatrzeć drugą stronę zagadnienia. Należy stwierdzić, że siła nabywcza ludności jest zbyt mała.

A cóż to jest siła nabywcza? Zdolność konsumpcyjna jest wielka. Ludność we wszystkich niemal krajach mniej lub więcej szybko wzrasta, a więc i zdolność konsumpcyjna chociażby ze względu na przyrost ludności powinna wzrastać. A przecież mogą się pojawiać nowe potrzeby. Toteż jeśli ta zdolność przestaje wzrastać, to nie dlatego, że ludność się zmniejsza lub też że nie chce kupować, jeść i ubierać się, ale dlatego, że zmniejsza się jej siła nabywcza.

Co to jest siła nabywcza, czym się ona wyraża? Siła nabywcza wyraża się w udziale w dochodzie społecznym. Im dochód społeczny ludności jest większy, tym większą jest jej siła konsumpcyjna. Dochód społeczny szerokich mas jest niedostateczny, udział szerokich mas w dochodzie społecznym jest za mały i, nie mogąc wskutek tego zaspokoić swych potrzeb, nie mogą one też rozwinąć dostatecznej swej zdolności konsumpcyjnej.

Ale może kto zapytać, dlaczego właśnie teraz pojawiło się to zjawisko, że udział w dochodzie społecznym szerokich mas ludności jest niedostateczny. Dla bardzo prostej przyczyny. Podstawą kapitalistycznego ustroju w zakresie podziału dochodu społecznego jest oparcie produkcji i wymiany na zasadzie zysku z kapitału włożonego w tę produkcję, a nie na zasadzie zaspokojenia potrzeb, która jest tylko środkiem do osiągania zysku. Gdyby kapitał był rozproszony równomiernie pomiędzy całą ludność kraju, to wtedy taka zasada podziału zysku mogłaby się utrzymać. Ale niestety kapitał, jeżeli idzie o większość przemysłu, ma wręcz inną tendencję.

Kapitał ma tendencję do koncentracji. Wielkie zakłady, które wymagają wielkich nakładów kapitału, które mogą wprowadzić ulepszenia techniczne, których koszty handlowe rozkładają się na wielką ilość towaru, wypierają zakłady małe i drobne. Tym sposobem zmniejsza się koło posiadających kapitał w rozumieniu środka umożliwiającego wytwórczość, w rozumieniu przedsiębiorstw mających na celu osiąganie zysku przez zaspokojenie potrzeb społecznych (z wyjątkiem rolnictwa), następuje za to nowe zjawisko: właściciele przedsiębiorstw przemysłowych nie są w stanie skonsumować, a zatem puścić w obieg tego dochodu społecznego, jaki staje się ich udziałem – nie są w stanie tego uczynić nawet przy najbardziej luksusowej konsumpcji, na jaką mogliby sobie pozwolić. A co się wtedy dzieje ze gromadzonym w ich ręku kapitałem? Nie wraca on do szerokich mas, nie powiększa dochodu społecznego, ale jest używany do dalszej produkcji, usiłuje przynosić dalsze zyski. Tworzą się nowe inwestycje, nowe zakłady przemysłowe, powiększają się stare – powiększa się wskutek tego ilość wytwarzanych produktów, a nie zwiększa się jednocześnie siły konsumpcyjnej, siły nabywczej ludności.

I oto jest przyczyna, dlaczego kapitalizm w swoim rozwoju musi dojść do zahamowania się, dlaczego ta dysproporcja musiała dojść do takiego stopnia, że staje się coraz więcej niemożliwa do utrzymania. I dlatego podstawowym źródłem kryzysu, przesilenia obecnego jest naczelna zasada ustroju kapitalistycznego, wynikająca z jego istotnej struktury organizacyjnej – zasada podziału dochodu społecznego, zasada produkcji nie dla zaspokojenia potrzeb, ale produkcji dla zysku z kapitału, przy której zaspokojenie potrzeb staje się środkiem, a zysk celem. Toteż możemy na zasadzie tych rozumowań z całą pewnością stwierdzić to, o co jeszcze toczy się spór – spór moim zdaniem zbyteczny – że przesilenie, które przechodzimy, jest przesileniem nie koniunkturalnym, które częstokroć w ustroju kapitalistycznym występowało, ale przesileniem samej struktury, samych zasad ustroju kapitalistycznego.

Skoro to stwierdzimy, to staje się jasnym zupełnie, że tylko zmiana podstaw istniejącego ustroju, tylko usunięcie przyczyn, usunięcie źródła zła może wpłynąć na zmianę stosunków, może spowodować usunięcie tych niedomagań, które pomimo chwilowych niewielkich wahań muszą z roku na rok, z pięciolecia na pięciolecie się pogarszać. I dlatego też podstawową ideą każdego programu gospodarczego, opartego na realnych przesłankach, musi być zmiana podstaw ustroju, przebudowa ustroju społeczno-gospodarczego.

Proszę Państwa, chcę zwrócić uwagę jeszcze na jeden ważny fakt. Ustroje pierwotne były w małym stopniu dziełem świadomej woli ludzkiej. Powstawały pod naciskiem niejako sił przyrody. Człowiek dostosowywał się tylko do tych sił przyrody, jakie wokół niego działały, starał się wynaleźć lepsze sposoby do ich zużytkowania na swoją korzyść, ale te poszukiwania ograniczały się do drobnych, fragmentarycznych ułamkowych form. Człowiek naówczas nie zdawał sobie sprawy z całokształtu zjawisk społeczno-gospodarczych, a nawet przyrodniczych. Stopniowo jednak powiększa się wiedza ludzka, powiększa się zasięg wiadomości, jakie społeczeństwo ludzkie zdobyło. Powstało zrozumienie położenia, zrozumienie całokształtu zjawisk, a na zasadzie świadomości budzi się zawsze wola. I oto wola społeczna, wola człowieka zorganizowanego w społeczeństwie, w miarę rozwoju społecznego, w miarę rozwoju nauki, kultury, w miarę doskonalenia się społeczeństwa może odgrywać i odgrywa coraz większą rolę. I dlatego to uświadomienie sobie całokształtu zjawisk społecznych, wypracowanie sobie programu ma znaczenie nie tylko naukowe, oderwane, ale znaczenie praktyczne, bo na zasadzie świadomości budzi się wola do zmiany warunków, a kiedy wola się obudzi, to proces, który jest procesem naturalnym, opartym na prawach niewzruszonych rozwoju społecznego, na prawie doboru coraz to lepszych form przez ludzkość dla zaspokojenia swych potrzeb, może być przyśpieszony. To ma znaczenie dla samego ujęcia sprawy.

Dodam także, że do tych przyczyn, istniejących w samym ustroju, doszła jeszcze jedna, która się wiąże z rozwojem kultury i cywilizacji, z dorobkiem społecznym – przyszedł wielki rozwój techniki i produkcji, który spowodował poza tamtymi przyczynami, że ręce ludzkie są w coraz większym stopniu zastępowane przez maszyny. I ta rzecz, która mogłaby być błogosławieństwem ludzkości, która pozwala z człowieka, będącego dodatkiem do maszyny, zrobić pełnego człowieka, który nie byłby tylko w swojej pracy zawodowej siłą fizyczną, jednostką, którą można obliczać przy pomocy miary dla siły fizycznej – ten rozwój techniki stał się przy istniejącej zasadzie podziału dochodu społecznego przekleństwem całej ludzkości, bo wyrzucił na bruk kilkadziesiąt milionów ludzi. Nie on co prawda jest winowajcą. Przecież właśnie rozwój techniki powinien nam pozwolić zmienić organizację społeczną tak, aby ludzie nie potrzebowali być dodatkiem do maszyny, aby nie potrzebowali tak ciężko pracować, aby mogli swoją pracę twórczą rozwinąć na innym polu, więcej odpowiednim dla ich zdolności ogólnych aniżeli wykonywanie czysto mechanicznych czynności.

Tak się przedstawia stan rzeczy. Jakież są wnioski? A więc skoro widzimy, że gospodarka oparta na zasadzie produkcji i wymiany dla zysku jest przyczyną zła, że nawet to, co powinno być błogosławieństwem ludzkości, staje się jej przekleństwem, jest przyczyną, i to ciągle wzrastającą, niedostatecznego zaspokojenia potrzeb coraz to liczniejszych mas społecznych, niedoli i nędzy w mieście i na wsi – trzeba przebudować tę gospodarkę na zasadzie właściwej. Tą właściwą zasadą jest produkcja i wymiana dla zaspokojenia potrzeb społecznych, jest produkcja i wymiana społeczna.

W jaki sposób tę przebudowę rozpocząć? Tu wchodzimy w sferę indywidualnych recept. Przede wszystkim zjawia się zagadnienie zasadnicze – czy ta świadoma wola ludzka jest w możności zmienić od razu, natychmiast istniejący stan rzeczy. Oczywiście mogłyby być i takie wypadki, ale ja jestem zdania, że gdyby nawet całość społeczeństwa, a przynajmniej olbrzymia jego większość osiągnęła świadomość konieczności zmiany, to taka raptowna zmiana istniejących stosunków, przekręcenie zasady naczelnej z dnia na dzień nie odbyłoby się bez niesłychanie poważnych strat społecznych, bez chaosu, bez zatrzymania i wstrząsów w produkcji i wymianie, które by się odbiły, czasowo przynajmniej, na zaspokojeniu potrzeb szerokich mas, i w dalszym ciągu, choć może także tylko chwilowo, pogorszyłyby sytuację. I jakkolwiek można być zdania, że taki chirurgiczny zabieg, taka operacja musi być przez chorego przecierpiana, to jednak w tej terapii społecznej jestem zwolennikiem raczej nie postępowania chirurgicznego, ale przeprowadzenia zmiany z całą świadomością, planowo, celowo i stopniowo, właśnie ze względu na interesy społeczne. Tym bardziej, że nie łudźmy się, iż dla tego programu prędko zdobędziemy nie tylko ogromną większość w społeczeństwie, ale w ogóle większość. Mamy do czynienia nie tylko z uporem, przesądami, niezrozumieniem, brakiem uświadomienia, nie tylko z oporem, który się rodzi naturalnie u każdego człowieka, mającego coś nowego postanowić, ale ze zdecydowanym, świadomym przeciwdziałaniem ze strony zainteresowanych klas społecznych. Zainteresowane klasy społeczne, a przynajmniej ekonomiści tych klas wiedzą, iż bez przebudowy obecnego ustroju nie ma zasadniczej zmiany sytuacji. Ale przebudowa powoduje dla tych klas degradację społeczną: ich udział w dochodzie społecznym musi zmniejszyć się, może nawet w dość znacznych rozmiarach, część dochodu społecznego przez nie gromadzona musi przejść do szerokich warstw społecznych. Bardzo trudno ludziom rozstać się z tym, co uważają za swe dobro materialne, i w myśl hasła jednego z przedrewolucyjnych królów francuskich – ,,po nas potop” – usiłują bronić obecnej formy ustroju wszelkimi sposobami, wpływami w sferach rządowych, a przede wszystkim zaciemnianiem świadomości tej olbrzymiej części społeczeństwa, w której interesie leży przebudowa ustroju. W tych warunkach nie łudźmy się, żebyśmy mogli szybko zdobyć dla przebudowy opinię nawet tych warstw, które w tej przebudowie są zainteresowane.

Dlatego też program gospodarczy, który postawi sobie za naczelny cel przebudowę społeczną, musi być programem ewolucyjnym, programem stopniowego rozwoju, uwzględniającym przede wszystkim konieczność uświadomienia społecznego i tego rodzaju posunięć gospodarczych, które unaocznią korzyści płynące z przebudowy. Samą jednak zasadą przebudowy musi pozostać stworzenie systemu gospodarki społecznej, opartego na zasadzie zaspokojenia potrzeb, a nie zysku z kapitału.

Rozwijanie gospodarki społecznej na miejsce prywatno-kapitalistycznej powinno iść w czterech kierunkach:

przedsiębiorstw państwowych o charakterze użyteczności publicznej z udziałem kontroli społecznej (przez delegatów użytkowników i pracowników przedsiębiorstw).

Rzucam celowo zdyskredytowane hasło etatyzmu. Nie chcę bronić tego etatyzmu, który zasłużył sobie na krytykę, ale niemądry będzie ten rzemieślnik, który odrzuca narzędzie dlatego, że go nie umie używać. Trzeba się nauczyć używać tego narzędzia, a nie odrzucać je od siebie. Hasło etatyzmu celowo dziś się dyskredytuje. Przyznaję, że ma się obfity materiał do tego dlatego właśnie, że ci, którzy się podejmują używania tego narzędzia, nie umieją go używać, a tym samem dyskredytują samą zasadę. Z góry zastrzegam, że nie mam na myśli zmechanizowanego, zbiurokratyzowanego etatyzmu. Nad etatyzmem, który ma tendencję do zbiurokratyzowania się, musi czuwać społeczna kontrola samych robotników i urzędników.

Drugi kierunek – przedsiębiorstw samorządowych przy tych samych zasadach kontroli społecznej.

Trzecim kierunkiem – tego Państwu nie potrzebuję motywować – jest tworzenie przedsiębiorstw spółdzielczych. To my właśnie robimy, to jest naszym programem działania, jest zadaniem naszego odcinka życia gospodarczego. W miarę swego rozwoju, w miarę doskonalenia swej pracy, coraz lepiej zaspokajając potrzeby ludzkości, spółdzielczość stanie się podstawową formą przyszłego ustroju społecznego.

Wreszcie czwarty kierunek – przedsiębiorstw mieszanych, złożonych z powyższych trzech rodzajów przedsiębiorstw – również nie wymaga uzasadnienia.

Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że tego rodzaju program przebudowy, dążący do wprowadzenia w życie i porządnego administrowania przedsiębiorstwami mającymi na celu zaspokojenie potrzeb społeczeństwa, musi z natury rzeczy napotkać opór i trudności przy istniejących formach gospodarczych. Przed tymi trudnościami nie można się cofać. Te trudności należy usuwać. I dlatego też tutaj musi już wkroczyć siła wyższa, siła państwa.

W tym wypadku, jeżeliby plan był uznany jako idący w kierunku stworzenia z wytwórczości i wymiany pierwszorzędnej funkcji użyteczności publicznej, państwo powinno w imię interesu społecznego wkroczyć dla usunięcia przeszkód na drodze tych form rozwoju społecznego. Państwu przysługiwać powinno w interesie publicznym prawo:

a) regulowania funkcji gospodarczych przedsiębiorstw prywatno-kapitalistycznych;

b) wywłaszczania w miarę potrzeby tych przedsiębiorstw na rzecz społecznych form gospodarki za odszkodowaniem w długoterminowych niskoprocentowych obligacjach, umarzanych z dochodów wywłaszczanych przedsiębiorstw.

Tutaj, powiadam, państwo w miarę potrzeby musi uciekać się do wywłaszczania. To może razi najwięcej nasze dotychczasowe poczucie wolności, rozciągające się także na pojęcie własności. Ale przecież my się do tego wywłaszczania przyzwyczailiśmy i nie razi nikogo, że taka lub owa komuna może wywłaszczyć właściciela budynku, gdyż musi poszerzyć w tym miejscu ulicę. A czyż zatrudnienie milionów bezrobotnych nie jest ważniejsze aniżeli rozszerzenie ulicy w mieście. I dlatego nie należy się cofać przed tym, co w tej chwili razi nasze poczucie, ale jest zgodne z podstawowym interesem społecznym, który powinien być naczelną zasadą w polityce gospodarczej państwa i społeczeństwa.

Przyzwyczailiśmy się także i do innej rzeczy – do wywłaszczania, które jest, niestety, stosowane przeważnie tylko w ustawie na razie, do wywłaszczania przy reformie rolnej. To nie jest żadna nowość. Więc to, co proponuję, jest tylko rozszerzeniem zjawisk, które z konieczności rzeczy przyjść musiały albo przyjść muszą. Tej broni państwo nie może sobie pozwolić odbierać. Może jej używać stopniowo, aby nie wywoływać zaburzeń życia gospodarczego, ale używać jej musi w zakresie, jaki się okaże koniecznym.

Dalej, jeżeli wychodzi się z zasady, że jedną z przyczyn kryzysu jest nadmierna akumulacja w rękach jednej warstwy kapitału, a raczej dochodu społecznego, który nie może być przez tę warstwę skonsumowany, to musimy ustalić zasadę, że dopóki ta forma prywatno-kapitalistycznej gospodarki jeszcze istnieje, trzeba wstrzymać to gromadzenie kapitału ponad własne, choćby najbardziej luksusowe potrzeby jednostki. Oczywiście chodzi tu o jednostkę fizyczną. Musimy ustalić sobie pewne maksimum dochodu społecznego, jaki jednostka fizyczna ma prawo osiągać. To maksimum niech będzie wysokie, niech obejmuje luksusowe spożycie danej jednostki – nie patrzę z zazdrością na ludzi, którzy mają własne wille i własne samochody, przeciwnie, chciałbym, aby ich było jak najwięcej – ale to, czego jednostka wraz z rodziną nie jest w stanie spożyć, nie powinno stanowić jej własności. Dlatego państwo powinno powiedzieć, że jeżeli dochód jednostki przewyższa to maksimum, to państwo nakłada 100-procentowy podatek dochodowy od nadwyżki takiego dochodu. Jeżeli przeprowadzimy tego rodzaju zasadę dla dochodu, to musimy w sposób analogiczny przeprowadzić ją w stosunku do majątku. Musi być ustalone, że dochód przy normalnej stopie procentowej nie może przekraczać maksimum, o którym poprzednio mówiłem. Dlatego i w tym wypadku ponad pewne wysokie maksimum należałoby ustanowić 100-procentowy podatek majątkowy.

To są ogólne zagadnienia, konieczne dla należytego przeprowadzenia przebudowy ustroju. Ale dla osiągnięcia tego celu potrzeba dłuższych i głębszych zmian. Aby te zmiany umożliwić, muszą nastąpić pewne posunięcia, które już teraz przeprowadzają kooperatywy w podziale dochodu społecznego i które przede wszystkim stworzą lub powiększą dochód społeczny. Bo w jednym mają słuszność ekonomiści kapitalistyczni – że w tej chwili nie ma się o co rozbijać, gdyż dzięki obecnej strukturze gospodarczej (oni oczywiście tego nie mówią) doszliśmy do katastrofalnego zmniejszenia się dochodu społecznego. Wiemy, ile fabryk nie pracuje, ilu jest bezrobotnych. Wskutek tego dochód społeczny na głowę ludności zmniejszył się, a gdybyśmy tak szli dalej, to wzrastająca ciągle nędza szerokich mas powodowałaby dalsze jego zmniejszanie i to równanie w dół doszłoby do zera. Dlatego natychmiastowym niejako zadaniem w ten sposób pojętej polityki gospodarczej musi być to, co znowu bywa częstokroć dyskredytowane przez samą nazwę – nakręcanie koniunktury. Chodzi o to, żebyśmy ruszyli z miejsca. W jaki sposób może to nastąpić? Mamy przede wszystkim wielką ilość bezrobotnych. Musimy to bezrobocie usunąć. Mamy zmniejszanie się rentowności warsztatów rolnych, które żywią u nas 65-70% ludności kraju. Musimy ten brak rentowności, a raczej niedostateczne wynagrodzenie za pracę chłopa na swoim gospodarstwie zlikwidować.

W jaki sposób to osiągnąć? To pytanie tułało się na zwołanej niedawno przez rząd naradzie gospodarczej i przerzucano je jak piłkę ze strony wielkiego rolnictwa do wielkiego przemysłu. Na to pytanie my – spółdzielcy – musimy dać odpowiedź. Z której strony ma się zacząć ta poprawa – czy od robotnika, czy od rolnika?

Musimy do tej sprawy przystąpić bez żadnych uprzedzeń i rozważyć ją w sposób obiektywny. Na naradzie gospodarczej Lewiatan mówił, że poprawa ma nastąpić od strony przemysłu, a wielcy rolnicy uważali, że od strony rolnictwa. Lewiatan mówił: ażeby poprawić warunki przemysłu, należy zwiększyć rentowność warsztatów przemysłowych. Hasło rentowności jest to święte hasło, rzucone przez Lewiatana jako coś, co ma zbawić świat cały. Ale w jaki sposób osiągnąć rentowność warsztatów przemysłowych w tych warunkach, kiedy one zmniejszają swą produkcję, bo nie ma komu sprzedawać, kiedy skutkiem tego koszty handlowe na jednostkę się zwiększają. Oczywiście obniżyć płace robocze i nie hamować naturalnego rozwoju cen, jak się to mówi, czyli podwyższyć ceny produktów przemysłowych, a obniżyć płace. Bezsens tego rodzaju recepty aż bije w oczy. Po pierwsze koszty robocizny w produkcji przemysłowej odgrywają coraz mniejszą rolę. Mówiłem o wspaniałym rozwoju techniki nowoczesnej produkcji. Ten rozwój sprawia właśnie, że koszty robocizny w produkcji ciągle zmniejszają się. Podam trochę cyfr. Robocizna w kosztach produkcji w Polsce, a więc w kraju, który ma rozwój techniki jeszcze stosunkowo słabo rozwinięty, wynosi, zależnie od produkcji, od 2 do 20%. W takich działach produkcji jak huty szklane, porcelana, cegielnie, meble, gdzie praca ludzka stanowi poważny czynnik, koszt robocizny wynosi więcej niż 20%. W węglu, którego produkcja jest często prawie tylko siłą ludzką dokonywana – 40% – a jest to jedyny dział produkcji, w którym koszty robocizny stanowią tak wysoki odsetek. Cóż można więc zyskać w stosunku do ceny towaru, jeżeli obniżymy te 20% o 10%. Zyskamy 2%, co oczywiście nie zadowoli, nie zaspokoi przedsiębiorców.

Ale istnieje jeszcze druga strona. Jeżeli obniżymy płace, a podwyższymy ceny, to kto będzie kupował te produkty? Nie będą kupowali pracownicy, bo im obniżono płace, i nie będą kupowali chłopi, bo jeżeli obniżymy dochody w miastach, których ludność stanowi wprawdzie tylko 30% ogółu ludności, ale reprezentuje konsumpcję znacznie większą, to wtedy nastąpi spadek spożycia artykułów rolniczych, które stanowią 60% wydatków nawet dobrze sytuowanego robotnika u nas. A skoro nastąpi spadek konsumpcji, to z kolei spowoduje to obniżkę cen na artykuły rolne, a to znowu pogłębi jeszcze bardziej kryzys wsi. Któż więc będzie kupował produkty przemysłowe? Nastąpi dalsze równanie w dół i jeszcze większe zubożenie szerokich mas.

Wielkie rolnictwo wysunęło inną tezę. Podwyższenie rentowności warsztatów rolnych, zwiększenie konsumpcji wsi, a wskutek tego stworzenie większego popytu na produkty wsi. To spowoduje ożywienie przemysłu i w ten sposób nastąpi ożywienie całego życia gospodarczego. Ale jakie są drogi? Podwyżka cen artykułów rolnych. Bardzo słusznie. Te ceny są za małe, nie dają pełnego wynagrodzenia nawet za pracę. Ale w jaki sposób podwyższyć ceny? Mówi się o premiach wywozowych, mówi się o mocno forsowanym przez państwo eksporcie produktów rolnych. Można by tej rzeczy spróbować przez popieranie eksportu. Ale wiemy, że inne państwa, które też takie przesilenia jak Polska przechodzą, potrafią się zamknąć, jeżeli nie za pomocą wysokich ceł, to, tak jak Anglia, za pomocą kontyngentów czy nawet zakazów przywozu. Co z tego wypadnie? Żadne premie, żadne popieranie wywozu przy zamykającym się obecnie z natury rzeczy coraz bardziej eksporcie nie dadzą korzyści rolnictwu. Rolnictwo może i musi liczyć tylko na rynek wewnętrzny. Przyrost ludności oraz wzrost konsumpcji tej ludności da dostateczne zupełnie wzmożenie popytu na produkty rolne, da także możliwości rozwoju i cen tych artykułów. I dlatego rolnictwo, jeżeli chce znaleźć większy popyt, to musi samo powiedzieć: należy zwiększyć przede wszystkim zapotrzebowanie miasta, szerokich warstw ludności miejskiej na artykuły rolnicze. Ażeby to zrobić, trzeba zwiększyć dochody ludności miejskiej, przede wszystkim trzeba powiększyć udział w dochodzie społecznym szerokich mas. I to jest fakt pierwszorzędnej wagi.

Żeby nie być tutaj posądzonym o brak obiektywizmu, przeczytam parę ustępów z artykułu napisanego specjalnie dla polskiego pisma „Rolnictwo”, organu Ministerstwa Rolnictwa, przez profesora niemieckiego, Fritza Bade, który w ten sposób wyraża się o stosunkach w Polsce:

Podniesienie cen płodów rolnych przez zatamowanie przywozu zagranicznego jest w tych krajach zupełnie lub prawie zupełnie niemożliwe, nie ma bowiem czego tamować. Usiłowanie wytworzenia korzystnych, a bodaj znośnych warunków wywozu produkcji rolnej za granicę jest wobec wyżej przedstawionego stanu rynku światowego sprawą beznadziejną. Dochód rolnika sprowadza się jedynie do tego, co spożywcy w kraju mogą wyłożyć na swoje wyżywienie.

…Siła nabywcza spożywców jest we wszystkich krajach stojących na granicy samowystarczalności decydującym czynnikiem na rynku płodów rolnych. Przytłumienie siły nabywczej – to główna przyczyna spadku cen płodów rolnych. Jedynie przez odbudowę siły nabywczej może być znowu przywrócona opłacalność produkcji rolnej. Tylko przez uruchomienie znacznych rezerw, jakie są nagromadzone w zapotrzebowaniu środków żywności niezasobnych mas ludności, istnieje możliwość wytknięcia drogi nie tylko do wyzwolenia wielkich rezerw polskiej produkcji rolnej, lecz nadto do rzucenia tych rezerw na rynek krajowy bez wywołania ciężkich wstrząsów przez dalszy spadek cen.

Dla zilustrowania podam jeszcze kilka ciekawych cyfr. Jeżeli chodzi o konsumpcję, to tu sprawa przedstawia się w ten sposób, że w roku 1929 (według książki Kaleckiego i Landaua) spożycie miejskie wyniosło 12,5% miliardów złotych w zakresie produktów przemysłowych, zaś wiejskie 2,8 miliardów. Żywność konsumowana jest, jeżeli chodzi o rynek pieniężny, przede wszystkim przez miasta – robotnicy do 60% swoich budżetów wydają na życie.

A teraz kto jest zainteresowany przede wszystkim we wzroście zarobków tych szerokich mas robotniczych i pracowniczych? Przy badaniach podziału dochodu robotniczego badane rodziny podzielono na cztery kategorie. Stwierdzono, że w dobrej koniunkturze u nas przejście z pierwszej, czyli najniżej płatnej kategorii robotników (ponad 600 zł rocznie) do najwyższej (ponad 1200 zł) powoduje zwiększenie spożycia tej rodziny robotniczej w mleku o 156%, w mięsie – 120%; nie mamy danych dotyczących jaj, ale prawdopodobnie stosunek jest ten sam. A więc konsumpcja powiększa się dwa i pół razy, i to w jakich artykułach?! Takich, które produkuje drobny rolnik, nie wielka własność, która przecież rzuca na rynek przede wszystkim zboże. Obliczyłem, że 80% zboża rzucanego na rynek pochodzi z wielkiej własności, natomiast w mleku, mięsie i jajach udział mniejszej własności wynosi przeszło 80%. Dlatego jeśli się powiększy zbyt artykułów rolniczych, to muszą się podnieść również i ceny. Więc od tej strony moim zdaniem trzeba zacząć poprawę.

Dlatego w tezach wypowiadam się za:

a) podwyżką płac pracowników państwowych i samorządowych;

b) ustaleniem minimum płacy zarobkowej dla pracowników fizycznych i umysłowych, wyższego od obecnego poziomu.

Podwyżka płac pracowników państwowych i samorządowych przy obecnej tendencji wydaje się niesłychanie śmiałym postulatem, pozostającym w całkowitej sprzeczności z tym, co może być zrobione. Ale gdyby kapitalizm chciał przedłużyć swój żywot, a był rozumnie prowadzony, to zebraliby się wszyscy przedsiębiorcy i uchwalili podwyżkę płac robotniczych. Wtedy by się podniosła konsumpcja na artykuły rolnicze, a wskutek tego również konsumpcja artykułów przemysłowych.

Celem zmniejszenia bezrobocia pracowników najemnych powinny być zastosowane następujące środki:

a) ustawowe skrócenie dnia pracy na 36 do 40 godzin tygodniowo (zaznaczam, że wszystkie podawane tu cyfry są tylko orientacyjne);

b) przymusowe emerytury na starość dla pracowników fizycznych po 50-55 latach wieku, dla umysłowych – 55-60 latach;

c) surowy zakaz pracy dzieci i ograniczenia pracy fizycznej kobiet;

d) roboty publiczne.

Roboty publiczne stawiam na ostatnim miejscu. Nie obciążają one wprawdzie ceny żadnego towaru, ale sama inwestycja nie zwiększa dochodu społecznego natychmiast, nie jest konsumowana i dlatego wartości tam włożone mogą być upłynnione po upływie długiego czasu. Dlatego uważam, że roboty publiczne nie mogą rozwiązać zagadnienia ze względu na finansową stronę sprawy.

Wprawdzie mają one tę zaletę, że nie podwyższają cen produktów. Jeżeli zaś podwyższymy zarobki ludności, to podwyżki te, mimo małego udziału płac robotniczych w cenie towaru, mogą spowodować podwyższenie cen. Ale uważam, że po pewnym czasie te rzeczy absolutnie nie będą wpływały na ceny, dlatego że przy obecnym, małym wykorzystywaniu warsztatów produkcyjnych koszty stałe na jednostkę produktu są niesłychanie wielkie; jeżeli zaś zwiększymy zdolność produkcyjną warsztatów, to zmniejszymy jednocześnie te koszty i w wielu wypadkach całkowicie w ten sposób pokryjemy podwyżkę płac robotniczych. Wiemy to z praktyki, gdyż mamy to samo w naszych warsztatach. Gdybyśmy mogli wzmóc produkcję, moglibyśmy dać podwyżkę pracownikom 10-15%, nie potrzebując podnosić ceny towaru. Oczywiście w różnych gałęziach produkcji te rzeczy różnie wyglądają, niemniej jednak ta zasada zawsze jest słuszna.

Tak wygląda zagadnienie ze strony robotników. Ale nasz program winien uwzględniać także interesy ludności rolniczej. Dla zmniejszenia ukrytego bezrobocia ludności rolniczej powinny być stosowane następujące środki:

a) szybkie i radykalne przeprowadzenie reformy rolnej;

b) pozostawienie służbie folwarcznej, zorganizowanej w spółdzielcze wspólnoty rolne, ośrodków pozostałych po parcelacji;

c) parcelacja odpowiednich terenów państwowych;

d) roboty publiczne na terenach wiejskich.

Jeżeli weźmiemy cyfry, to przekonamy się, że w Polsce mamy niesłychane przeludnienie wsi, a przede wszystkim przeludnienie w stosunku do posiadanej ziemi.

W Polsce na 100 ha tzw. użytkowych mamy 45,5 ludzi przy zbiorze 11 q.

We Francji na 100 ha tzw. użytkowych mamy 25 ludzi przy zbiorze 14 q.

We Włoszech na 100 ha tzw. użytkowych mamy 44 ludzi przy zbiorze 15 q.

W Niemczech na 100 ha tzw. użytkowych mamy 34,2 ludzi przy zbiorze 19 q.

Widzimy z tego, że nagromadzenie ludności rolniczej zawodowo pracującej na terenie wsi jest niesłychanie wielkie. Musimy to nagromadzenie zmniejszyć. Tu jest potrzebna przede wszystkim parcelacja większych obszarów państwowych, które w tej chwili często leżą odłogiem; dalej wykonanie reformy rolnej, która w tej chwili jest przeważnie tylko na papierze. Jednak przy wykonywaniu reformy rolnej trzeba myśleć o służbie folwarcznej. Chcę podnieść, że ten postulat był jednym z punktów programu R. Mielczarskiego, który podczas debat nad reformą rolną odbywał nawet konferencje z czynnikami sejmowymi i rządowymi, starając się umożliwić nabywanie ośrodków rolnych przez specjalne spółdzielnie, złożone z pracowników folwarcznych wielkiej własności. Poza tym w rolnictwie potrzebne jest jeszcze jedno – ażeby nadwyżka, jaka przy zwiększonym popycie wpłynie ze wzrostu cen, poszła w całości do kieszeni rolników. Toteż ważnym zadaniem jest należyte zorganizowanie spółdzielni spożywców i rolniczo-handlowych celem zmniejszenia kosztów pośrednictwa.

Dla ochrony i celowej rozbudowy w ten sposób pojętej planowej gospodarki społecznej należy jednak przeciwdziałać pewnym anormalnym zjawiskom, które się u nas pojawiły i które hamowałyby naturalne procesy poprawy gospodarczej. Toteż postulatem naszym musi być przeprowadzenie rozwiązania wszystkich istniejących karteli i zakaz tworzenia nowych. Kartele bowiem sztucznie podwyższają cenę towaru, a tym samym nie pozwalają na dalszy rozwój produkcji, przez co zmniejszają dochód społeczny i tym sposobem pogłębiają kryzys. To, co zostało dotychczas przeprowadzone przez rząd, jest ciekawą ilustracją. Wiemy ze sprawozdań Związku, że konsumpcja cukru zwiększyła się od czasu zniżki cen, chociaż tak niedostatecznej, o dwadzieścia kilka procent. Gdyby ceny były w naturalny sposób zniżone przez rozwiązanie kartelu, to konsumpcja doszłaby do takiego poziomu, że całkowicie wchłonęłaby produkcję wszystkich naszych cukrowni bez żadnych dla nich strat. To samo można zauważyć w cemencie.

Dalej trzeba się liczyć z zagranicznymi stosunkami, trzeba się liczyć z tym, że do nas idzie towar zagraniczny, dumpingowy, z premiami, który w ten sposób zmniejsza zbyt naszych artykułów. Również w eksporcie naszych artykułów napotykamy na trudności, które stale będą się zwiększały. Jeżeli mamy tego uniknąć, trzeba wziąć w ręce całokształt importu i eksportu. A więc należałoby wprowadzić monopol handlu zagranicznego w rękach społecznego przedsiębiorstwa mieszanego pod nadzorem państwa. Ta instytucja będzie mogła stosować w całej pełni zasadę kompensacji towarowej i wtedy ustanie dziki eksport.

Wreszcie w dalszym ciągu stosować należy publiczną kontrolę cen ważniejszych artykułów przemysłowych. To, co się obecnie robi w zakresie węgla, cukru, nafty, należy rozszerzyć. Dopóki nie przeprowadzimy przebudowy, o której mówiłem w pierwszej części mego referatu, dopóty będziemy musieli w ten sposób regulować życie gospodarcze, ażeby nam nie zepsuło naszego planu przebudowy.

Przechodzę do ostatniej części moich tez. Każdy, kto wysłuchał mego referatu, może powiedzieć: dobrze, ale jak to zrobić, za co powiększyć płace. Sprawa jest dosyć prosta. Przypominam to, co powiedziałem na początku. Jeżeli mamy dostateczną ilość rąk roboczych, dostateczną ilość surowców, dostateczną ilość warsztatów produkcji, to co nam przeszkadza wytwarzać tyle produktów, ile potrzebujemy. Zapomnijmy o tym, że pieniądz istnieje. Wyobraźmy sobie, że wszyscy ludzie pracują bezpłatnie, ale i bezpłatnie otrzymują produkty. Przy tych trzech warunkach, o których mówiłem, wiedząc, że mamy dostateczną ilość rąk roboczych, surowców i warsztatów produkcji, zaspokajalibyśmy potrzeby ludności, dopóki jednego z tych czynników nie zabrakłoby. Na razie ich nie brak. Więc dlaczego pieniądz ma nam przeszkadzać? Należy tylko odpowiednio przeprowadzić reorganizację pieniądza. Przecież będzie to samoopłacalne, jeżeli potrafimy podnieść dochód społeczny. Z praktyki wiemy, że jeżeli niektóre systemy pomp chcemy puścić w ruch, to trzeba nalać wody, a potem pompa sama już pracuje. Tak samo z życiem gospodarczym. Trzeba zaliczkować, dać naprzód pewną część dochodu społecznego. To zaliczkowanie mogłoby się odbyć w formie wypuszczenia odpowiedniej ilości banknotów, czyli że państwo podwyższyłoby samo płace i zmusiłoby wszystkich przedsiębiorców również do podniesienia płac, udzielając na czas, kiedy byłoby to potrzebne, odpowiedniego dyskonta w Banku Polskim. To równałoby się wprowadzeniu inflacji banknotów. W obecnych warunkach byłbym temu przeciwny, bo musiałoby to doprowadzić do dewaluacji naszego pieniądza. Nastąpiłaby panika – wszyscy obawialiby się, że złoty spadnie, zaczęliby od złotego uciekać, przyszłaby zwyżka cen i dewaluacja.

Wobec tego czasowo należałoby wprowadzić pomocniczą walutę, którą wypuściłaby specjalna instytucja pod nadzorem państwa. Byłyby to tzw. bony towarowe. Nie miałyby one charakteru przymusowego środka płatniczego we wszystkich wypadkach, można by tylko za nie nabywać towary i płacić wszelkie usługi osobiste i wszelkie zobowiązania z tego tytułu. Natomiast nie miałyby one mocy umarzania starych długów, a także nie można by za nie kupować dewiz zagranicznych. Ograniczyłoby się zatem ich zakres działania. Drugim warunkiem, ażeby nie miały disagia, czyli nie były mniej szacowane niż złoto, jest ich krótkoterminowość. Trzeba by powiedzieć, że będą one w krótkim terminie mogły być wymienione na zwykłe złote. Termin ten mógłby być 3 lub 6-miesięczny od daty wydrukowania. Po tym okresie we wszystkich kasach byłyby wymieniane na złote obiegowe. Wówczas każdy liczyłby się z tym, że za kilka miesięcy będzie mógł uzyskać równowartość w złotych. Oczywiście państwo, wykupiwszy pewną ilość bonów, mogłoby wydawać nowe.

Trzecią rzeczą, która by ułatwiła kursowanie tych bonów, byłby warunek, że akcepty, wystawione w tych bonach tylko z wyżej wymienionych tytułów, tzn. za towary lub płace, miałyby pierwszeństwo przy egzekucji przed zobowiązaniami w zwykłych złotych. Czyli że te bony miałyby charakter czysto obrotowy, wypuszczone byłyby na bieżące wydatki; znaczyłoby to, że należałoby przede wszystkim spłacać bieżące zobowiązania, a dopiero potem złotowe.

Państwo zaś musiałoby zaciągnąć pożyczkę we wspomnianym banku w tych bonach na podwyżkę pensji swym urzędnikom i funkcjonariuszom, spłacalną stopniowo po trzech latach karencji w zwykłych złotych.

To jest oczywiście związane z całością planu przebudowy. Licząc się z tym, że przy wykonaniu go podniesie się dochód społeczny szerokich mas ludności, a zatem powiększą się dochody państwa – państwo mogłoby stopniowo spłacać pożyczkę pierwszą, którą by zaciągnęło na wydatki, o których mówiłem. Z chwilą, kiedy by bony te spełniły swoje zadanie, bank zostałby rozwiązany – po 10 do 15 latach od czasu wprowadzenia – i waluta pomocnicza skasowana. To byłaby tylko chwilowa pomoc.

Warunkiem wykonania całości tego planu jest jedno – entuzjazm ludności dla zasady przebudowy ustroju, entuzjazm, który może być wzbudzony tylko przez dwa czynniki: po pierwsze ludność musi mieć pełną wiarę, że ta planowa przebudowa przyniesie poprawę. Tę wiarę należy budzić, zanim by taki czy inny plan był przeprowadzony. Po drugie ludność musiałaby mieć całkowite zaufanie do czynników, które by plan ten przeprowadzały. Układ całokształtu stosunków politycznych musiałby być tego rodzaju, ażeby całe społeczeństwo miało zaufanie do tych, którzy reformę przeprowadzają.

Wyczerpałem już całkowicie sprawę. Powtarzam, że – moim zdaniem – najlepiej by było, ażeby nie wszczynać dzisiaj dyskusji, żeby ją najpierw przeprowadzić na terenach prowincjonalnych.

Muszę powiedzieć, że jest moją głęboką wiarą, iż zarówno dla całego świata, jak w szczególności dla Polski, przebudowa ustroju jest po prostu kwestią bytu, nie tylko dlatego, że dobrobyt wielkiej ilości jednostek musi być podniesiony, ale i po to także, ażeby nasze państwo mogło istnieć. Słabe i mdłe będzie to państwo i rozpaść się może w gruzy, które będzie tolerowało nędzę milionów swych obywateli, a tej nędzy i biedy nie można inaczej usunąć, jak tylko przez przebudowę istniejących stosunków.


Powyższy tekst jest zapisem referatu wygłoszonego na zjeździe delegatów „Społem” Związku Spółdzielni Spożywców RP w dniu 14 czerwca 1936 r. Następnie został opublikowany w postaci broszury, nakładem „Społem” Związku Spółdzielni Spożywców RP, Warszawa 1936. Przedruk za tym wydaniem, ze zbiorów Remigiusza Okraski. Poprawiono pisownię według obecnych reguł. Wersję elektroniczną przygotowali Aleksandra Zarzeczańska i Remigiusz Okraska.