Wywłaszczenie i spółdzielczość [1936]

jpg15

Kiedy w czasie święta spółdzielczego będzie się wiele mówić o dodatnich stronach spółdzielczości i przesadzać w pochwałach, to dobrze będzie, jeśli w jednym przynajmniej artykule obliczy się na zimno, ile rzeczywiście mamy liczyć na spółdzielczość.

Bo bardzo wielu bezkrytycznych spółdzielców, a takich jest większość, twierdzi, że niepotrzebna jest walka polityczna o prawa, że zbyteczna jest walka gospodarcza o równy podział dochodu społecznego, że jak zorganizujemy całe nasze życie gospodarcze i kulturalne w spółdzielniach, to już samo wszystko na raj się przemieni.

Na przykład: codziennie spotykamy się ze zdaniem, że jeśli wszyscy biedni ludzie wstąpią do spółdzielni, to nie tylko wyprzemy pośredników-handlarzy, ale nawet pobudujemy fabryki społeczne i usuniemy przez współzawodnictwo prywatnych kapitalistów, ponieważ przez nasze drobne udziały zgromadzimy tak wielkie kapitały, że wielokrotnie przewyższą one kapitały prywatnych przedsiębiorców i bankierów.

Jest to złudzenie.

Po pierwsze: człowiek najbiedniejszy nie może w ustroju kapitalistycznym być członkiem spółdzielni, która opiera silę na pieniężnych udziałach czy na udziałach naturalnych w postaci metra żyta itp., ponieważ człowiek najbiedniejszy, bezrobotny czy bezrolny, nie ma pieniędzy ani żyta.

Po drugie: proszę mi podać sposób, w jaki przez spółdzielczość może zrównać się fornal z dziedzicem? Bo przecież spółdzielczość to równość, demokracja. Więc jak fornal za pomocą spółdzielczości dojdzie do tej demokracji, równości z obszarnikiem?

Po trzecie: wyobraźmy sobie, że ci, co mają parę złotych na udziały czy posiadają kilka metrów żyta jako robotnicy albo mleko i z tego im się udział odciąga, że ci wszyscy w całej Polsce i na całym świecie, wszyscy co do jednego pracujący biedni ludzie wstępują do spółdzielni, to czy tym sposobem zgromadzimy majątki i kapitały większe od majątków i kapitałów prywatnych bogaczy?

Arytmetycznie licząc, trzeba stwierdzić, że gdy się doda nic do niczego, czyli zero do zera, to wychodzi nic, czyli zero.

A jeśli się doda miliony drobnych liczb, to wyjdzie wprawdzie milionowa cyfra, ale suma ta nie przewyższy nigdy sumy tysięcy milionów, czyli miliardów.

A zatem, kto trzeźwo myśli i nie lubi bawić się w dziecinne fantazje, musi przyznać, że samą tylko drogą spółdzielczą nigdy nie dojdziemy do równości i pozostaną w dalszym ciągu miliony nędzarzy i tysiące bogaczy.

Zbudujemy wprawdzie kilkanaście fabryk, zlikwidujemy drobny handel, założymy kasy pożyczkowe, ale też i na tym koniec.

W Anglii jest podobno 7 milionów członków spółdzielni, a na całym świecie jest sto kilkadziesiąt milionów, ale czy w Anglii lub w innych państwach, które się szczycą pięknym rozwojem spółdzielczości, zanikł wyzysk, nędza i nierówność?

Gdy się krytykuje spółdzielczość, to zawsze jej entuzjaści krzyczą: Czechosłowacja! Dania!

Tak, zgodzę się, w Danii i Czechosłowacji chłopi stworzyli wielką siłę spółdzielczą, ale na jakiej podstawie? Na wywłaszczeniu obszarników.

A czy wywłaszczenie to jest spółdzielczość? Nie! Wywłaszczenie to jest przewrót gospodarczy, a spółdzielczość nie uznaje gwałtownych przewrotów. Z obca to się mówi, że spółdzielczość nie działa rewolucyjnie, lecz ewolucyjnie.

Weźmy teraz naszą wieś. Co obchodzi mleczarnia spółdzielcza bezrolnego, który nie ma krowy, albo piekarnia spółdzielcza tego, który nie ma żyta? Prawda, może on tam dostać pracę, jako najemny piekarz czy posługacz przy wirówce, ale będzie wtedy najemnikiem tak samo, jak jest nim robotnik rolny, robotnik fabryczny, a nawet urzędnik państwowy. Nie jest spółdzielcą i choćby chciał, z racji swej nędzy nie zostanie do spółdzielni przyjęty.

Dzisiejsze spółdzielnie są zanadto podobne do spółek kapitalistycznych, z tą różnicą, że są wielokrotnie od tych spółek słabsze.

Mówi się wprawdzie, że mogą istnieć spółdzielnie pracy. Ale takich spółdzielni u nas nie ma. A gdyby były w dzisiejszym ustroju, to co? Czytałem, że w zachodnich krajach istnieją robotnicze spółdzielnie pracy, ale gdzie pracują? Otóż spółdzielnie takie dostarczają prywatnym przedsiębiorcom robotników. Czy to jest coś nowego? I bez spółdzielni pracy robotnicy pracują na kapitalistów.

Czy więc należy potępiać spółdzielczość i zamiast święta rozwoju, wzrostu i propagandy urządzić żałobny dzień spółdzielczy i pogrzebać ją jako szkodliwą i tumaniącą ludzi biednych?

Gdybyśmy taki wniosek wyciągnęli z dotychczasowej obserwacji ruchu spółdzielczego, to byłby wniosek głupi.

Ale trzeba także wyraźnie powiedzieć, że fundamentem ustroju spółdzielczego jest wywłaszczenie bez odszkodowania dworów, fabryk, kopalń, banków i w ogóle wszelkiej wielkiej własności prywatnej, która zatrudnia najemnych pracowników. Spółdzielczość chce opanować gospodarkę społeczną. Życie gospodarcze nie może istnieć bez wartości gospodarczych, bez ziemi i kapitału. Ziemię posiadają obszarnicy, kapitały posiadają fabrykanci, bankierzy i im podobni bogacze posiadają fabryki i pieniądze. Ziemia i kapitał muszą być odebrane obszarnikom i kapitalistom, żeby nie było gospodarki kapitalistycznej, tylko gospodarka spółdzielcza.

Wielu godzi się na wywłaszczenie, ale niektórzy mówią, że należy dać odszkodowanie prywatnym wielkim właścicielom. Wywłaszczenie z odszkodowaniem to nie jest w ogóle wywłaszczenie, bo zabierzemy komuś coś i to mu z powrotem oddamy w innej formie. To jest tylko handel. Handlu takiego nie można przeprowadzić, bo nie będzie kupców. Kupiec musi mieć pieniądze, za które coś kupuje. Ani państwo, ani klasa chłopska i robotnicza pieniędzy nie mają, czyli że takiego wywłaszczenia przeprowadzić nie można.

Wywłaszczenie jest możliwe tylko bez odszkodowania.

Przez wywłaszczenie masy pracujące zdobędą majątek, wartości gospodarcze, kapitał i dopiero wtedy będą mogły zorganizować potężne spółdzielnie. Nie starczy miejsca w tym artykule, aby rozważyć, jakimi drogami w szczegółach ma się to dokonać. Wystarczy powiedzieć, że choć spółdzielczość nie uznaje przymusu, to ten jeden przymus – przymusowe wywłaszczenie bogaczy – musi uznać, bo inaczej zawsze będzie kopciuszkiem w ustroju kapitalistycznym.

Wtedy dopiero powstaną spółdzielnie pracy, które będą urzeczywistnieniem prawdziwej spółdzielczości.

Dzisiejsze spółdzielnie, jakie istnieją i jakie jeszcze w ustroju kapitalistycznym powstaną, są konieczne, ponieważ w tym ciężkim okresie przejściowym u schyłku kapitalizmu chronią od głodu i krańcowego wyzysku chłopów i robotników (spółdzielnie rolnicze, spółdzielnie spożywców). Muszą istnieć i powstawać nowe, aby zaprawiać ludzi do społecznej gospodarki i wzniecać poczucie braterstwa i siły wśród ludzi pracujących, ale bez wywłaszczenia obszarników i kapitalistów nie zmienimy gospodarczego oblicza państwa, nie osiągniemy i politycznej demokracji. Nie zmienimy tego, choćby nawet hrabia Potocki odstawiał wszystko mleko do spółdzielni mleczarskiej, choćby dziedzic był prezesem kasy Stefczyka, choćby minister wydał rozporządzenie o propagowaniu i zakładaniu spółdzielni przez wszystkich starostów.

Spółdzielczość to jest metoda, to jest sposób gospodarowania i życia. Aby zapanowała nowa metoda, nowy sposób gospodarowania, trzeba stary zarzucić. Chcąc oprzeć życie na zasadach spółdzielczych, trzeba zlikwidować  kapitalizm, wywłaszczyć obszary i fabryki.


Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w dwutygodniku „Chłopskie Życie Gospodarcze” nr 13, 7 czerwca 1936. Następnie zamieszczono go w Stefan Ignar – „Wybór pism publicystycznych”, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1962, za którym to wydaniem przedrukowujemy go tutaj.

Tekst ukazał się wcześniej na portalu Lewicowo.pl.

Stefan Ignar (1908-1992) – działacz społeczny, publicysta, polityk. Od młodości związany z ruchem ludowym – działacz Polskiej Akademickiej Młodzieży Ludowej, członek Stronnictwa Ludowego, jeden z bardziej aktywnych działaczy Związku Młodzieży Wiejskiej RP (członek zarządu i wiceprezes Łódzkiego ZMW RP), sytuujący się na jego skrajnie lewicowym skrzydle. W latach 1935-39 członek Rady Naczelnej SL, w latach 1933-35 wykładowca w słynnym Uniwersytecie Ludowym im. W. Orkana w Gaci Przeworskiej, prowadzonym przez Ignacego i Zofię Solarzów. W latach 1935-37 wydawca i redaktor dwutygodnika „Chłopskie Życie Gospodarcze” (zamkniętego na mocy decyzji władz sanacyjnych), który reprezentował radykalnie lewicowe skrzydło ZMW RP i SL, ale odcinał się od komunizmu. W 1937 organizował w woj. łódzkim strajk chłopski, skazany na 3 miesiące więzienia. W roku 1938 został redaktorem naczelnym tygodnika „Wici” – oficjalnego organu ZMW RP. W czasie wojny działał w politycznym i wojskowym ludowym ruchu oporu – Stronnictwie Ludowym „Roch”, Straży Chłopskiej (Chłostra) i Batalionach Chłopskich. Od roku 1940 przewodniczący Wojewódzkiego Kierownictwa Ruchu Ludowego w łódzkim, a także członek Komendy Okręgu V Batalionów Chłopskich. Po wojnie niestety zwolennik współpracy ludowców z komunistami, brał udział w odbudowie ZMW RP podporządkowanego komunistom, zaciekle zwalczał PSL oraz ideologię przedwojennego ruchu ludowego. Piastował liczne stanowiska publiczne, partyjne i państwowe, m.in. wielokrotnie zasiadał we władzach ZSL aż do funkcji prezesa ugrupowania, był zastępcą przewodniczącego Rady Państwa, wicepremierem, prezesem „Samopomocy Chłopskiej”, profesorem uczelni rolniczych w Łodzi i Warszawie (SGGW), pułkownikiem rezerwy LWP, posłem na sejm PRL w latach 1952-76.