Jest rzeczą powszechnie znaną, iż w pojęciu naszych Pionierów [1] była spółdzielczość sposobem budowania Polski. Oczywiście nie mógł to być sposób bezpośredni odzyskania niepodległości. Nawet w momentach największego nasilenia zapału musieli sobie zdawać sprawę twórcy nowoczesnych form ruchu spożywców w Polsce, jak dalece cała ta robota z wynikającym wraz z niej dobytkiem narodowym jest rzeczą niepewną i kruchą politycznie, jak bardzo zależną od poglądów czy wręcz kaprysów zaborcy. Z dnia na dzień przecież mogło to wszystko być obalone i wyrwane z korzeniami już nie tylko ukazem carskim, ale prostym rozporządzeniem generał-gubernatorskim, zawieszającym działalność spółdzielni i Związku na czas trwania „wzmocnionej ochrony”, a w razie najmniejszego oporu zsyłającym nieposłusznych działaczy do mniej czy bardziej odległych guberni cesarstwa. Tak było z Macierzą [2], tak było z Sokołem [3].
Pionierzy – wczorajsi rewolucjoniści, więźniowie, wygnańcy – przystępując do swojej nowej pracy, nie zapierali się zgoła swojej dotychczasowej walki, chcieli ją tylko po prostu rozszerzyć i pogłębić. W tym celu stworzyli dwa nowe fronty walki.
Zaczęli od zasiewania polskiego ugoru. Była wówczas Polska krajem tak doszczętnie zdeptanym kopytami koni kozackich, że na niej nic już rosnąć nie chciało. Z przeszłości pozostały już tylko resztki dawnej świetności, dawnego dobytku, pozostającego zresztą w coraz bardziej słabnących rękach szlachty polskiej, chylącej się już wyraźnie ku upadkowi. To, co zaczęto budować na nowo – przemysł i handel – mało było jeszcze związane z dążeniami narodowymi, a niekiedy pozostając w obcych rękach, było tym dążeniom wręcz wrogie.
Terenem, na którym bujnym pędem mogło wzejść nowe życie, były masy ludowe. Ale to był właśnie na razie ugór. O ludzie polskim jako o skarbnicy sił narodowych myślały najświetniejsze, najszlachetniejsze umysły w Polsce, począwszy już od ostatniego rozbioru [4]. W środku XIX wieku stało się to modą, miłą, choć dosyć bezpłodną. Na ogół myślano przeważnie o tym, co by się dało zrobić dla tego biednego ludu, który się zresztą trzymało na należytym od siebie dystansie. W szczegóły wchodzono mało i drogami raczej utopijnymi. Dopiero ostatnie dziesiątki lat ubiegłego wieku były okresem bezpośredniej propagandy odrzucającej często całkowicie przeszłość, pragnącej Polskę budować całkiem od nowa, z korzenia, niekiedy wcale jej nie pragnącej budować, poprzestającej na szukaniu ogólnoludzkiej sprawiedliwości społecznej.
Mimo tych skromnych poczynań lud był ciągle w olbrzymiej swej masie materią niemal martwą narodowo, poza tym rozproszkowaną jak ziarnka piasku. Więź społeczna łączyła te gromady zaledwie w obrębie parafii czy gminy, łączyła zresztą pochodzeniem etnicznym tylko, przesądami przedwiecznej kultury, złym wspomnieniem przeszłości, które nie niosły pociechy, które nie miały twórczej w sobie siły.
Lepienie z tego piasku żywych organizmów było zadaniem, które sobie z zuchwalstwem młodości postawili Pionierzy. I okazało się, że ich zuchwalstwo było mniejsze od ofiarnego wysiłku, jaki włożyli w swoją pracę. Nie zdążyli oczywiście przerobić całej Polski, stworzyli jednak doskonały typ organizacji, która jak cudowna maszyna szczery piasek przerabiała w życie. Zwiększyła się zwartość narodu, którego byle wiatr nie mógł już przewiać na inne miejsce. Obudził się instynkt społeczny, przekształcając bierne gromady na grupy obywateli szukających swych praw. W zatęchłej atmosferze Polski szarpiącej w świętym szaleństwie swoje okowy albo zapadającej potem w marazm bezsiły wpłynął ożywczy prąd walk wyzwoleńczych ludu szukającego swych dróg, znajdującego swe wzory w zjawiskach utrwalonych już w dalekich światowych stosunkach, przygotowującego się coraz bardziej świadomie do budowania własnymi rękami nowej Polski – Polski Ludowej – której płomienistymi barwami malowany obraz chowali głęboko w sercach swych Pionierzy.
Odzyskanie wolności przez najświetniejszy nawet rozwój spółdzielczości byłoby w danych warunkach niemożliwością. Ale tworząc żywych ludzi, przyczyniała się zarazem spółdzielczość do wzmocnienia, do wsiąknięcia w szerokie masy ruchu niepodległościowego, bez którego odzyskana Polska byłaby tylko wygraną na wojennej loterii świata.
***
Czyżby to wszystko było już tylko wspomnieniem, które się czci na jubileuszach, ale z którego już żadnej żywej treści wycisnąć nie można? Uważałbym taki pogląd za błąd.
Zapewne nie żyjemy już w domu niewoli, nie potrzebujemy w jego podziemiach skupiać sił do odparcia najazdu, który zagraża bytowi narodu. Ale utrwalenie bytu państwa, obrona odzyskanej niepodległości długo jeszcze pozostanie zagadnieniem najwyższej rangi. Mogą być różne prowadzące do tego sposoby i o ich wybór toczy się spór.
Nie chciałbym na łamach pisma spółdzielczego wchodzić w dalsze szczegóły. Poprzestańmy na rzeczy bezspornej chyba dla wszystkich. Jeżeli Polska ma rozwijać się zdrowo, jeżeli ma mieć siły do tworzenia i siły do odporu, trzeba w orbitę działań jej państwa wciągnąć cały naród bez reszty. Nie oznacza to koniecznie zgody powszechnej, oznacza to powszechną aktywność.
Państwo współczesne jest rzeczą niesłychanie skomplikowaną. Zrozumienie jego potrzeb, jego konieczności może się nie dla wszystkich okazać dostatecznie łatwe. Otóż dojście do punktu szczytowego, z którego ogarnia się całość, może być znacznie ułatwione przez wciąganie obywateli do organizacji pośrednich, które nie będąc formalnie częścią państwa, mają z nim jednak cel wspólny – wzmocnienie zwartości narodu i przyuczanie do służby sprawie publicznej.
Ciągle jeszcze trzeba zapładniać piaski, ciągle jeszcze trzeba tworzyć żywych ludzi i przyuczać ich chodzić i działać gromadą. Nie znam lepszego ku temu sposobu niż spółdzielczość, skupiająca ludzi w imię ich wspólnych interesów, dająca im wiarę i wypróbowane metody pracy. Zdała ona już tylokrotnie egzamin, że wątpić w skuteczność jej działań byłoby śmieszne, byleby się jej dało możność rosnąć według reguł, jakie sobie w pracy swojej wyrabia. Wszelki przymus byłby tu zbędnym hamowaniem ruchu, bowiem jego najgłębszą, podstawową zasadą jest wolność.
To jest ta sama robota, co przed wojną. Ta sama też jej wartość. przedsiębiorstw w Polsce, wskazała nie tylko cele, ale i drogi, którymi do nich trzeba podążać.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w spółdzielczym piśmie „Społem” nr 11-12/1936 r. Następnie został wznowiony w książce Stanisława Thugutta pt. „Wyznania demokraty. Publicystyka z lat 1917-1939”, wybór i opracowanie Jan Sałkowski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1986. Przedruk i przypisy za tym ostatnim źródłem.