Przechodząc do obecnej polskiej rzeczywistości oraz do potrzeb naszego kraju, zastanówmy się, na jakich terenach mogłaby spółdzielczość pracy szukać i znaleźć dla siebie najwdzięczniejsze w Polsce zastosowanie?
Roboty i dostawy publiczne
Przede wszystkim roboty i dostawy publiczne – roboty ziemne, budowlane, drogowe itp. I to zarówno inwestycyjne, jak i konserwacyjne.
Jest to teren, który stopniowo powinien być objęty w całości przez spółdzielczość pracy. Jeśli we Włoszech już w latach 1910-1912 około 90% wszystkich robót publicznych państwowych i nie mniejszy (a prawdopodobnie większy) procent wszystkich robót publicznych samorządowych wykonywano w niektórych najbardziej przeludnionych prowincjach przez spółdzielnie pracy, to dlaczegóż w Polsce po upływie ćwierćwiecza nie mielibyśmy dążyć do tego samego, zwłaszcza że byłoby to z wielkim pożytkiem dla kraju ze względu na wyjątkowe, a tak cenne w obecnych warunkach polskich zalety systemu spółdzielczości pracy, o których już była mowa wyżej.
System ten szczególnie jest wskazany, gdy zważymy na konieczność uwzględniania przy robotach publicznych potrzeby walki z bezrobociem. Dotychczasowy system wykonywania robót publicznych przez przedsiębiorstwa prywatne zawsze zatrzymuje część sum, przeznaczonych ze źródeł publicznych na te roboty, na zysk prywatny przedsiębiorcy, wcale nie służąc sprawie rozładowania bezrobocia. Natomiast przy prowadzeniu robót przez spółdzielnie pracy nadwyżka (zysk) pozostaje w całości u robotników. Częściowo idzie ona na niepodzielne fundusze spółdzielni, a więc na wzmocnienie i rozwój własnych placówek zarobkowych, częściowo zaś – na uzupełnienie zarobków robotniczych, czyli na zwiększenie konsumpcji robotniczej, a więc na zwiększenie popytu na rynku towarowym na przedmioty masowego spożycia, co powoduje w dalszej konsekwencji wzrost produkcji tych artykułów, a przeto i wzrost zatrudnienia.
Rolnictwo
Drugim (po robotach publicznych) terenem dla szerokiego zastosowania w Polsce spółdzielczości pracy mogłoby i powinno stać się rolnictwo.
„Obecnie jesteśmy w Polsce świadkami likwidacji wielkiej ilości warsztatów pracy na roli. Pewna część tych warsztatów (średnich, a zwłaszcza większych majątków ziemskich) może być przejęta na rzecz Państwa lub innych instytucji prawa publicznego z tytułu zupełnego upadku gospodarki i niewypłacalności zarówno w zakresie ciężarów publicznych, jak i należności prywatnych. Ten stan rzeczy stwarza wielką podaż ziemi oraz częstokroć długotrwałą bezczynność gospodarczą odnośnych obiektów. W związku z powyższym istnieje możliwość wykorzystania znacznej ilości tych zaniedbanych warsztatów rolnych, ewentualnie przejętych na rzecz Państwa, dla zatrudnienia elementu bezrolnego – a więc możliwość skojarzenia wielkiej podaży pracy z podażą warsztatów zatrudnienia.
To najzupełniej aktualne dziś zadanie nie może być jednak podjęte i przeprowadzone przez samo państwo przy pomocy środków administracyjnych. Dla pomyślnego zrealizowania tej sprawy powinien być uaktywniony przy poparciu państwa odpowiedni czynnik społeczny, bezpośrednio w tym zainteresowany – a więc bezrolni i w ogóle bezrobotni kandydaci na osadników” (z memoriału Towarzystwa Popierania Kooperacji Pracy do Ministerstwa Opieki Społecznej z dn. 10 II 1934 r.).
***
Na temat powyższy dużo się w Polsce w ostatnich latach mówi i pisze. Przy czym wszystkie prawie pomysły i projekty w tej sprawie idą po linii parcelacji większych obiektów rolnych na drobne indywidualne gospodarstwa osadnicze.
Autorzy tych licznych pomysłów i projektów zapominają jednak (albo przynajmniej nie doceniają) trzech bardzo poważnych okoliczności, które niżej pokrótce omówimy.
***
A więc – po pierwsze – nieprzygotowanie elementu bezrolnego i bezrobotnego do roli samodzielnych gospodarzy wiejskich.
Bezrolni na wsi i bezrobotni w mieście należą do klasy społecznej najmitów, która odznacza się pewnymi, właściwymi sobie cechami charakteru i nawyknieniami. W rozważaniach obecnych interesują nas dwie charakterystyczne właściwości najemnika.
Primo – brak jest najmicie praktycznego zmysłu gospodarczego, który tak jest niezbędny każdemu samodzielnemu gospodarzowi. Najmita, nie prowadzący warsztatu pracy na własny rachunek, nie mógł zmysłu tego w sobie wykształcić. Toteż praktyczny zmysł gospodarczy posiadają w tym środowisku raczej kobiety, gospodarujące mężowskimi zarobkami.
Secundo – najmita nie jest wdrożony do samodzielnej pracy. Przyzwyczaił się on pracować nie u siebie, nie dla siebie, lecz u innych, pod cudzym kierunkiem, na cudzą komendę. To wszystko wytwarza specyficzny stosunek najmity do wykonywanej pracy, nieodpowiedni dla samodzielnego gospodarza. Otóż stosunek ten, nawet przy zmianie warunków, które go wytworzyły, nie zmieni się z dnia na dzień, ani nawet z roku na rok. Na to trzeba znacznie dłuższego okresu oddziaływań wychowawczych.
Dlatego też projekty osadnictwa na roli elementu najmickiego w charakterze samodzielnych drobnych gospodarzy nie wydają się nam szczęśliwymi.
***
Drugie zastrzeżenie co do tych projektów wynika z rozważań natury czysto gospodarczej.
Więc przede wszystkim – czy jest wskazana likwidacja i rozdrobnienie wielkiego warsztatu pracy? Byłoby to przecież połączone z dużymi kosztami i z zaprzepaszczeniem wielu urządzeń, nieraz bardzo pożytecznych, które przy systemie drobnych gospodarstw indywidualnych (nawet i wciągniętych ewentualnie w sieć różnych spółdzielni samodzielnych rolników) nie miałyby dla siebie zastosowania.
Dalej – pytanie: czy w ogóle wskazaną jest ze względów gospodarczych likwidacja wielkich obiektów rolnych, jeśli zważymy na specyficzność ich produkcji w związku z potrzebami konsumpcyjnymi wielkich ośrodków miejskich?
Wreszcie – następne pytanie: kto poniesie koszty takiego indywidualnego osadnictwa? Wszak utworzenie i zainwestowanie zdolnego do zdrowej egzystencji drobnego gospodarstwa rolnego jest rzeczą względnie bardzo kosztowną. Trudno się spodziewać, aby znalazły się na to dostateczne środki u bezpośrednio zainteresowanych bezrolnych i bezrobotnych (na ogół jeśli nie ostatecznych nędzarzy, to w każdym razie bardzo niezasobnych). A ze źródła publicznego trudno przecież liczyć na tak wielką pomoc kredytową dla poszczególnych rodzin osadniczych, jeśli osadnictwo to miałoby być masowym.
***
Pozostaje w końcu trzecie zastrzeżenie, wynikające z rozważań nad koniecznościami dyktowanymi nam przez warunki demograficzne Polski. Stoi przed nami problem zapewnienia w Polsce na roli dostatecznej pojemności do wchłaniania przyrostu ludnościowego.
Wprawdzie zwolennicy parcelacji tym właśnie względem natury demograficznej motywują swój postulat co do likwidacji wielkich obiektów rolnych na rzecz drobnego rolnictwa, jako bardziej (stosunkowo) pojemnego na pracę ludzką. Ale czy przez to rozwiązują postawiony wyżej problem?
Nie należy przecież zapominać, że zarówno indywidualne gospodarstwa obszarnicze, jak i indywidualne gospodarstwa chłopskie, jeśli są racjonalnie prowadzone, muszą przestrzegać i przestrzegają optymalnego (z punktu widzenia dochodowości) nasilenia pracy ludzkiej na swych obszarach. Cała różnica sprowadza się jedynie do tego, że optymalna granica nasilenia pracy ludzkiej jest stosunkowo wyższa w gospodarstwie drobnym aniżeli w wielkim. Ale i tu, i tam, przy racjonalnej gospodarce, musi być eliminowana cała nadwyżka ludzkiej siły roboczej, przekraczająca granicę optymalnego nasilenia pracy na danym obiekcie i obniżająca przez to stopień dochodowości z zainwestowanych kapitałów.
Czy okoliczność ta, bardzo szkicowo przedstawiona wyżej, nie powinna nas skłaniać – jeśli doceniamy najżywotniejsze w Polsce konieczności, wynikające z naszej sytuacji demograficznej, do szukania bardziej właściwej drogi w takim systemie gospodarowania na roli, gdzie głównym motywem byłoby nie dążenie do optymalnej dochodowości z zagospodarowanego obiektu i zainwestowanych w nim kapitałów, lecz dążenie do zatrudnienia na tym obiekcie maksymalnej ilości rąk roboczych?
***
Skierujmy teraz naszą uwagę na doświadczenia włoskie w zakresie stosowania kooperacji pracy (a właściwiej mówiąc – kooperacji wytwórczej) w rolnictwie.
Od początku bieżącego stulecia w najbardziej przeludnionych prowincjach włoskich rozwijają się wśród bezrobotnego proletariatu rolnego tak zwane spółdzielnie dzierżawcze, prowadzące zbiorowe gospodarstwa na dużych obiektach rolnych, przeważnie dzierżawionych, ale w niektórych wypadkach nawet i własnych. Spółdzielnie te noszą nazwę affittanze collettive a conduzione unita, w odróżnieniu od innych spółdzielni dzierżawczych (affittanze collettive a conduzione divisa), odstępujących w poddzierżawę swym członkom pomniejsze parcele dzierżawionych przez siebie wielkich obszarów. Otóż ten pierwszy z wymienionych rodzaj spółdzielni dzierżawczych posiada bardzo interesujące dla nas właściwości.
Więc przede wszystkim, podnosząc swoich stowarzyszonych na wyższy szczebel drabiny socjalnej (z kategorii niepewnych jutra dniówkowych najmitów, a w najlepszym razie sezonowych fornali, do kategorii zatrudnionych we własnej spółdzielni jej członków), spółdzielnie te pozostawiają nadal stowarzyszonych w dotychczasowym ich charakterze pracowników, poddanych przy robocie wspólnemu kierownictwu, a przy tym nie sprawujących obowiązków, które by wymagały większego wyrobienia gospodarczego, gdyż do obowiązków tych są angażowani specjalni kierownicy i pracownicy fachowi. Stosowanie więc tego systemu przy osadnictwie bezrolnych i bezrobotnych najmitów wyklucza niebezpieczeństwo, jakie by wynikało przy systemie parcelacji z nieprzygotowania ich do roli samodzielnych gospodarzy.
Dalej – omawiany włoski system spółdzielni dzierżawczych wymaga znacznie mniejszych wkładów inwestycyjnych na jedną rodzinę osadniczą niż system parcelacji, a przy tym nie likwiduje wielkiego gospodarstwa, w całości wykorzystuje wszystkie jego urządzenia i podnosi je (gospodarstwo), jak to dalej zobaczymy, do poziomu znacznie wyższego, niż to byłoby możliwe i wskazane przy indywidualnym gospodarstwie obszarniczym.
Wreszcie „affittanze collettive a conduzione unita” są właśnie tym jedynym, jak dotąd, systemem gospodarowania na roli, który kieruje się nie dążeniem do osiągania optymalnego dochodu z zainwestowanego w gospodarstwie kapitału – lecz dążeniem do zatrudnienia u siebie maksymalnej ilości rąk roboczych. Omawiane spółdzielnie dzierżawcze osiągają to z wielkim powodzeniem, nie szczędząc robocizny na inwestycje i na takie rodzaje i sposoby produkcji, które wymagają dużego nakładu pracy – co wszystko podnosi wydajność i wartość ziemi. W prywatnych gospodarstwach tak wielkie wkłady pracy nie byłyby na pewno wskazane z powodu ich małej zyskowności. W spółdzielniach zaś, o których mówimy, są one zrozumiałym i koniecznym realizowaniem głównego tych spółdzielni zadania, a mianowicie – zatrudnienia jak największej ilości siły roboczej.
Należy jeszcze zaznaczyć, że spółdzielnie te w poszukiwaniu zbytu dla swojej produkcji (na ogół standaryzowanej na wysokim poziomie) starają się unikać pośredników, nawet hurtowych, i docierać wprost do bezpośrednich masowych konsumentów, a więc do spółdzielni spożywców, internatów, przytułków, miejskich zakładów zaopatrywania, wojskowości itd. Płyną stąd dla stron obu poważne korzyści, co powoduje zacieśnianie się stosunków wzajemnych między spółdzielniami a masowymi (często akapitalistycznymi) odbiorcami ich produkcji.
***
Z dotychczasowych rozważań niniejszego rozdziału nasuwa się wniosek, że sprawa osadnictwa w Polsce na roli elementu bezrolnego i w ogóle bezrobotnego powinna pójść właśnie po linii spółdzielni dzierżawczych systemu włoskiego, prowadzących wspólne gospodarstwa na wielkich obiektach rolnych, wydzierżawionych spółdzielniom przez państwo.
Rzecz jasna, że spółdzielni tych nie można dziś zakładać od razu w wielkiej ilości. System ten należy przede wszystkim ostrożnie wypróbować na kilku obiektach. I dopiero potem, po zdobyciu własnego polskiego doświadczenia oraz po przygotowaniu praktycznym na tych placówkach kadry wypróbowanych pionierów – można będzie przystąpić do rozwinięcia akcji na znacznie szerszą skalę w granicach potrzeb i możliwości polskiej gospodarki narodowej.
Chałupnictwo
Przejdźmy teraz do następnego po rolnictwie terenu, na którym spółdzielczości pracy powinna przypaść bardzo poważna rola. Terenem tym jest chałupnictwo.
Dla uniknięcia niejasności ustalmy przede wszystkim zakres zjawisk, które obejmujemy pojęciem chałupnictwa. Jest to nam potrzebne, ponieważ – jak dotąd – panuje w tej dziedzinie wielkie pomieszanie pojęć.
Otóż umówmy się, że chałupnictwem będziemy nazywali pracę zarobkową w rzemiośle, wykonywaną w lokalu mieszkalnym pracownika z dostarczonego przez nakładcę materiału i na jego (nakładcy) rachunek, przy czym praca ta stanowi jedyne, a przynajmniej podstawowe źródło utrzymania dla zatrudnionego w niej pracownika.
Z określenia powyższego wyciągamy wniosek, że praca chałupnicza jest, właściwie, jedną z odmian najemnej pracy akordowej. Fakt, że odbywa się ona w mieszkaniu pracownika, nie zmienia jej charakteru najemnego, lecz tylko pogarsza położenie najmity, gdyż zwalnia zarobkodawcę od szeregu obowiązków i świadczeń względem pracownika oraz od części kosztów produkcji, obciążając tymi kosztami pracę.
***
Przyjęte przez nas określenie chałupnictwa pozostawia poza nawiasem „chałupnictwa właściwego” różne formy pomiędzy nim a samodzielnym rzemiosłem oraz szereg zbliżonych do niego (chałupnictwa) zjawisk, jak na przykład przemysł ludowy, biedaszybnictwo, lonkietnictwo itd.
Pomimo bowiem podobieństwa, a niekiedy nawet bliskiego „pokrewieństwa” z chałupnictwem – z czego nieraz mogą wynikać podobne (chociaż nie zawsze identyczne) wnioski i wskazania praktyczne – zjawiska te wymagają osobnej analizy i odrębnych sposobów praktycznego do nich podchodzenia.
***
O chałupnictwie często się dziś mówi jako o zjawisku wyjątkowo żywotnym, gdyż wytrzymującym konkurencję nie tylko z samodzielnym rzemiosłem i przemysłem, ale nawet stawiającym czoło dzisiejszemu kryzysowi.
Z tego, iż rzemieślnicy samodzielni i robotnicy przemysłowi degradują się dziś tak często do kategorii chałupników i wegetują na tym poziomie, oraz że przemysłowcy w wielu branżach chętnie przerzucają się do roli nakładców – bywa nieraz wyciągana zbyt pochopnie i najniesłuszniej pozytywna opinia o chałupnictwie.
Wiemy przecież, na czym polega zdolność konkurencyjna chałupnictwa: polega ona na bezbronności chałupnika, wyzysku pracy, który może być tu posunięty znacznie dalej, niż wyzysk pracy samodzielnego rzemieślnika czy najmity, zatrudnionego w zakładzie zarobkodawcy. Ta żywotność, ta konkurencyjność, ta atrakcyjność (dla przedsiębiorcy!) chałupnictwa jest tylko jedną stroną medalu, którego stronę odwrotną stanowi nędza chałupników i wszystkie płynące stąd groźne dla społeczeństwa i państwa konsekwencje.
***
Konkurencja na rynkach towarowych wywiera ciągły nacisk w kierunku obniżania kosztów produkcji.
Obniżki te, jak wiemy, mogą być osiągnięte w drodze dwojakiej. Albo – po pierwsze – przez udoskonalenia techniczne i usprawnianie pracy. Albo też – po drugie – przez zmniejszanie płac roboczych. Rzecz jasna, że zarówno w interesie pracowniczym, jak i w interesie powszechności leży pierwsza z tych dróg, wiodących do obniżki kosztów produkcji.
Otóż, jeśli idzie o chałupnictwo, to z istoty jego (praca w prywatnym mieszkaniu robotniczym, a więc w warunkach najniedogodniejszych) wynika, że obniżka kosztów produkcji przez udoskonalenia techniczne i usprawnianie procesów pracy jest tu na ogół niemożliwą, względnie – możliwą w wyjątkowych tylko wypadkach i w bardzo wąskim zakresie. Powiemy więcej: warunki pracy chałupniczej nie tylko że nie sprzyjają usprawnieniu procesów pracy, lecz – przeciwnie – sprowadzają te procesy do jak najdalej posuniętego zacofania i deracjonalizacji.
Stąd wynika, że chałupnictwo mogło i może wytrzymywać konkurencję z rzemiosłem lub przemysłem jedynie za cenę posuniętego do ostatecznych granic wyzysku pracy.
***
Spójrzmy jeszcze na chałupnictwo z punktu widzenia kwestii mieszkaniowej.
Nie jest tu miejsce na rozwodzenie się o olbrzymim znaczeniu sprawy mieszkania rodzinnego. Nieuregulowana sprawa mieszkaniowa jest dziś słusznie uważana za jedną z najstraszniejszych klęsk społecznych w Polsce.
Chałupnicy – ci najwięksi nędzarze wśród najuboższej ludności naszych miast i miasteczek – gnieżdżą się, rzecz jasna, w warunkach mieszkaniowych jak najokropniejszych. I oto w tych właśnie mieszkaniach, urągających najelementarniejszym wymaganiom wygody i higieny, z reguły przeludnionych do ostateczności – zmuszeni są chałupnicy wykonywać swoją pracę rzemieślniczą! Jak to się odbija na trybie życia, na pracy i na zdrowiu nie tylko już samego chałupnika, ale i całej jego rodziny?!
Społecznicy, politycy, wychowawcy, oświatowcy, higieniści, eugeniści, moraliści i w ogóle wszyscy ludzie, w piersi których choćby najsłabsza żarzy się iskierka życzliwości i współczucia dla bliźnich – powinni stanąć w zwartym szeregu bezwzględnych wrogów chałupnictwa, tej hańby naszych dotychczasowych stosunków społeczno-gospodarczych.
***
Likwidacja chałupnictwa nie jest rzeczą łatwą ani prostą. Nie da się dokonać z dnia na dzień ani z roku na rok.
Łączy się ona ze sprawą likwidacji specjalnej kategorii pośredników, a mianowicie – kategorii nakładców, stojących między chałupnikiem a konsumentem jego (chałupnika) produkcji.
Likwidację chałupnictwa należy realizować poprzez likwidację systemu opartego na nakładcach.
***
Akcja ta powinna być prowadzona jednocześnie z dwóch różnych stron: ze strony chałupników i ze strony spożywców ich produkcji. Chałupnicy powinni organizować zbiorową podaż swojej pracy. Konsumenci (w szerokim tego słowa znaczeniu) powinni organizować zbiorowy popyt na wytwory tej pracy.
Właściwą organizacją zbiorowej podaży pracy chałupników może być tu tylko spółdzielczość pracy. Właściwą metodą organizacji popytu ze strony konsumentów może być tu tylko metoda spółdzielczości spożywców. Więc z jednej strony – spółdzielnie pracy, a z drugiej – zorganizowane metodą spółdzielczą zrzeszenia najprzeróżniejszych instytucji społecznych i publicznych, reprezentujących interesy i masowy popyt konsumentów.
Dwa te prądy organizacyjne, z dwóch różnych stron zmierzające do wyeliminowania nakładców, po nawiązaniu ze sobą ścisłej łączności, wspólnym wysiłkiem i we wspólnym interesie przystąpią do racjonalizacji procesów produkcji w chałupnictwie, a więc i do likwidacji samego chałupnictwa.
I na tej tylko drodze likwidacja ta może nastąpić.
***
Na przestrzeni ostatnich lat trzydziestu mieliśmy w Polsce w różnych ośrodkach i w różnych branżach pracy chałupniczej próby zbiorowej zaradności spółdzielczej, które wcześniej czy później kończyły się jednak niepowodzeniem.
I być inaczej nie mogło. Próby te bowiem, jednostronnie podejmowane przez samych tylko chałupników bez oparcia się o zorganizowany popyt na produkcję tych spółdzielni ze strony społecznych bądź publicznych instytucji konsumenckich – z konieczności przybierały niezdrowy charakter spółdzielni wytwórczych (a nie spółdzielni pracy). Spółdzielnie zaś wytwórcze, jak wiemy to z przebogatego doświadczenia najróżniejszych krajów, o ile nie znajdują oparcia w zorganizowanym popycie na swoją produkcję – albo upadają, albo też ulegają degeneracji. Degeneracja i upadek spółdzielni wytwórczych na terenie chałupnictwa zachodzą przy tym łatwiej i szybciej niż na innych terenach, a to ze względu na specyficzne cechy społeczne chałupników oraz na wielką wśród nich nędzę.
***
Dotychczasowe niepowodzenia podejmowanych niewłaściwie prób kooperatyzacji chałupników nie powinny nas zniechęcać. Wiemy bowiem, w czym tkwi przyczyna tych niepowodzeń.
Lecz dalsze próby należy podejmować w sposób właściwy. A mianowicie – jednocześnie ze spółdzielczym organizowaniem chałupników trzeba organizować masowy popyt na ich produkcję, i oba te rodzaje organizacji ściśle ze sobą łączyć do współpracy we wspólnym ich interesie.
Jest to jedyna droga, która może doprowadzić do likwidacji chałupnictwa. I jakkolwiek na tej drodze potrzebne jest współdziałanie dwóch czynników, jednak główna rola, jeśli idzie o pracę przygotowawczo-organizacyjną, powinna tu przypaść czynnikowi bardziej zainteresowanemu, a więc chałupnikom, zrzeszającym się w spółdzielniach pracy.
Społeczne przedsiębiorstwa mieszane
Niezainteresowane w zyskach koniunkturalnych czynniki akapitalistyczne podzielić możemy według interesów przez nie reprezentowanych na trzy zasadnicze grupy. Pierwsza reprezentuje interesy konsumpcji (w najszerszym słowa tego znaczeniu). Druga – interesy pracy. Trzecia grupa – wyższe interesy powszechności, górujące nad egoistycznymi interesami poszczególnych grup społecznych.
Interesy, jak widzimy, rozmaite. Ale bynajmniej nie sprzeczne ze sobą. Interesy konsumentów oraz pracowników, zatrudnionych przy zaspakajaniu potrzeb konsumpcji, rozumiane szerzej i widziane na dalszą metę – uzupełniają się wzajemnie. Negowanie tej prawdy, wynikające z krótkowzroczności lub obliczone demagogicznie na ślepy egoizm, doprowadza prędzej czy później do najfatalniejszych wyników nawet i dla strony negującej, choćby ta, jako zwycięzca, narzuciła swoje krótkowzroczne żądanie stronie pokonanej. Wyższe interesy powszechności nie kolidują – rzecz jasna – ani z interesem konsumpcji, ani z interesem pracy, lecz stanowią jak gdyby syntezę tych uzupełniających się wzajemnie interesów.
***
Jak dotąd, każdy z tych trojakiego rodzaju czynników przejawia po największej części aktywność swoją samodzielnie. Osobno występuje inicjatywa zrzeszonych konsumentów, osobno – inicjatywa zrzeszonych pracowników i osobno – instytucji społecznych czy publicznych, reprezentujących wyższe interesy ogólne. Dzieje się tak nie tylko u nas w Polsce, ale też i w innych krajach.
Spotkać więc możemy, na przykład, piekarnie prowadzone bądź przez spółdzielnie spożywców, bądź przez spółdzielnie robotników piekarskich, bądź wreszcie przez magistraty. Tak samo spotykamy niekiedy warsztaty szewskie i sklepy z obuwiem, należące bądź do spółdzielni spożywców, bądź do spółdzielni robotników-szewców, bądź też do samorządu miejskiego. Albo szkoły społeczne: jedne są prowadzone przez zrzeszenia zainteresowanych rodziców i opiekunów (rodzaj spółdzielni spożywców), inne – przez spółdzielnie pracy zatrudnionych w nich nauczycieli, a jeszcze inne – przez specjalne towarzystwa ideowo-oświatowe; przy czym bardzo często czynniki publiczne (magistrat, sejmik, państwo) subwencjonują takie szkoły.
Zdarza się niekiedy, że na tym samym terenie występuje obok siebie kilka przedsiębiorstw społecznych bądź publicznych o analogicznych zadaniach. Jedne z nich należą do zrzeszeń konsumentów, drugie – do zrzeszeń pracowniczych, trzecie – do instytucji reprezentujących wyższy interes ogólny. I co jest charakterystyczne – że każde z tych przedsiębiorstw uważa się za najbardziej, a nawet za jedynie powołane do wielkiej misji zastąpienia inicjatywy prywatno-gospodarczej na terenie swojej działalności.
***
A gdy przyjrzymy się z bliska działalności każdego z takich przedsiębiorstw, prowadzonych przez jeden tylko z zainteresowanych czynników – prawie zawsze dostrzeżemy, że taka jednostronna samodzielność bynajmniej przedsiębiorstwu na pożytek nie wychodzi. Przedsiębiorstwa należące do zrzeszeń konsumenckich nie mogą w sposób naprawdę zadowalający rozwiązać u siebie zagadnień pracy i jej kierownictwa. Przedsiębiorstwa, prowadzone przez spółdzielnie pracy, a zwłaszcza wytwórcze, łatwo ulegają wpływom degenerującym oraz borykają się z wielkimi trudnościami natury finansowej i handlowej. Przedsiębiorstwa instytucji reprezentujących „wyższe interesy nadrzędne”, zbyt często zapominają o codziennych „potrzebach i interesach realnych”, łatwo chorują na rządy demagogii, względnie – na rządy niekompetencji oraz na zbiurokratyzowanie.
A zdarza się nieraz, że bardzo potrzebne w danej miejscowości różnym czynnikom niekapitalistycznym przedsiębiorstwo tylko dlatego powstać nie może, iż żaden z tych kilku lokalnych czynników zainteresowanych nie jest w stanie sam jeden przedsiębiorstwa takiego uruchomić i poprowadzić. Na przykład: założenie społecznej szkoły średniej w jakimś niedużym mieście.
***
Nasuwa się więc pytanie: czy wysiłki tych różnych czynników, które już wkroczyły, względnie byłyby skłonne wkroczyć na drogę prowadzenia własnych przedsiębiorstw o analogicznych zadaniach na tym samym terenie – nie powinny być koordynowane? Wszak stwierdziliśmy na początku, że rozmaite interesy, pobudzające te czynniki do jednakowej aktywności, bynajmniej ze sobą nie kolidują, a przeciwnie – uzupełniają się wzajemnie.
Na pytanie powyższe należy odpowiedzieć pozytywnie. I to nie tylko na podstawie teoretycznych rozważań, ale też i na podstawie doświadczeń, poczynionych w tym zakresie w różnych krajach z dodatnimi wynikami. Formą koordynacji, o jakiej myślimy, jest społeczne przedsiębiorstwo mieszane.
Do społecznego przedsiębiorstwa mieszanego powinny przystępować na członków instytucje reprezentujące interesy konsumpcji oraz interesy pracy. Mogą należeć również instytucje inne, o ile reprezentują bądź interes ogólny (instytucje publiczne), bądź też niesprzeczne z interesami konsumpcji i pracy cele ideowe (stowarzyszenia ideowe). Instytucje prywatno-gospodarcze, obliczone na zyski, do społecznych przedsiębiorstw mieszanych należeć nie powinny.
Przedsiębiorstwo powinno w interesie wspólnym swoich udziałowców dążyć do zrzeszenia przy sobie możliwie wszystkich instytucji i czynników, które mogą być w jego działalności pozytywnie zainteresowane. W wypadkach, kiedy nie wszystkie czynniki są tak zorganizowane, aby mogły przystąpić do przedsiębiorstwa mieszanego – przedsiębiorstwo samo w interesie własnym musi dokładać wszelkich starań, aby te niezorganizowane jeszcze czynniki zorganizować i włączyć do członkostwa.
Statutowo zastrzeżony obowiązek gromadzenia funduszu zasobowego z części czystych nadwyżek, umożliwia przedsiębiorstwu ciągłe wzmacnianie się pod względem materialnym.
***
Przedsiębiorstwo zawiera z każdym ze swych członków, reprezentujących konsumpcję, osobną umowę, w której zobowiązuje się do zaspakajania określonych potrzeb członka przez dostarczanie mu odpowiednich towarów, wykonywanie robót lub wyświadczanie innych usług na omówionych, a dla wszystkich członków jednakowych zasadach. Członek zaś ze swej strony zobowiązuje do zaspakajania wymienionych w umowie swoich potrzeb tylko przez przedsiębiorstwo. Wyjątkowe wypadki, zwalniające jedną lub drugą stronę od powyższych zobowiązań, powinny być w umowie ściśle oznaczone. Naruszenie umowy powinno powodować sankcje karne dla strony naruszającej.
Również i z członkami reprezentującymi interesy pracy (spółdzielniami pracy), zawiera przedsiębiorstwo specjalne umowy, przekazując im (spółdzielniom) według fachowych kompetencji prowadzenie całości lub poszczególnych działów pracy na zasadach samorządnej administracji i wspólnego wynagrodzenia.
Te umowy z członkami obu kategorii zapewniają przedsiębiorstwu możność ścisłego planowania produkcji oraz zdrową organizację i administrację pracy, wolną od przerostu biurokracji i innych bolączek, nieodłącznych od systemu indywidualnego najemnictwa.
***
System społecznych przedsiębiorstw mieszanych, prawie wcale w Polsce nieznany i stosowany dosłownie w paru tylko dalekich od doskonałości wypadkach, przedstawia właśnie dla Polski wyjątkowo wielką wartość.
Po pierwsze dlatego, że nasze czynniki publiczne i zwłaszcza społeczne są na ogól bardzo słabe pod względem finansowym i, działając w rozproszeniu, nie mają warunków do osiągania pożądanych wyników ze swej rozdrobnionej aktywności. Toteż u nas pilniej niż gdzie indziej potrzebna jest koordynacja wszystkich zainteresowanych czynników na polu aktywności niekapitalistycznej. Wejście na drogę, omówioną wyżej, ogromnie by uporządkowało wielce niezdrowe stosunki w terenie, wzmocniłoby dotychczasową rolę czynników społecznych i publicznych w życiu gospodarczym i otworzyłoby przed nimi rozległe tereny dla dalszej aktywności, dziś nieprzystępne dla inicjatywy rozproszkowanej, słabej i jednostronnej.
Po drugie – system społecznych przedsiębiorstw mieszanych spełniłby w Polsce ogromnie doniosłą rolę społeczno-wychowawczą, wdrażając nas praktycznie do stosowania tak jeszcze obcej dla nas, niestety, zasady, że realizacja wspólnych zadań powinna we wspólnym interesie wszystkich zainteresowanych dokonywać się wspólnym wysiłkiem.
***
W systemie społecznych przedsiębiorstw mieszanych spółdzielczość pracy nie może i nie będzie reprezentować głównej siły finansowej. Pod tym względem znacznie ją przewyższą dwa inne czynniki, reprezentujące interes konsumpcji oraz publiczny interes nadrzędny.
Natomiast spółdzielczość pracy góruje nad powyższymi czynnikami tym, że ona to właśnie siłami swoich stowarzyszonych, wysiłkiem ich mózgów i mięśni, realizuje zadania, podejmowane przez przedsiębiorstwa mieszane. Od tego, jak wywiązuje się spółdzielnia pracy ze swych zadań, zależą wyniki aktywności przedsiębiorstwa mieszanego.
Poza tym spółdzielnia pracy, reprezentując w społecznym przedsiębiorstwie mieszanym najaktywniejszy czynnik ludzki, jest przede wszystkim predysponowana do odegrania głównej roli w zakresie inicjatywy i akcji organizacyjno-przygotowawczej, poprzedzającej powstawanie przedsiębiorstw mieszanych.
Gdzie tej roli organizatorskiej spółdzielnie pracy nie spełniają, tam społeczne przedsiębiorstwa mieszane, powstające przy niedostatecznym współudziale tego czynnika, są niezdrowe w samym swym zarodku, gdyż nie zapewniają temu czynnikowi całego zakresu zadań, jakie powinny do niego należeć ze względu na jego specyficzne kompetencje.
Toteż jeśli chcemy, aby w Polsce powstała i szeroko się rozwinęła gęsta i zdrowa sieć mocnych społecznych przedsiębiorstw mieszanych – musimy przygotować spółdzielczość pracy do spełnienia przez nią właściwej na tym odcinku roli.
Praca administracyjna i wykonawcza w instytucjach demokratycznych
I jeszcze jeden widzimy teren dla spółdzielczości pracy. Teren wyjątkowo ważny. Jeśli mówimy o nim przy końcu tego rozdziału, to nie ze względu na mniejszą jego doniosłość (gdyż jest ona wyjątkowo wielka), lecz jedynie ze względu na to, że wchodzenie spółdzielczości na tę drogę jest rzeczą wyjątkowo trudną i może odbywać się, zwłaszcza w okresie początkowym, tylko bardzo powoli.
Mamy tu na myśli pracę administracyjną i wykonawczą na najprzeróżniejszych placówkach społecznych i publicznych, opartych na samorządzie szerokiego ogółu swoich „użytkowników”, czy tymi użytkownikami będą członkowie spółdzielni spożywców lub innych instytucji społecznych, czy też obywatele miasta, korzystający z usług swojego samorządu.
***
Doceniamy w całej pełni nie tylko potrzebę, ale nawet konieczność zapewnienia najszerszym rzeszom zainteresowanych „użytkowników” jak najpełniejszego prawa i możności decydowania we wszystkich sprawach dotyczących zaspakajania ich potrzeb. Nie negujemy prawa „użytkowników” do kontroli instytucji pracujących dla ich dobra, przyznajemy im prawo do stawiania veta i uchwalania zmian zasadniczych co do kierunku działalności placówek, które im służą.
Ale zarazem stwierdzamy niekompetencję „zbiorowości użytkowników” (w ten czy w inny sposób zrzeszonych) do organizowania fachowej pracy wykonawczej na obsługujących ją placówkach oraz do fachowego tą pracą administrowania.
***
To bardzo ważne zagadnienie było już niejednokrotnie omawiane na łamach „Spółdzielczości Pracy” oraz w innych pismach spółdzielczych i pracowniczych. Autor rozważań niniejszych poświęcił sprawie tej specjalne studium. Nie będziemy więc, zwłaszcza że brak jest miejsca, szerzej tej sprawy omawiać.
Stwierdzimy tylko, że na omawianych terenach nie ma faktycznych rządów „elementu użytkowniczego”, a natomiast często występują rządy demagogii, niekompetencji i gorszego rodzaju biurokracji, pozbawionej rutyny fachowej i właściwych (choćby nawet tylko z czysto biurokratycznego punktu widzenia) kryteriów selekcyjnych przy doborze ludzi.
Dodamy do tego, iż niezdrowych tych stosunków nie należy sanować na drodze likwidacji „samorządu użytkowników”. Trzeba natomiast ograniczyć ten samorząd do właściwych mu kompetencji, o których wspomnieliśmy wyżej.
Całą zaś dziedzinę spraw połączonych z organizacją i administracją pracy wykonawczej, przekazać należy czynnikowi innemu, bardziej kompetentnemu niż „czynnik użytkowniczy”, lecz przed tym ostatnim odpowiedzialnemu.
Rzecz jasna, że tym czynnikiem kompetentnym nie mogą być naczelne urzędy publiczne, rządzone przez wyższą biurokrację. Natomiast czynnikiem tym może być i stać się powinien element pracowniczy, zarobkowo na tych placówkach zatrudniony, jako najbardziej kompetentny, najżywiej zainteresowany, związany z nimi swoją wiedzą, swoim fachem i swoimi (nie wyłącznie egoistycznymi) interesami i aspiracjami.
***
A gdy idzie o właściwy sposób organizowania elementu pracowniczego do tej aktywnej i odpowiedzialnej roli i gdy idzie o właściwe zasady i formy tej organizacji, które by zapewniły jak największą odpowiedzialność, jak najsurowszą selekcję fachową, i jak najlepszą pod względem jakości, wydajności i harmonii wewnętrznej pracę – to jakiż system może dziś być uznany za właściwszy od spółdzielczości pracy?
***
Systemu tego nie da się i nawet nie należy wprowadzać od razu w zbyt szerokim zakresie.
Nie da się – bo spotka go bezwzględny sprzeciw ze strony tych wszystkich bardzo dziś licznych i wpływowych w społeczeństwie czynników i osób, którym właśnie niedostateczna kompetencja „czynnika użytkowniczego” umożliwia i zapewnia wyjątkową i niewspółmierną do ich istotnej wartości rolę i pozycję, zarówno materialną, jak i moralną w społeczeństwie.
Nie należy też przejawiać zbyt wielkiego pośpiechu. Trzeba bowiem pamiętać, że specyficzny ten i całkiem dziewiczy teren wymaga dłuższego okresu uprzedniej ostrożnej eksperymentami na niewielką skalę, wypracowania systemu własnych zasad praktycznych i przygotowania kadry doświadczonych już na tym polu działaczy.
Powtarzamy, iż z ostrożnego podchodzenia naszego do sprawy nie wynika bynajmniej, żebyśmy ją bagatelizowali. Przeciwnie, przywiązujemy do niej tak wielką wagę, że nie chcemy przez nieostrożny pośpiech spowodować jej niepowodzenia, a więc – w konsekwencji – powstrzymania po pewnym czasie jej rozwoju.
Powyższy tekst to fragment opracowania pt. „Sprawa kooperacji pracy w Polsce”. Pierwotnie ukazało się ono w piśmie „Spółdzielczość Pracy”, a następnie w postaci broszury, Wydawnictwo Towarzystwa Popierania Kooperacji Pracy, Warszawa 1937. Od tamtej pory nie było wznawiane, przedruk za tym ostatnim źródłem, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł, pominięto przypisy.
Tekst ukazał się wcześniej na portalu Lewicowo.pl.