Ruch spółdzielczy w Częstochowie datuje się od dość dawna: pierwsze stowarzyszenie na gruncie częstochowskim „Pomoc” przy fabryce „Pelcer i Syn” zostało założone w 1900 roku. Założenie „Pomocy” nie wywołało ani entuzjazmu, ani naśladowców, gdyż drugie stowarzyszenie „Samopomoc” organizuje się dopiero w sześć lat później; a następnie i inne znów po paru latach, lecz już w większej liczbie, tak że około roku 1912 mieliśmy około dziesięciu stowarzyszeń, rozmieszczonych po mieście i przedmieściach, lecz zawsze w pobliżu jakiejś większej fabryki, co nadawało im pewien lokalny charakter, aczkolwiek ani formalnie, finansowo, ani prawnie żadne z nich z żadną fabryką związane nie było.
Razem stowarzyszenia te w końcu roku 1912 liczyły około tysiąca członków, posiadały około piętnastu tysięcy rubli kapitałów udziałowych i rezerwowych, robiły do 120 000 rb. rocznego obrotu i poszczególnie każde borykało się z szarzyzną życia codziennego bez widoków szerszego rozwoju i zdobycia należnego znaczenia, jakie ruchowi spółdzielczemu powinno przypaść w udziale.
Między działaczami na tym polu, pojmującymi ruch ten szerzej, a nie wysilającymi swej energii jedynie w celu wysunięcia specjalnie swego sklepiku przed innymi, dawno już kiełkowała myśl, by ruch ten scalić i nadać mu jednolity ideowy kierunek. Największe wysiłki w tym kierunku położył ks. Józef Mężnicki, który w końcu 1911 roku, po wielu trudnościach, zorganizował biuro wspólnych zakupów, chcąc na tej platformie zapoznać i zjednoczyć boczących się między sobą pracowników i działaczy każdej poszczególnej kooperatywy. Biuro wspólnych zakupów pod względem materialnym i gospodarczym większego znaczenia nie miało, ale cel swój spełniło i myśl współpracy między stowarzyszeniami zapuściła korzenie. Toteż w następnym roku, dzięki temuż ks. J. Mężnickiemu, miejscowe stowarzyszenia przystąpiły do poważniejszego zadania, a mianowicie do zorganizowania wspólnej piekarni.
W ten sposób powstało nowe stowarzyszenie pod nazwą „Nasza Piekarnia”, którego udziałowcami były wszystkie miejscowe stowarzyszenia i niezależnie od nich osoby prywatne. Rozwinięto agitację na szerszą skalę i zdobyto fundusz, kilka tysięcy rubli wynoszący, wyłącznie prawie od samych stowarzyszeń.
Wybrany zarząd, z ks. J. Mężnickim na czele, gorliwie zabrał się do pracy, poczynił starania o kosztorysy piekarni, zbierał informacje i co najważniejsze, w 1912 roku od miejscowego Towarzystwa Pożyczkowo-Oszczędnościowego nabył dość dużą posesję przy ulicy Stradomskiej nr 6 (dzisiejsza centrala „Jedności”) za bardzo przystępną cenę i na wygodnych warunkach.
Lecz koszty nabycia posesji wyczerpały wszelkie rozporządzalne fundusze „Naszej Piekarni”; stowarzyszenia więcej łożyć na udziały nie chciały i nie mogły i dalsza działalność została zatamowana.
W tym okresie powstał inny, dalej sięgający projekt: by wszystkie będące udziałowcami „Naszej Piekarni” stowarzyszenia połączyły się w jedną dużą organizację, aby w ten sposób usunąć trudności prowadzenia nie tylko sklepów, ale i piekarni.
Projekt ten zrobił duże wrażenie i choć spotkał się na razie z krytyką, lecz i z ożywieniem, co już do pewnego stopnia zapewniało mu utrzymanie się.
Projekt ten miał poważne i doniosłe znaczenie dla całego ruchu i życia dotychczasowego kooperatyw, i stosunki, gdzie „każdy sobie rzepkę skrobał”, zostały pchnięte na nowe tory.
Narady, zebrania i konferencje nie ustawały; kilku ludzi dobrej woli, którzy pojęli ważność tej sprawy, podjęli usilną pracę w tym kierunku. W celu ostatecznego omówienia tej sprawy w czerwcu 1913 roku zwołano konferencję zarządów wszystkich miejscowych stowarzyszeń. Z ramienia Związku Stowarzyszeń przybył ówczesny dyrektor tegoż, p. Stanisław Wojciechowski, a sprawę referował lustrator Związku p. J. Bugajski.
Wszystkie nastręczające się kwestie omówiono gruntownie i zdecydowano dokonać połączenia się stowarzyszeń bez żadnych zastrzeżeń w jedno duże stowarzyszenie, a dotychczas samodzielnie prowadzone sklepy poszczególnych stowarzyszeń uczynić tylko filiami. Termin połączenia ustalono na okres od 1 października 1913 roku do 1 stycznia 1914 roku.
Łączyć się postanowiono w ten sposób, żeby żadnemu ze stowarzyszeń nie stała się krzywda ani też nie była zadraśnięta ambicja jego członków, i dlatego zdecydowano, że stowarzyszenia likwidować się będą na rzecz nowo powstałej kooperatywy „Nasza Piekarnia”.
Związek Stowarzyszeń, w osobie obecnego dyrektora p. St. Wojciechowskiego, odnosił się do całej tej akcji życzliwie, ale nieufnie.
Dyrektor Wojciechowski oświadczył, że za skutki i cały przebieg tej akcji Związek żadnej odpowiedzialności nie bierze. Związek zgodził się tylko udzielić kilkumiesięcznego urlopu p. J. Bugajskiemu, by ten na własną odpowiedzialność przeprowadził zamienione połączenie i zorganizował to nowe stowarzyszenie.
Konferencja skończyła się w poważnym nastroju i uważaną być może za kamień węgielny dzisiejszej „Jedności”.
We wrześniu przyjechał do Częstochowy p. J. Bugajski i w październiku nastąpiły likwidacje stowarzyszeń „Jedność” przy fabryce „Częstochowianka” i „Społem” na Ostatnim Groszu; w listopadzie zlikwidowały się: „Przyjaźń” z ul. Małej, „Nasz Sklep” na ul. Św. Rocha, „Samopomoc” przy ul. Św. Barbary, w grudniu „Pomoc” przy fabryce Pelcerów i „Spójnia” na Wyczerpach; w styczniu 1914 roku „Nasz Sklep” na Sachalinie. W początkach 1914 roku otwarto sklepy na Stradomiu, ul. Zielonej i Jasnogórskiej już jako nowe filie „Naszej Piekarni”.
Połączenie nie objęło wszystkich częstochowskich stowarzyszeń; z różnych przyczyn na terenie miasta powstały samodzielnie prowadzone jeszcze cztery stowarzyszenia, a jedno z połączonych – „Nasz Sklep” na Sachalinie – odpadło. Odłączenie się wspomnianego stowarzyszenia i niepołączenie się pozostałych spowodowało w jednym wypadku wyznaniowy charakter stowarzyszenia, a w innych przyczyny natury osobistej i nie zawsze uczciwej, co nie jest gołosłowne, gdyż po pewnym okresie samodzielnej gospodarki tych stowarzyszeń, w roku 1916 i 1917, sklepy ich i pozostały niewielki majątek, przy stracie przez nie wszystkich posiadanych rezerw i kapitałów członkowskich, nabyła „Jedność”. W ten mało zaszczytny sposób zakończyły swój żywot wspomniany „Nasz Sklep” na Sachalinie, „Samopomoc” przy fabryce Stradom i „Bratnia Pomoc” przy ul. Teatralnej.
Dla połączonych stowarzyszeń, a raczej już dla nowego stowarzyszenia „Nasza Piekarnia”, najkrytyczniejszym i najtrudniejszym był okres pierwszego roku po połączeniu. Ludzie jak ludzie, roili sobie, że zaraz po połączeniu się sklepy stowarzyszenia nie będą zamykały się z powodu przepełnienia ich towarami, i to sprzedawanymi za półdarmo; wyobrażali sobie ogromne zyski doraźne, a co było najtrudniejsze do zwalczenia, to cała moc rozmaitych zawiedzionych ambicji miejscowych wielkości, które gorliwie szerzyły zamęt. Tymczasem celowa gospodarka połączonego stowarzyszenia musiała pierwej niźli zaczęła dawać zyski, uporać się z błędami gospodarczymi, wynikłymi z dotychczasowej gospodarki poszczególnych stowarzyszeń. Jedną z poważnych trudności była potrzeba zlikwidowania prawie wszędzie spotykanego ogromnego remanentu win i wódek, galanterii i różnych towarów leżących od lat bez zbytu.
Jak mało było jeszcze zaufania do siebie i jak traktowano to wspólne zrzeszenie – to świadczyć może kapitalna scena na sesji zarządu stowarzyszenia w początkach 1914 roku, gdzie obecny członek zarządu nowej „Naszej Piekarni”, a były prezes połączonego stow. „Przyjaźń”, wywołał ogromną awanturę i poparty przez grupę członków zagroził odłączeniem się wspomnianego stowarzyszenia, bo z dawnego ich lokalu biurowego zabrano do nowej centrali stół, stojący tam bezużytecznie, gdyż uważano, że szkoda wydatku na nowy.
Połączenie połączeniem, ale każdy z byłych zarządów i członków bronił jak mógł dawnej swojej samodzielności. Przenoszenie nadmiaru towarów z jednego sklepu do drugiego, by remanenty jako tako przyprowadzić do jakiegoś sensu i ustosunkowania do obrotu danego sklepu, nie było inaczej określane jak „okradanie naszego sklepu na rzecz tych lub owych”.
Ciężkie to były chwile, lecz powoli sytuacja się wyjaśniała. Ciągłe zebrania członków, po pewnym czasie i korzyści gospodarcze, zwłaszcza założenie piekarni, żywy przykład ludzi, którzy stali na czele i nie oszczędzali swych sił ani czasu – wytwarzały atmosferę przychylności i zaufania, i stowarzyszenie nabierało powoli rozmachu do zajęcia wybitniejszego stanowiska.
W takim stadium zastała stowarzyszenie wojna.
Na słabą i młodą jeszcze organizację spadły innego rodzaju koszty i kłopoty: walka ciężka i trudna z łapczywym i bezwzględnym nowym najeźdźcą, i co gorsza – różnymi kreaturami i pijawkami z własnego społeczeństwa, sprawującymi władze z ramienia Niemców – w różnych „komitetach żywnościowych”, „deputacjach” i „aprowizacjach”.
Zaraz z początku wojny ci rabusie w pikielhaubach zabrali ze stowarzyszenia co lepsze konie, nową platformę, zapasy siana, słomy i co popadło pod rękę. Wszelkie starania o zwrot były zbywane kpinami, by im wskazać, gdzie znajdują się zabrane rzeczy. Później jawna grabież ustała, a były już „legalne” rekwizycje ludzi, podwodów, rzeczy.
Stowarzyszenie broniło się, jak mogło: ani jednej klamki ze zdjętych w jego domach nie oddano, drogie miedziane kotły w piekarni, cynkowe naczynia do nafty po sklepach zostały schowane. Tylko dla oka, posłało się rabusiom parę funtów pogiętej blachy i parę talerzy wagowych.
Takie postępowanie, choć zupełnie zgodne z naszymi uczuciami i pojmowaniem obowiązków, korzystne dla stowarzyszenia nie było, gdyż uzależniało je od podłych jednostek, które znając takie fakty, groziły przy okazji konsekwencjami.
Jak miła i czuła była niemiecka opieka i jak przyjemne były stosunki, to uzmysłowi przytoczony poniżej jeden z wielu małych obrazków ówczesnego życia. W roku 1916 do piwnicy magazynu stowarzyszenia zakradli się złodzieje, wyłamując kratę i zabierając trochę przechowywanej słoniny i mydła. Widocznie złodzieje byli spłoszeni, bo zapasy mydła były duże, a zabrali tylko drobnostki. Ponieważ jednak włamanie było od frontu, rano ludzie to spostrzegli i trzeba było z konieczności zawiadomić policję.
Policja zeszła na miejsce, spisała protokół, stwierdziła, co przypuszczalnie zabrano, i zauważyła, co zostało – i poszła.
Po obiedzie, drogą bardzo poufną, otrzymujemy wiadomość, że możliwie jutro (było to w niedzielę) mają przyjść i zarekwirować pozostałe mydło.
Ci obrońcy od złodziei oczywiście kosztowaliby stowarzyszenie wielokrotnie drożej, więc całą noc z niedzieli na poniedziałek w ścisłym kółku po cichutku usuwaliśmy mydło, zakopując je w podwórku i na miejsce pełnych wstawiając puste skrzynki. W poniedziałek oficjalni złodzieje nie omieszkali przybyć, lecz zabrali tylko trochę szarego mydła z beczką.
Strata na razie była niewielka, choć później tego zakopanego mydła dziwnie dużo wyschło w ziemi, ale nie było się już komu poskarżyć.
Innego rodzaju, więcej legalna była walka z „komitetami”. Przede wszystkim ci panowie na każdym kroku usuwali stowarzyszenie na dalszy plan, protegując wszelkie prywatne pijawki. Największe nadużycia ze strony komitetów działy się przy dawaniu mąki do wypieku sławnego chleba kasztanowego. Niezmiernie faworyzowani byli oczywiście prywatni piekarze, dla których były to złote czasy. Piekarnia stowarzyszenia była ledwie tolerowana. Specjalnie nadsyłane niemieckie „sanitarne” rewizje, kontrolerzy w dzień i noc, szykany nieprawdopodobne, ciągłe zmniejszania ilości wydawanej mąki do wypieku – to wszystko było na porządku dziennym przez cały czas wojny.
Prywatni piekarze, którym piekarnia kooperatywy od chwili jej założenia była solą w oku i którą od początku zwalczali wszelkimi sposobami, teraz tryumfowali, cała ta zorganizowana banda korzystała z czasu i możnej opieki Niemców i tuczyła się okradaniem okruchów chleba, wydzielonych spożywcy.
Ciekawe były tej walki momenty. Na jednej z urzędowych sesji, zwołanych przez magistrat w celu określenia stopnia nadpieku chleba kartkowego, zostało nam zakomunikowane, że od wyznaczonej daty mamy wypiekać chleb zawierający 44% wody. Na uwagę przedstawicieli stowarzyszenia, że to jest przecież okradanie konsumenta z resztek części pożywnych w i tak małej porcji chleba i że chleb taki będzie ciężki i niestrawny – przewodniczący sesji, pan prezydent miasta, notabene lekarz, powiedział: „Ja o tym lepiej mogę wiedzieć, rok studiowałem i higienę”. Sesja została zamknięta, a stowarzyszenie za krytykę obdarzone zostało nową serią szykan.
Takie i podobne utarczki podczas okresu wojny tamowały szerszy gospodarczy rozwój stowarzyszenia, lecz bynajmniej nie szkodziły jego ugruntowaniu się i zyskiwaniu mocy wewnętrznej, a przeciwnie nawet – te walki o dobro konsumenta wyrabiały stowarzyszeniu ogromną popularność. Społeczeństwo zaczęło sobie powoli zdawać sprawę, że to coś innego, jak tylko „polski handel” lub „katolickie sklepy”.
Mimo wyludnienia się miasta (z 110 000 mieszkańców przed wojną – na 60 000 podczas wojny), i to wyludnienia się wyłącznie kosztem warstwy robotniczej i ludności chrześcijańskiej, stowarzyszenie stale, choć powoli, rozwijało się.
Z początkowej liczby członków w roku 1914 osób 812 mamy w 1915 r. 949 osób; w 1916 roku – 1053 osoby; w 1917 – 1260, i w 1918 roku 1551 osób.
Między członkami prowadzono wytężoną pracę uświadamiającą, mniej dbano o szeroki rozrost, jak starano się ludzi już pozyskanych scementować, przywiązać do stowarzyszenia, uczynić ich silną podstawą przyszłego rozwoju. Ażeby najlepiej trafić do celu i sprawę gruntownie postawić – główną uwagę zwrócono na dzieci i na tym polu podczas wojny dużo zrobiono.
W roku 1914 urządzono pierwszą „gwiazdkę” dla dzieci członków. Objęła ona 782 dzieci; urządzona była z dużym nakładem pracy i kosztów, i sprawiła ogromne wrażenie. Wtedy to dopiero wielu zrozumiało, co to może wspólna praca, i uprzytomniło sobie różnicę w stosunku do dawnego prowadzenia każdego poszczególnego stowarzyszenia. Powstał stały komitet pomocy dzieciom członków, w lecie liczne majówki, w zimie „gwiazdki” były ciągłą troską i zajęciem wielu ofiarnych ludzi podczas wojny dla dobra stowarzyszenia.
Gospodarczo stowarzyszenie podczas wojny nie rozwijało się dostatecznie w ścisłym tego słowa znaczeniu. Powstało ono przed wojną i nie miało odpowiednich prawnych i politycznych warunków. Samo jednak utrzymanie stanu posiadania, niepozwolenie na zepchnięcie się do stanu tylko wegetacji, mimo tak dużych trudności i przeszkód – już może być poczytywane za rozwój. Nie należy więc bynajmniej rozumieć, że ludność nie szykowała się poważnie do większej roli, wierząc, że nadejdzie kiedyś chwila upragniona swobodnego rozwoju.
To, czego dokonano w zakresie gospodarczym podczas wojny, gdyby mniejsze ambicje społeczne „Jedność”, mogłoby być poczytywane nawet i za duży postęp, gdyż liczba sklepów z ośmiu w 1914 r. wzrosła do dwunastu; otworzono trzy gospody; piekarnię jednopiecową przebudowano na trzypiecową i zaprowadzono mechaniczne urządzenie do wyrobu ciasta, urządzono piłę drzewną i wprowadzono dział sprzedaży węgla i drzewa; skompletowano inwentarz i gromadzono fundusze rezerwowe.
W roku 1916, ze względu na ogólny charakter działalności stowarzyszenia, dokonano zmiany nazwy. Przyjętą z chwilowej potrzeby, lecz wprowadzającą w błąd, nazwę „Naszej Piekarni” zamieniono na stosowniejszą „Jedność”.
Koniec wojny i nowy okres wolnego życia politycznego zastał kooperatywę mocno już skonsolidowaną wewnętrznie, mającą możność materialnego rozwoju i z ogromnym kredytem moralnym w społeczeństwie.
Lata 1919, 1920 i 1921 są okresem pełnego rozwoju stowarzyszenia. Wolność polityczna nadała rozmach działalności, a powracające do swych warsztatów pracy fale robotnicze dodały stowarzyszeniu siły i wytknęły wyraźny cel jego działalności. Liczba członków rośnie: z 1551 w 1918 roku do pokaźnej liczby 5602 w roku 1919, w następnym sięga już 8462 osób, a w bieżącym 1921 przechodzi 9500.
Niezdecydowany dotąd charakter składu członków stowarzyszenia zostaje wyraźnie zaznaczony jako robotniczy, co odbija się wyraźnie i na składzie władz stowarzyszenia i całej jego gospodarczej działalności.
Stan posiadania rośnie, liczba sklepów z 12 wzrosła na 30, otwarty zostaje „Bazar” z ubraniami, obuwiem i naczyniami kuchennymi, wprowadzona mechaniczna masarnia; stowarzyszenie nabywa plac z rezerwuarami na naftę i bocznicą kolejową, dwie sąsiednie posesje; przy centrali stowarzyszenia przebudowuje nieruchomości i przystosowuje się do coraz większego rozwoju.
Obroty sięgają już nie dziesiątków, lecz setek milionów, i stowarzyszenie jest poważnym regulatorem cen na miejscowym rynku.
Dawniejsze przeszkody – „komitety i deputacje żywnościowe” – minęły jak złe wspomnienie, a kreatury tworzące te komitety poświęciły się „wolnemu paskowi”, co daje możność prowadzenia z nimi otwartej walki.
Jeśli dziś są poważne przeszkody w rozwoju stowarzyszenia, to tylko dzięki ogólnej sytuacji kraju wywołanej przez deprecjację pieniędzy i brak kapitałów.
Dla uzupełnienia obrazu należy jeszcze dodać parę słów o ogólnym rozwoju kooperacji w Częstochowie, gdyż związane to jest z losem i przyszłością „Jedności”.
Stan przedwojenny już opisaliśmy. Podczas wojny „Jedność” prawie sama była na terenie miasta; lecz przy wysokim napięciu życia społecznego, zaraz po osiągnięciu wolności powstało parę kooperatyw, a mianowicie: jedna duża, licząca do dwóch tysięcy członków, wyłącznie robotników, „Wyzwolenie”, druga mniejsza ilościowo i znaczeniem, bo czysto partyjna PPS – kooperatywa „Naprzód”, słaba finansowo i liczebnie „Kooperatywa Urzędników Państwowych” i żywotniejsza „Kolejowa”. Z wymienionych kooperatyw po półtorarocznej samodzielnej działalności „Wyzwolenie” połączyło się z „Jednością”, przekazując jej swe sieci sklepów i cały swój dorobek w sumie kilkadziesiąt tysięcy marek kapitału rezerwowego, a pozostałe stowarzyszenia prowadzone są samodzielnie dalej.
Może kiedyś nadejdzie chwila, że wreszcie zrozumieją wszyscy, iż spożywca ma przeciwników w paskarzu i sklepikarzu, piekarzu itp. pijawkach, lecz nigdy w drugim spożywcy, uważającym się choćby za najczerwieńszego pepeesowca lub najgorliwszego katolika czy najzdolniejszego kolejowca. Nienormalne warunki zdobywania przedmiotów pierwszej potrzeby powoli ustają i zmieni się potrzeba organizowania małych, z egoistycznymi celami grup konsumentów i dzięki temu może kiedyś przyjdzie chwila, gdy będziemy mięli tylko jedną potężną organizację spożywców.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w „Kalendarzu Spółdzielczym na rok 1922”, Wydawnictwo Polskie Związku Stowarzyszeń Spożywców, Warszawa 1922. Od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Prawdopodobnie autorem tekstu był Julian Bugajski – zasłużony działacz spółdzielczy i lider kooperacji spożywców w Częstochowie.