Sprawa pracownicza w polskiej spółdzielczości spożywców [1933]

Kiedy pionierzy roczdelscy zakładali pierwszy sklep spółdzielczy, zagadnienie pracy najemnej w spółdzielczości nie istniało. Sami oni bezpłatnie zajmowali się zakupem i sprzedażą produktów. Członkowie Zarządu kolejno spełniali te czynności.

Ale już w kilka lat potem życie przekreśliło tę zasadę. Zjawił się pierwszy płatny pracownik. Instytucja, powołana przez klasę pracującą, głosząca wyzwolenie świata pracy, stała się pracodawcą. Powstaje wewnętrzna sprzeczność, która musi być rozwiązana. Właściwe rozwiązanie zagadnienia pracy wykaże słuszność założeń ruchu spółdzielczego, będzie dowodem, czy ruch ten potrafi stać się w praktyce tym, czym chce być w teorii.

Jeśli cofniemy się wstecz, jeśli sięgniemy do historii ruchu, zobaczymy, że zagadnienie pracy nie zostało dotychczas rozwiązane. W Anglii, klasycznym kraju kooperacji, mimo umów ze związkami zawodowymi, w jednym tylko roku 1921 byliśmy świadkami 28 strajków w spółdzielniach. Pamiętamy również wszyscy głośny strajk w socjalistycznej spółdzielni w Bazylei. Wszystko to przemawia za tym, że rozwiązanie zagadnienia pracowniczego idzie opornie. Co więcej, w wielu wypadkach zamiast poprawy i kroczenia naprzód, obserwujemy wyraźne cofanie się wstecz.

***

Ruch spółdzielczy spożywców w Polsce jest stosunkowo młody. Wprawdzie pierwsze spółdzielnie powstają w roku 1869, ale faktyczny początek masowego ruchu spółdzielczego rozpoczyna się po rewolucji 1905 r. W okresie od 1906 do 1908 r. powstaje w byłym Królestwie Polskim z górą 500 spółdzielni spożywców. Od roku 1906 zaczyna wychodzić „Społem”, tygodnik poświęcony sprawom i propagandzie kooperacji spożywców. W tym samym roku powstaje, przy zorganizowanym rok temu [wcześniej] Towarzystwie Kooperatystów, biuro informacyjne dla spółdzielni.

Masowy rozwój ruchu postawił od razu na porządku sprawę pracowniczą. Zagadnienie to miało dwie strony. Z jednej powstała potrzeba odpowiednich sił, z drugiej chodziło o stosunek do sprawy pracowniczej. Na pierwszym Zjeździe Spółdzielni Spożywców w październiku 1908 r. w referacie A. Wierzchlejskiego obie strony sprawy pracowniczej znalazły swe miejsce. Nie podchodzono do nich wtedy ze społecznego punktu widzenia. Referent nawoływał do dostatecznego wynagradzania pracowników, gdyż oszczędność na tej pozycji budżetu nigdy się nie opłaci wobec łatwości nadużyć w sklepie. Czas pracy nie może przekraczać 12 godzin, pracownikom należy udzielać dwutygodniowego urlopu na rok, wreszcie płacić im tantiemy [premie od sprzedaży], gdyż to podniesie ich chęć do pracy.

W ożywionej dyskusji na pierwszy plan wysunęła się sprawa czasu pracy. Mówcy podkreślali, że praca w niektórych spółdzielniach trwa 15-16 godzin na dobę i wskazywali na konieczność skrócenia czasu pracy. Pewne rozbieżności wywołała sprawa świętowania w niedzielę „ze względu na szczególne warunki stowarzyszeń wiejskich”. Ostatecznie wnioski referenta przyjęto.

Na następnym zjeździe w 1910 r. oprócz polecenia zorganizowania przez Biuro Informacyjne pośrednictwa pracy, przyjęto wniosek uznający potrzebę zabezpieczenia bytu pracowników. Uchwała ta przybrała bardzo konkretne formy na zjeździe w roku 1913. Zobowiązano wówczas Związek Spółdzielni i stowarzyszenia związkowe do ubezpieczenia pracowników w Stowarzyszeniu Emerytalnym Pracowników Prywatnych w b. Królestwie Polskim. Instytucje za pracowników żonatych płaciły 8%, za pozostałych 6% od pensji; nie mogło to stanowić mniej niż połowa należnych składek.

Sprawa kształcenia pracowników zaczęła przybierać coraz realniejsze formy. Zjazd w 1910 r., po referacie St. Wojciechowskiego uznał konieczność organizacji kursów dla wychowania odpowiednich pracowników-spółdzielców. Wojna wstrzymała zrealizowanie zamierzeń w tej dziedzinie. Ale w roku 1917 doszły do skutku sześciomiesięczne praktyczne kursy kooperacji w Ołtarzewie.

Natomiast druga sprawa, rozwiązanie w ogóle zagadnienia pracy i unormowania stosunków, mimo uchwał Zjazdów, mimo wskazówek lustratorów [kontrolerów], nie posuwała się naprzód. Położenie pracowników zamiast poprawy ulegało pogorszeniu. Wpłynęła na to wojna, wpłynęło na to jednak przede wszystkim to, że w samym ruchu zaznaczyły się wyraźnie dwa kierunki.

Pionierzy ruchu, kierownicy Związku i działacze Towarzystwa Kooperatystów, to radykałowie społeczni. Najwybitniejszym przedstawicielem tego kierunku był Edward Abramowski, znany myśliciel i teoretyk spółdzielczości, zwolennik anarchizmu pokojowego. Dla ludzi tych spółdzielczość była ruchem społecznym, który drogą pokojową, w miarę rozwoju doprowadzi do nowego, sprawiedliwego ustroju. Ale obok tego, w dołach, przeważał element sklepikarski. Dla wielu zarządów spółdzielczość była walką z handlem żydowskim. „Stowarzyszenie spożywców nie może być, jak to się u nas często dzieje, pewnego rodzaju ekspozyturą, dopełnieniem handlu polskiego” – przekonywał delegatów R. Mielczarski, podkreślając, że „utożsamienie spółdzielczości z ruchem dążącym do wytworzenia prywatnego sklepikarstwa polskiego, musiałoby sprowadzić śmierć naszej kooperacji”. Mimo tych przekonywań, jeszcze w 1920 r. spotykamy opis gospodarki jednego ze stowarzyszeń w powiatowym mieście, z którego wynika, że odbywała się tam sprzedaż towarów sklepikarzom, nie troszcząc się o to, że członkowie potem muszą kupować u paskarzy. Władze tej spółdzielni uważały, że sprzedaż towarów sklepikarzom polskim to przecież nic złego, bo „wszak oni potrzebują żyć i my nie możemy zwalczać polskiego handlu”. „W spółdzielniach często – czytamy w „Społem” – rządzą przedstawiciele warstw pasożytniczych i sprowadzają je na niewłaściwą drogę”.

Ta dwukierunkowość była właśnie przyczyną tego, że uchwały Zjazdów i zalecenia Związku pozostały na papierze. Kiedy jeszcze i stosunki w Związku uległy pogorszeniu, wśród pracowników zaczęły coraz częściej i głośniej odzywać się głosy o powołaniu do życia organizacji zawodowej dla obrony swych interesów. Komisja Organizacyjna tworzącego się Zrzeszenia Pracowników Stowarzyszeń Spożywców wniosła na porządek dzienny VI Zjazdu Pełnomocników Warszawskiego Związku Stowarzyszeń Spożywczych sprawę pracowniczą i rozesłała odpowiednią ankietę. Odpowiedzi na ankietę nadesłano 326, z których Komisja uwzględniła 176 od 27 stowarzyszeń.

Ankieta ta rzuca ponure światło na położenie pracowników w spółdzielczości. Chociaż odpowiedzi nadesłały głównie spółdzielnie miejskie, w których – w porównaniu do wiejskich – sytuacja była znacznie pomyślniejsza, jednak i tu położenie było po prostu krytyczne.

Wynagrodzenie pracowników, według ostatnich norm z roku 1917 było niżej niż głodowe. Pensja 79% pracowników nie przekraczała 150 marek (75 funtów chleba) miesięcznie, gdy bardzo „głodowe” obliczenie Fr. Sokala, biorące pod uwagę normy trzykrotnie niższe od minimalnych norm przedwojennych, wynosiło dla Warszawy 306 marek miesięcznie. A obok tego jaskrawa różnica w uposażeniach, dochodząca niekiedy do tego, że jeden pracownik brał 7 razy więcej od drugiego, przy czym pensja najwyższa nie była wygórowana, natomiast najniższe pensje były po prostu nieprawdopodobne.

Czas pracy wynosił przeciętnie 14 godzin, urlopy istniały tylko w nielicznych spółdzielniach. O pomocy na wypadek choroby czy o zabezpieczeniu na starość nie było mowy.

Referat zgłoszony przez pracowników umieszczono na porządku obrad. Referentka dr M. Orsetti, podkreślając na wstępie, że „warunki pracy są probierzem ideowości ruchu spółdzielczego i logiczna konsekwencja założeń spółdzielczych zmierza do tworzenia, w granicach możliwości, wzorowych warunków pracy”, po omówieniu ankiety stwierdziła: „Ujawnione zostało wprost krytyczne położenie pracowników naszych stowarzyszeń. Nie godzi się przejść nad tym spokojnie do porządku dziennego. To równałoby się podpisaniu dekretu na bankructwo moralne i ekonomiczne naszego ruchu. Należy przedsięwziąć niezwłocznie gruntowną reformę i uczynić ją obowiązującą”.

W ożywionej dyskusji delegaci godzili się całkowicie z wywodami referentki. Podkreślano jeszcze jedną krzywdę pracownika – mizerne traktowanie, stwierdzano, że instytucja, która powiada, że ma zwalczyć ustrój kapitalistyczny, sama wyzyskuje swego pracownika, po wtóre – pracownik nie ma, „oprócz kilku marek, żadnego zabezpieczenia na przyszłość”.

Na specjalne podkreślenie zasługuje przemówienie p. St. Wojciechowskiego, charakteryzujące zadania związku zawodowego: „Oprócz naszych uchwał w tej sprawie, dla należytego jej przeprowadzenia potrzebne jest założenie związku zawodowego pracowników i regulowanie norm wynagrodzenia w porozumieniu z tym związkiem. Jeżeli nie pomogą nasze uchwały tutaj, związek będzie zmuszał stowarzyszenia do stosowania tych norm”.

Ostatecznie przyjęto na wniosek delegacji lubelskiej uchwałę, że Zjazd uważa za pożądane stworzenie ogólnokrajowego Związku Pracowników Stowarzyszeń Spożywczych, oraz wniosek Komisji Pracowniczej treści następującej: „Wobec stwierdzonego faktu, że pensje pracowników w wielu stowarzyszeniach nie zostały przystosowane do obecnej drożyzny i nie zapewniają nawet skromnego utrzymania, Zjazd Pełnomocników potępia bezwzględnie tę taktykę stowarzyszeń, jako będącą w sprzeczności jaskrawej z zasadami i ideałami kooperacji oraz zwraca uwagę na to, że prowadzi ona do nadużyć i sprzeniewierzeń ze strony pracowników, co odbija się fatalnie na gospodarczym rozwoju stowarzyszeń. Zjazd wzywa stowarzyszenia, aby podniosły swym pracownikom pensje do norm pozwalających żyć i aby za pomocą dodatków drożyźnianych pensje te były stale utrzymywane na poziomie odpowiadającym cenom produktów pierwszej potrzeby”.

Uchwałę tę omówiono w „Społem” i przypominano niejednokrotnie, że w dniu 1 października upływa ustanowiony przez Zjazd pełnomocników termin unormowania pensji pracowników spółdzielni.

Ankieta omówiona na Zjeździe dała asumpt p. Wojciechowskiemu do napisania artykułu „Szanujcie pracę”. Chociaż stowarzyszenie będzie dobrze prowadzone, nie będzie ono spółdzielczym, jeśli są w nim źle wynagradzani pracownicy. Wzywając włościan i robotników do podwyższenia pensji pracownikom, autor pisze: „Jeżeli chcemy budować szczęśliwą przyszłość dla całego narodu, jeżeli w stowarzyszeniach swoich chcemy złożyć dowody, jaką powinna być i może być sprawiedliwa gospodarka ludowa, to przede wszystkim pamiętajmy o obowiązku dobrego wynagradzania pracy. Oszczędność stowarzyszenia, osiągnięta przy złym wynagrodzeniu pracowników, nie jest oszczędnością, bo pochodzi z wyzysku pracy. Stowarzyszenia spółdzielcze mogą robić oszczędności na wszystkim, tylko nie na wynagradzaniu pracy i nie na szerzeniu oświaty”.

W parę miesięcy potem, w momencie ogólnego wrzenia rewolucyjnego, odbył się ogólnokrajowy Zjazd Stowarzyszeń Spożywczych. Przyjmując uchwałę, że „podstawową zasadą gospodarczą spółdzielczości jest uspołecznienie środków produkcji i wymiany w myśl interesów świata pracy”, Zjazd wezwał Ministerstwo Pracy do najszybszego wprowadzenia w życie praw o obowiązkowym ubezpieczeniu pracowników od choroby, wypadków i niezdolności do pracy. A omawiając sprawę zjednoczenia ruchu spółdzielczego, określił warunki, jakim muszą odpowiadać te spółdzielnie, które zgłoszą przystąpienie do Związku. Jednym z tych warunków było wynagradzanie pracowników według norm ustalonych przez ogólnokrajowe związki zawodowe. Warunek ten obowiązuje do dzisiaj.

W tym samym czasie zaczyna rodzić się klasowy ruch spółdzielczy. Na naradzie spółdzielni robotniczych w czasie Zjazdu listopadowego uznano ruch spółdzielczy za część wyzwoleńczego ruchu robotniczego oraz wysunięto zarzuty pod adresem spółdzielni nieklasowych, mówiąc m.in., że wyzyskują swych pracowników. W maju 1919 roku powstał Związek Robotniczych Stowarzyszeń Spożywczych, zaznaczając w deklaracji ideowej, że „spółdzielnia jest jednym z oręży w walce o całkowite zniesienie kapitalizmu” i odgraniczając się „od tych niestety dość licznych w Polsce stowarzyszeń, które nazywają się spółdzielczymi, a w rzeczywistości jednak są kierowane przez kupców i przesiąknięte duchem kupieckim”.

Ta wyraźna łączność z klasowym ruchem robotniczym oraz to, że do Związku przystąpiły głównie stowarzyszenia wielkomiejskie, o większym skupieniu pracowników – wysunęły sprawę pracowniczą na jedno z naczelnych miejsc. Już na posiedzeniu Rady Tymczasowej poruszono sprawę przyjęcia do Rady przedstawiciela Związku Pracowników Kooperatyw, przy czym zastanawiano się, czy z głodem doradczym, czy z decydującym. A w dalszym ciągu na łamach „Spółdzielcy” i „Świata Pracy” zagadnienie pracownicze zajmowało sporo miejsca.

A było o czym pisać. „Dość często spółdzielnie gwałcą – skarży się „Spółdzielca” – postulaty wywalczone przez proletariat w czasie długich lat. Praca niekiedy trwa 13, a faktycznie 14-15 godzin. Oręż walki z kapitalizmem, jakim jest kooperacja, nie powinien zwracać się przeciw nam samym, nie powinien gwałcić zasad. Wymysły i grubiaństwo w stosunku do pracowników są na porządku dziennym. Niektóre zarządy spółdzielni uczą pracowników sklepikarstwa, wprowadzając wynagrodzenie od [wielkości] obrotów, co jest »zboczeniem kapitalistycznym«”.

Alarmy „Spółdzielcy” niewiele zmieniły sytuację. Ze sprawozdań lustratorów wynikało, że pracownicy „prawie stale otrzymują pensje niższe od panujących na rynku płac dla niewykwalifikowanych robotników”. Oprócz sprawy płac skandalicznie przedstawiała się sprawa długości dnia pracy.

Toteż stało się coraz wyraźniejsze – twierdzi J. H., że pracownicy są w kooperatywach zwykłymi najemnikami i im większa spółdzielnia, tym gorzej układają się stosunki między kierownictwem i pracownikami. Uchwały Zjazdów nie zmieniły bynajmniej tej sprawy: „Doszło nawet do tego, że musiał powstać Związek Zawodowy Pracowników Kooperatyw”, działający niemal w ten sam sposób, jak związki zawodowe najemników w przedsiębiorstwach kapitalistycznych – to znaczy podejmujący walkę o wyższe płace i broniący pracowników przed wyzyskiem”.

Należy zorganizować pracę – konkluduje autor – na zasadach spółdzielczych, przez wciągnięcie pracowników do czynnego udziału w kierownictwie spółdzielni. Rada Nadzorcza mianuje kierownika, który wchodzi w porozumienie z pracownikami. Delegaci pracowników łącznie z kierownikiem tworzą Radę Kierowniczą, która decyduje o wszystkich sprawach odnoszących się do wewnętrznego życia spółdzielni.

Na łamach „Społem” w 1920 r., po przerwie w roku 1919, sprawa pracownicza zajmuje znów pokaźne miejsce. Wskazuje się spółdzielniom, że powinny świecić swoim przykładem prawodawstwu i kroczyć na czele ruchu wyzwoleńczego, poprzedzając na drodze reformy społecznej przyszłe ustawy prawne. A nieco później, umieszczając odezwę organizującego się Związku Zawodowego Pracowników Kooperatyw, z radością wita się powstanie Związku, „którego brak tak dotkliwie dawał odczuwać się nie tylko pracownikom, ale i stowarzyszeniom”, gdyż „nie załatwiona dotąd w sposób należyty w większości naszych polskich stowarzyszeń sprawa pracowników, to jedna z najboleśniejszych spraw naszego ruchu i jedna z najpoważniejszych przeszkód na drodze jego rozwoju”.

W innym znów artykule poruszono specjalnie sprawę wynagrodzenia. Nawiązując do poważnego manka w jednej ze spółdzielni, autor zapytuje, czy nie pchnęli sklepowego na śliską drogę ci, którzy wyznaczyli nam niewystarczającą niską  pensję. Chcąc mieć pewnych i uczciwych pracowników, trzeba uczciwie opłacać ich pracę, a nie zmuszać do kradzieży i innych nadużyć. A w odpowiedzi na argument, że budżet nie wytrzyma wysokich pensji, czytamy: „Jeśli stowarzyszenie Wasze jest tak niedołężnie słabe, że może się utrzymać jedynie kosztem wyzysku pracowników – to zamknijcie lepiej takie stowarzyszenie, które zamiast wychowywać i doskonalić ludzi, tylko ich demoralizuje i powiększa w Polsce liczbę złodziei. Bo taka kooperatywa nie jest »odrodzeniem ludzkości«, a jest przeciwnie – »topielą ludzkości«”.

Omawiając zadania VIII Zjazdu Pełnomocników, podkreślono, że na porządku obrad jest sprawa pracowników – „jedna z najważniejszych spraw naszego ruchu, jedna z najgłówniejszych dziś jego bolączek”. Redakcja jest zdania, że „Zjazd obecny powinien powziąć w niej wnioski konkretne w formie jak najbardziej stanowczej oraz polecić Związkowi dopilnowanie ściśle ich wykonania”.

Zjazd przyjął aż 7 uchwał w sprawach pracowniczych. Wezwano przede wszystkim spółdzielnie do rewizji wynagrodzenia przynajmniej co kwartał w celu dostosowania płac do wzrostu drożyzny z uwzględnieniem stanu rodzinnego, wskazując jako orientację normy płac pracowników odnośnego Oddziału Związku. Inne uchwały wyglądają następująco: „Zjazd wypowiada się przeciw formie wynagradzania pracowników określanego procentowo od obrotu lub od nadwyżki (zysku), jako sprzecznej z założeniami i istotą kooperacji, i zaleca stowarzyszeniom związkowym wprowadzenie w jak najkrótszym czasie wynagrodzenia w postaci z góry i ściśle ustalonej płacy miesięcznej lub tygodniowej, przy ewentualnych dodatkach w naturze, jak mieszkania, opału, światła, deputatów żywnościowych. Zjazd uznaje za obowiązek organizacji spożywców opłacanie wpisów szkolnych za dzieci swych pracowników. Dla osiągnięcia możliwie największej korzyści ze wspólnych narad oraz większego zainteresowania pracowników sprawami stowarzyszeń – Zjazd zaleca dopuszczać pracowników zajmujących stanowiska kierownicze (w stowarzyszeniach o jednym sklepie – odpowiedzialnych sklepowych), na posiedzenia zarządów i rad nadzorczych z głosem doradczym”.

Sprawa ubezpieczenia emerytalnego pracowników była tematem obrad X Zjazdu Pełnomocników w 1922 r. uchwała w tej sprawie zobowiązała wszystkie organizacje związkowe do ubezpieczenia emerytalnego z dniem 1 lipca 1922 r. wszystkich stałych pracowników w organizującym się Wydziale Ubezpieczeniowym Związku, przy czym premia ubezpieczeniowa powinna wynosić 15% pensji pracownika i być opłacana w 3/5 przez instytucję, a w 2/5 przez pracownika. Ostatecznie w końcu tego roku Wydział Ubezpieczeń zorganizował ubezpieczenie emerytalne.

Ale ogólne stosunki pracownicze nie uległy poprawie. „Wszelkie uchwały zjazdowe, wszelkie poczynania niektórych osób w kierunku zabezpieczenia bytu pracowników rozbijały się i rozbijają o obojętność stowarzyszeń” – czytamy w „Społem” z 1922 r.

Tak wygląda w krótkim zarysie sprawa pracownicza w spółdzielczości spożywców do czasu powstania ogólnej organizacji zawodowej. Jak widzimy, nie posunęła się ona naprzód. Mimo uchwał, mimo częstych publikacji, w praktyce nic się nie zmieniło.

Dalsze dzieje tego zagadnienia łączą się już ściśle z historią Związku Zawodowego Pracowników Spółdzielczych.


Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Pracownik Spółdzielczy” – numer jubileuszowy, wydany z okazji dziesięciolecia istnienia Związku Zawodowego Pracowników Spółdzielczych Rzeczypospolitej Polskiej 1923-1933, ze zbiorów Remigiusza Okraski. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.

Artykuł ten opisuje problem do roku 1922. Późniejsza sytuacja ulegała stopniowej poprawie, m.in. wskutek powołania organizacji związkowej pracowników spółdzielczości oraz uzyskania przez organy centralne spółdzielczości spożywców faktycznych możliwości wywierania nacisku na poszczególne spółdzielnie zrzeszone w Związku Spółdzielni Spożywców RP (od roku 1926, po zjednoczeniu ze spółdzielczością klasową i bankructwie spółdzielczości chrześcijańskiej, była to główna organizacja spółdzielczości spożywców w Polsce). Oczywiście konflikty pracowników najemnych z władzami spółdzielni trwały nadal, przybierając nawet formy strajków, jednak znacząco poprawiły się stawki pensji, ubezpieczenia i warunki pracy. Problemem, który udało się rozwiązać tylko połowicznie, był czas pracy. Zaledwie kilka spółdzielni wprowadziło 8-godzinny czas pracy, a w pozostałych długość ta była dostosowana do godzin otwarcia lokalnych sklepów prywatnych – natomiast stopniowo w bardzo wielu spółdzielniach wprowadzono zasadę dodatkowej odpłatności za nadgodziny wynikające z czasu pracy dłuższego niż 8 godzin.

Tekst ukazał się wcześniej na portalu Lewicowo.pl.