W tym przeglądzie zrzeszeń drobnych rolników w całej Europie widzieliśmy najróżnorodniejsze formy kooperatywy chłopów i w ogóle drobnych posiadaczy. Nad niektórymi objawami i formami tego ruchu zatrzymaliśmy się rozmyślnie dłużej, ażeby dać cenne, niezbędne wskazówki tym wszystkim, którzy u nas zechcą wziąć czynny udział w tworzeniu i rozwoju zrzeszeń na roli. Zobaczmy teraz, co dotąd u nas zrobiono i w jaki sposób brano się do tej tak ważnej roboty, w której tkwi przyszła pomyślność wielotysięcznej ludności.
Pierwsza spółka włościańska, pod nazwą „Jutrzenka”, powstała w Miechowie w r. 1902. Przyjrzyjmy się jej działalności na podstawie relacji Stanisława Manterysa: „Pierwsza myśl założenia spółki hodowli nasion powstała między nami w Kielcach, kiedyśmy tam pojechali, żeby obejrzeć wystawę rolniczo-przemysłową. Tam to pierwszy raz w życiu zobaczyliśmy takie nasiona, takie ziarno zboża, od którego oczy trudno było oderwać. I wnet powstała w naszych duszach chęć dohodowania się takiego ziarna, wytwarzania takich nasion. Niestety do czynu było jeszcze bardzo daleko, bo na drodze widzieliśmy tysiące przeszkód, głównie zaś te: 1) że nie wiedzieliśmy, skąd takich nasion prawdziwych dostać; 2) nasiona były dla każdego z nas zbyt drogie; żaden z nas nie odważyłby się tak drogiego ziarna sobie sprowadzać; 3) nie umieliśmy jeszcze należycie takiego ziarna uprawiać i w większej ilości wytwarzać. Ale skorośmy się zaciekawili, nabrali chęci, zaczęli myśleć i pytać ludzi o dobrą radę, to i trafiliśmy do ludzi dobrej woli i dobrego serca, którzy nie odmówili dobrej pomocy, tj. dobrej rady. Za ich też rozumną radą zawiązaliśmy spółkę, bo czemu człowiek pojedynczy nie podoła, to zrobi gromadą, działając wspólnie”.
W taki racjonalny sposób chłopi zrozumieli znaczenie spółki. Jakoż wkrótce po wystawie miechowskiej spisano umowę rejentalnie, z zachowaniem wszelkich przepisów prawa. Ułożono warunki następujące: każdy wspólnik daje 20 rb. i zebrane tym sposobem pieniądze stają się kapitałem żelaznym. Te pieniądze idą na zakup nasion, nawozów sztucznych i innych rzeczy, a po tym są zwracane przez tych, którzy rozbierają te sprawunki zamówione. Tym sposobem kapitał nie zmniejsza się.
Wspólnicy wybrali spomiędzy siebie zarząd, złożony z pięciu. Co miesiąc odbywają się zebrania, na których roztrząsane są sprawy gospodarstwa i robionych doświadczeń. „Komu się doświadczenie uda czy nie uda, to innych o tym powiadamia i albo zachęca wszystkich, albo ostrzega. Tym sposobem wszyscy członkowie spółki wzajemnie uczą się pracować z pożytkiem, tj. tak, żeby praca dobre owoce dawała”.
Oto są te owoce w zakresie hodowli nasion: korzec zboża, sprowadzony przez spółkę, kosztuje 12 rb., a daje co najmniej 15 korców plonu, przy czym nie są rzadkością 24 korce. Wspólnicy sprzedają to ziarno do siewu o 2 rb. drożej od ceny targowej, a więc po 7 rb. korzec, jeżeli na rynku sprzedają po 5. Plon z morga 15 korców, po 7 rb. korzec, daje 105 rb. dochodu. Potrąciwszy z tego 12 rb. na nasiona, pozostaje tylko z morga 93 rb. „W tym samym zaś polu z drugiego morga, uprawionego po dawnemu i obsianego zbożem, będącym u mnie w gospodarstwie jeszcze po ojcu – mówi sprawozdawca – zebrałem 10 korców pszenicy i sprzedałem po cenie targowej, tj. po 5 rb. Zatem cały ten drugi mórg dal mi 50 rb., a gdy od tego potrącić koszt zasiewu, pozostaje tylko 45 rb. Więc jeden mórg daje mi zysku 93 rb. a drugi tylko 45. Różnica to rażąca. A trzeba jeszcze wiedzieć, że tu plon z nasienia, sprowadzonego przez spółkę, policzyłem najniższy, a plon z nasienia starego policzyłem największy, jaki kiedykolwiek miałem”.
Pominięte są tutaj zyski w słomie, której uczestnicy spółki mają nadzwyczajną obfitość, zwłaszcza z pszenicy i żyta, znaczną ilość plewy itd. „Prawda, że nieraz korzec pszenicy do siewu kosztuje nas aż 30 rb. i więcej, gdy sprowadzamy z Anglii. Ale i taką wysoką cenę wynagrodzi nam z zyskiem plon, wynoszący do 24 korców z morga, i przy tym wyższa cena korca, jaką bierzemy, sprzedając ziarno z takiego plonu na nasienie”.
Manterys zachęcał włościan z powiatów sąsiednich, ażeby poszli za przykładem miechowian: „Możemy tak samo jak towarzystwa rolnicze albo jednocześnie z nimi zawiązywać po wsiach, gminach i parafiach spółki nabiałowe, pszczelnicze, hodowli żywca, ogrodnicze, a powiększą się i upiększą nasze gospodarstwa. Przy dobrych chęciach z naszej strony znajdziemy też ludzi dobrej woli, którzy nam chętnie przyjdą z dobrą radą i dopomogą rozumnie stawiać pierwsze kroki”.
Jakoż przykład ten nie pozostał odosobniony. Znaleźli się nadspodziewanie szybko naśladowcy w innych okolicach. Spółki zaczęły powstawać szybko, jedna po drugiej; nawet z gorączkowym pośpiechem, w stosunku do poprzedniej ospałości. Początek tego ruchu był tak znamienny, a szczegóły tej pracy tak pouczające, że warto przynajmniej pierwszym spółkom przyjrzeć się uważnie. Da to bowiem pewne pojęcie o zarodkach ruchu kooperacyjnego wśród włościan naszych i o sposobach jego rozbudzania. Da wreszcie pewne wyobrażenie o charakterze spółek i technice ich zawiązywania.
W powiecie łowickim gubernii warszawskiej od 18 marca 1902 r. istnieje spółka „Różyce”. Przystąpiło do niej 22 włościan, jeden posiadacz własności większej i jeden ksiądz. Celem spółki jest podnieść wydajność roli, polepszyć i ujednostajnić gatunki zbóż, poprawić rasę bydła; sprowadzać hurtownie i z pewnych źródeł oraz w lepszym gatunku to wszystko, co do gospodarki jest potrzebne, mianowicie: żelazo, nawozy sztuczne, narzędzia rolnicze, nasiona w lepszych gatunkach, opał itd.
Spółka zaznaczyła swoją działalność w sposób następujący: w celu podniesienia wydajności roli sprowadziła na próbę dwa wagony miału wapiennego, a pod zasiewy ozimin i strączkowych (koniczyny, seradeli, wyki) używa co rok superfosfatu. Wspólnicy spróbowali także orki płaskiej, ażeby przygotować rolę do siewnika i żniwiarki. Chcąc mieć lepsze zboże, sprowadzono przedniejsze gatunki. Każdy z nich siano na umyślnie przygotowanych kawałkach pola, żyto zaś w pewnej odległości od dawnego, żeby uniknąć krzyżowania i wyradzania. Dziś wszystkie te gatunki, pięknie oczyszczone, wspólnicy mają sami na sprzedanie. Żeby się przekonać, jaki gatunek pszenicy jest najodpowiedniejszy na grunty miejscowe, spółka w majątku swego członka, p. Kokietka, założyła poletko doświadczalne, na którym zasiała cztery gatunki pszenicy. Okazało się, że najlepsza jest „puławka”. Posłuchajmy, co pisze członek spółki, Michał Maciejewski, włościanin: „Zboże u nas rodziłoby się daleko lepiej, gdybyśmy pola zdrenowali; ale na to trzeba zgody wszystkich gospodarzy albo pomocy rządu. Byłoby dla nas niesłychanie potrzebne Towarzystwo Rolnicze w Łowiczu. Kiedyśmy też wysłali prośbę o zatwierdzenie go nam do Petersburga, tośmy się bardzo cieszyli, że go posiadać będziemy. Niestety, pozwolenia nie otrzymaliśmy dlatego, że jest już niby Towarzystwo Rolnicze w Warszawie. Ale Towarzystwo w Warszawie to tylko jedno na całą gub. warszawską i chłop nasz z powiatu łowickiego do niego nie pójdzie, bo sama przejażdżka i życie w Warszawie to nie na chłopską kieszeń; a chłop z powiatu włocławskiego, np. spod Radziejowa, który do Warszawy ma mil 30 i więcej, to nie pomyśli o warszawskim Towarzystwie. Po drugie Towarzystwo rolnicze warszawskie to Towarzystwo szlacheckie, a nam, chłopom, potrzeba naszego, chłopskiego Towarzystwa, i to w każdym powiecie”.
List ten jest bardzo charakterystyczny pod każdym względem. Rzuca on pewne światło na stosunki i dążności włościan. Wprawdzie upłynęło już od tego czasu przeszło trzy lata i stosunki w dziedzinie administracyjnej znacznie się zmieniły; pękły częściowo te zapory, z którymi walczyć musiał chłop polski, stawiając pierwsze kroki na drodze zrzeszeń ekonomicznych. I spółki, i towarzystwa rolnicze już dziś o wiele jest łatwiej zakładać. Pomimo to jednak list pozostaje dokumentem znamiennym w dziejach pracy kulturalnej ekonomicznej włościan naszych: świadczy on przede wszystkim, że światlejsi włościanie, organizujący spółki, doskonale zdają sprawę z niedogodności systemu centralistycznego w urządzeniach gospodarczych, a nadto rozumieją, że takie Towarzystwa rolnicze, jakie istniały i istnieją dotąd, są instytucjami klasowymi i obsługują tylko jeden stan szlachecki, a raczej – gospodarstwa folwarczne.
Ale wróćmy jeszcze do spółki „Różyce”. Między innymi ma ona na celu poprawę rasy bydła w oborach chłopskich. Następnie dostawę mleka do mleczarni sochaczewskiej, a potem założenie własnej maślarni. Prócz tego zastosowano w praktyce hurtowe sprowadzanie przedmiotów niezbędnych w gospodarstwie. Żelazo, „pomimo, że było w lepszym gatunku niż u Żydów”, kosztowało spółkę o dwa grosze na funcie taniej niż w mieście. Spółka kupuje wagonami węgiel kamienny i wcale nieźle na tym wychodzi. Ze stacji doświadczalnej w Kutnie sprowadza ona zboża, a z Warszawy – nasiona marchwi, gorczycy, buraków pastewnych, brukwi, siemienia lnianego, owsa, ziemniaków i koniczyny czerwonej. Prócz tego spółka sprowadza udoskonalone narzędzia rolnicze jak młocarnię i inne, wybudowała spichlerz przeznaczony do czyszczenia, gatunkowania i przechowywania zboża. W chwili, gdy miałem w ręku sprawozdanie tej spółki, była jeszcze mowa o sprowadzeniu do wspólnego użytku arfy cylindrowej lub tryjera do czyszczenia i gatunkowania zboża. Postanowiono nadto kupić siewnik i żniwiarkę również do wspólnego użytku. Po półrocznym istnieniu spółka zapisała się do stacji doświadczalnej w Kutnie, której kierownik miał przyjeżdżać dwa razy do roku celem obejrzenia gruntów spółki i orzeczenia, jakie są wady gospodarowania, co należy czynić, żeby je usunąć, wreszcie wskazać, jakie rośliny najbardziej się nadają do uprawy na tych gruntach.
Jak widzimy, zadania i działalność spółki zarysowały się bardzo dodatnio. Ale, niestety, musi ona walczyć jeszcze z trudnościami wewnętrznymi, panującymi w łonie włościan: z ich własną ciemnotą. Spółka rozwijałaby się pomyślniej, gdyby członkowie jej rozumieli całą doniosłość pracy łącznej. „Takich pomiędzy nami – mówi Maciejewski – jest zaledwie paru. Zgadzają się na kupno narzędzi rolniczych, lepszych gatunków zboża, na zmianę w uprawie roli itp.; ale nie zdają sobie sprawy, dlaczego to robią, do jakich mogą przez to dojść rezultatów”.
Rok 1904 zaznaczył się bardzo ożywionym ruchem, niebywałym przedtem wśród naszych włościan. W różnych okolicach kraju zaczęto niemal gorączkowo zawiązywać spółki. Oto obraz tego ruchu: Dn. 9 stycznia w okolicach Żelechowa zawiązała się spółka udziałowa rolnicza pod nazwą „Pomoc”, do której przystąpiło 22 włościan. Udziały 10-rublowe. Cel spółki – otrzymanie jak największego dochodu z gospodarstwa rolnego, uszlachetnianie inwentarza roboczego i dochodowego, rozpowszechnianie ogrodnictwa i pszczelnictwa, zaprowadzanie na nieużytkach zagajników lub gospodarstwa rybnego. Nadto spółka służy do ułatwiania rozwoju przemysłu drobnego, do rozpowszechniania budynków piaskowo-wapiennych i wyrabiania dachówek cementowych. Prócz tego celem jej jest sprowadzanie towarów do użytku domowego i gospodarczego, a nawet założenie w przyszłości sklepu spółkowego. Na pierwszym posiedzeniu zarząd postanowił zaprowadzić stację ogierów janowskich i zakupić knurka, z którego każdy uczestnik może korzystać za opłatą 15 kop. od sztuki, a nie należący do spółki 50 kop. Spółka zakupuje dla swych członków w Sobieszynie ziemniaki różnych gatunków, znanych ze swej plenności, wreszcie wszelkie ulepszone gatunki zbóż.
W Janowie zawiązano spółkę rolną z prawem zamieszkania we wsi Wierzchowiskach pod nazwą „Zagon”. Wzorowano się na „Jutrzence”. Dn. 7 lutego zawiązano spółkę pn. „Placówka”. Przystąpili do niej mieszkańcy osady Wąwolnica, wsi Bartłomiejowice, Klemensowice, Karmanowice, Zawady, Słotwiny, Oblizmak, Grabówka, Łąki, Bąblów, Iłki. Wszystkich członków 27, udziały 20-rublowe. Członkowie mają najmniej po 6 morgów gruntu, inni po 12, 16, 20, 30 i 60. Dwu siedzi na większych folwarkach.
Dn. 12 lutego w Wiłowicach pod Miechowem powstała spółka rolniczo-handlowa pod nazwą „Obrona”. Zapisało się 37 gospodarzy. Ze względu na miejscowe warunki pierwszą myślą było założenie sklepu spożywczego.
We wsi Konarach w pow. jędrzejowskim, gubernii kieleckiej, powstała spółka pod nazwą „Zorza” (9 lutego). Dnia 14 lutego 26 gospodarzy zawiązało „Spółkę rolną Matczyńską”, do której postanowiono przyjmować ludzi tylko „uczciwych i moralnych”. Może ona mieć członków maksimum 30, dlatego, jak utrzymują organizatorowie, że „w mniejszej liczbie ze znajomymi sąsiadami prędzej dojdą do zamierzonego celu”. Zakres dążeń spółki jest następujący: należyta uprawa ziemi, ażeby dojść do wydajności możliwie największej, sprowadzanie wyborowych i wypróbowanych nasion zbóż, okopowych i pastewnych; szukanie łatwego i dogodnego zbytu płodów rolnych, poprawa rasy bydła i koni. Wspólnicy złożyli jednorazowo 260 rb. Udziały po 10 rb.
W Piątku (gub. kaliska) dn. 15 lutego zawiązała się „Piątkowska spółka rolnicza”, do której zapisało się 52 uczestników z wkładami l0-rublowymi. Pod Płońskiem dn. 4 lutego założono spółkę gospodarską pod nazwą „Świt”. Początkowo zapisało się do niej 18 członków; wkrótce zaś liczba urosła do 100. Należą do niej włościanie, właściciele folwarków, drobna szlachta, mieszczanie i paru z miasta. Na pierwszym zebraniu uchwalono bardzo szeroki zakres działania. Z inicjatywy p. Kwasiborskiego z Wępił (pod Drobinem w gub. płockiej) w tejże wsi założono spółkę rolniczo-handlową. Przystąpiło do niej od razu 22 wspólników, którzy złożyli 500 rb. W Belsku pod Grójcem powstała spółka włościańska, do której przystąpiło 24 gospodarzy z udziałami 20-rublowymi. Na pierwszym posiedzeniu postanowiono zakupić najniezbędniejsze udoskonalone narzędzia rolnicze i nasiona. Dn. 8 lutego powstała „Markuszowska spółka rolnicza”, do której przystąpiło 8 gospodarzy z Markuszowa oraz kilku z Proszowic, Kłody, Drzewcy i Gór – razem 18. Na kapitał spółkowy złożyli po 10 rb. a p. Antoni Laniewski oprócz 20 złożył jeszcze 100 rb. Dn. 15 lutego w Bychawie (gub. lubelska) powstała spółka pod nazwą „Bychawa”; przystąpiło do niej 44 włościan, paru większych właścicieli ziemskich i 16 mieszczan bychawskich. Na kapitał udziałowy po 20 rb. złożono ogółem 1340 rb. Dnia 25 lutego za inicjatywą ks. Gałeckiego powstała spółka gospodarska w Zawadach pod Zambrowem. Przystąpiło do niej 38 gospodarzy ze wsi: Zawad, Grabowa Nowego, Pargów Wielkich, Strękowej Góry, Chlebiotek Nowych, Ożar i innych. Udziały 10-rublowe; złożono 300 rb. Cel spółki: sprowadzanie lepszych nasion, narzędzi i inwentarza. Dnia 26 lutego zawiązano spółkę w Trzebieszowie pod Łukowem. Przystąpiło 20 gospodarzy z udziałami 10-rublowymi. Zadania spółki: poprawa rolnictwa drobnego, bydła i koni. Dnia 4 lutego w Kamionce powstała „Spółka familijna” z pięciu uczestników, krewnych, którzy zamówili sobie narzędzia rolnicze, tryjer i nasiona. We wsi Osiny dn. 7 lutego powstała spółka pod nazwą „Ogniwo”, do której przystąpiło 19 gospodarzy. Udziały 10-rublowe. Cel spółki: „poznać doskonale gospodarstwa i ich potrzeby, starać się polepszyć je wspólnymi siłami przez dobrą uprawę, odpowiednią hodowlę zbóż i inwentarza”. Prócz tego zadaniem spółki jest sprowadzanie potrzebnych do gospodarstwa materiałów, narzędzi i produktów z pierwszych źródeł. We wsi Widze (pow. garwoliński) dn. 14 lutego staraniem miejscowego księdza Grabowicza powstała spółka pod nazwą „Wiara”, do której przystąpiło 122 uczestników. Udziały 3-rublowe; wkłady zaś pozaudziałowe wyniosły 1200 rub. Pod względem liczebnym jest to największa spółka w kraju ze wszystkich przedtem założonych.
Pod Sandomierzem powstała spółka wzorowana na miechowskiej „Jutrzence”. Zapisało się do niej trzech właścicieli folwarków i 33 włościan ze wsi: Wilczyc, Radoszek, Duromina, Przerwód, Dobrocic i Sobótki. Udziały 20-rublowe, które od razu wypłacono.
Dalej w ciągu zimy r. 1904 powstały spółki włościańskie: „Sierp” w Kobylanach pod Białą Podlaską (17 czł., udziały 15-rublowe); w Starożebach gub. płockiej (25 uczestników); „Nowina” w Lasku pod Ostrołęką (63 czł.), w Słaboszowicach (pow. sandomierski) w Wieczni pod Mławą, w Krzepczowie pod Piotrkowem; spółka Skorczycka pod Kraśnikiem (22 członków z czterech wsi, udziały 15-rublowe). Następnie we wsi Piotrkowie pod Lublinem, w Grodzisku pod Warszawą; spółka pod Białą (25 uczestników z pięciu wsi), spółka w Uniejowie (39 czł., udz. 10 rb.); w Daniszewie pod Płońskiem (21 czł., udziały 15 rb.); w Rembówku, powiat ciechanowski (16 właścicieli drobnych gospodarstw szlacheckich wraz z proboszczem i dwoma obywatelami folwarcznymi; udziały 20-rublowe); we wsi Ryzkach, pow. Grójeckim, i w Lipcach, tymże powiecie.
Jednocześnie z powstawaniem spółek powyższego typu rozwinęła się wśród włościan dążność do zakładania maślarni i mleczarni. W r. 1903 w Desznie powstała pierwsza włościańska mleczarnia, a raczej maślarnia spółkowa. Za tym przykładem poszli włościanie z innych okolic i zawiązali dwie nowe spółki: w Szkaradzie i Odechowie (pow. radomski). Instruktor, który z ramienia dostawcy maszyn i przyborów bezpłatnie urządzał te maślarnie, podaje następujące szczegóły, wielce ciekawe: Mleczarnię w Szkaradzie założyło tylko trzech gospodarzy; „bo inni członkowie spółki nie chcieli zaryzykować swego grosza. Ci inni, nawet gdy już maślarnia była w ruchu, patrzyli na nią z niedowierzaniem, jak zwykle, gdy człowiek nie patrzy na rzecz oczami oświeconego rozumu, tylko zwyczajem ojców. Niektórzy z tych niedowiarków bali się nawet skosztować mleka odtłuszczonego; kpili sobie, żartowali i twierdzili, że w tym mleku jest coś »złego«. Dopiero dwóch gospodarzy – Szynkielewski i Kowalczyk – pokazało ciemnym prostakom, że mleko jest dobre, bo wypili je duszkiem, wyrobione zaś masło przekonało wszystkich, że jest dobre i więcej jest go z garnca mleka, aniżeli było przy robocie w zwykłej kierzni”.
Trzej wspólnicy maślarni w Szkaradzie własnego mleka mają za mało, więc biorą je od swych sąsiadów włościan i z folwarku, płacą zaś w ciągu sześciu miesięcy letnich po 10 kop. za garniec, w ciągu pozostałych sześciu – po 14 kop. Zaznaczyć tu musimy szczegół wielce znamienny: maślarnia w Szkaradzie wykazała, że mleko brane z folwarku posiada 3,7%, tłuszczu, produkt zaś od krów 2 włościan po 3,3%, dwóch innych – po 3,5%, wreszcie z obory jeszcze jednego włościanina 3,2%. Świadczy to, że krowy włościańskie są licho żywione. Otóż na tę okoliczność uczestnicy mleczarni włościańskich powinni zwracać baczną uwagę. W ten sposób można wytworzyć bodziec do podniesienia hodowli krów i racjonalnego ich żywienia (zamiast sieczką i słomą, jak dotąd). Analiza mleka spółki odechowskiej dowiodła, że gospodarze tamtejsi żywią swoje krowy lepiej, paszą pożywniejszą. Bydło mają rasy krajowej. Z tego powodu przed trzema laty p. M. M. w „Zorzy” zamieścił uwagi, które zasługują na jak najszersze rozpowszechnienie wśród włościan: „Czybyśmy o znacznej korzyści mleka wiedzieli, gdybyśmy je sprzedawali pachciarzowi lub komukolwiek na kwarty? I czybyśmy wiedzieli, jak dochodzić do większej popłatności krów, gdybyśmy i nadal po byle jakiemu prowadzili gospodarkę mleczną? Wyliczenie zawartości tłuszczu w mleku poucza nas jeszcze o tym, iż te nasze poczciwe polskie krajowe krówki są naprawdę bardzo dobre, bylebyśmy im tylko nie żałowali dobrej treściwej paszy (otręby, makuchy itd.). Uczeni nasi rolnicy dawno już twierdzą, że krajowe nasze bydło jest bardzo dobre i dochodowe, tylko je trzeba należycie żywić i należycie pielęgnować… Inwentarz może być dźwignią naszych drobnych gospodarstw, byle nim rządzić rozumnie i ze świadomością dróg postępu”.
Do maślarni spółkowej w Odechowie należy 9 gospodarzy. Dostarczają oni mleka od własnych krów; niektórzy nawet po 60 kwart dziennie. Mleko odtłuszczone zabierają z powrotem i nie boją się go używać. Co do mleczarni w Szkaradzie, instruktor stwierdził, że „naczynia są utrzymywane w porządku i czysto, bo wspólnicy dokładają wiele starań, aby przedsiębiorstwo szło im dobrze”.
Za przykładem powyższych idą również inni włościanie i zakładają mleczarnie spółkowe, aczkolwiek ruch w tym zakresie nie rozwija się jeszcze należycie.
Na zaznaczenie zasługują z powodu ruchu powyższego uwagi hr. Stanisława Łosia, który powołał do życia pierwszą mleczarnię włościańską: „Jedną z największych zapór w rozwoju gospodarstw włościańskich stanowi bezwarunkowo brak kapitału obrotowego lub też regularnego przypływu gotówki, która mogłaby opędzić stałe codzienne wydatki gospodarza. Cały dochód w tym gospodarstwie stanowi ziarno i tak zwany przychówek, który jednak spieniężać można tylko wtedy, gdy są ceny lepsze i gdy jest czas od młócki itd. Tymczasem wydatki na żniwa, kopanie, podatek nie czekają i muszą być w terminie zapłacone. Sprzedaje się więc zboże niemłócone Żydowi miejscowemu za to, co da, wywozi się na targ prosię, bodajby za bezcen itd. Stworzenie więc stałego dopływu gotówki powinno być jednym z głównych warunków uczynienia gospodarza niezależnym, a jedynym stałym jego dochodem może być nabiał. Panuje ogólne przekonanie pomiędzy włościanami, że mleka nie mają i mieć go nie mogą. Błędne jednak to mniemanie pochodzi stąd, iż mlekiem zawiadują kobiety; chłop wcale do tego się nie miesza, pozostawiając nabiał żonie, i nie zwraca nań żadnej uwagi, zagarniając jedynie przychówek pod swoją władzę”.
Włościanie, którzy się później stali członkami spółki w Desznie, przez długi czas opierali się założeniu maślarni. Bali się oni wkładu „dla kilkunastu – jak twierdzili – garncy mleka”. Tymczasem już w piątym dniu mleczarnia ich przerobiła 411 kwart. Przed tym włościanie liczyli na szkopki i nie zdawali sobie sprawy z posiadanej ilości; zbierając śmietanę na przerób masła, potrzebowali najmniej 20 kwart na funt masła i sprzedawali je po 24 kop. najwyżej. I nic dziwnego. Lichy towar nie był wart więcej. Z chwilą, gdy poszła w ruch mleczarnia, mają funt masła z 10 kwart i sprzedają go po 40 k. Dochód zatem niemal w czwórnasób się zwiększył. Kobieta, mając mały dochód z mleka, nie dbała tyle o ilość masła wyrobionego; spożywano je w domu. Obecnie zaś masła używają mniej, a natomiast kupują więcej słoniny. Dawniej posiadacz sześciu krów miał rocznie dochodu z mleka 15 rb. Dzisiaj zaś przy mleczarni, według obliczeń hr. Łosia, ma tyleż dochodu miesięcznie, a poza tym tę samą prawie ilość mleka odtłuszczonego na własną potrzebę.
Bardzo słuszna jest uwaga autora powyżej cytowanego, że włościanin powinien szukać zbytu na mleko jedynie przez przerób na masło: „Odstawa mleka w świeżym stanie, aczkolwiek w zasadzie przynosi korzyść materialną większą, dla gospodarza włościańskiego nie jest odpowiednią z powodów następujących: przede wszystkim pozbawia się on ważnego produktu spożywczego; chciwy bowiem z natury na pieniądz oddaje wszystko co ma, nie zostawiając nawet kwarty dla dzieci”. Hr. Łoś twierdzenie to popiera faktami. Jako posiadacz kilku mleczarni w Sosnowcu miał chwilowy brak mleka; ogłosił więc we wsi, że będzie kupował mleko w cenie 20 kop. za garniec; tym sposobem istotnie osiągnął cel: zebrał sporo potrzebnego produktu. Ale wkrótce po tym dowiedział się, że na tym wyszły najgorzej dzieci włościańskie, gdyż głód musiały zaspakajać ziemniakami. Jest to szczegół świetnie charakteryzujący naszego chłopa.
Jak dalece przemysł mleczarski, prowadzony racjonalnie siłami łącznymi, może zmienić do gruntu system gospodarki chłopskiej i pchnąć ją na drogę postępu, powie nam fakt następujący, zaznaczony przez p. Łosia: „Po pierwszej zaraz wypłacie miesięcznej gospodarze nasi zaczęli się oglądać za krowami mlecznymi, na co dotąd nie zwracali uwagi, wytwarzając raczej mięso niż mleko. Przy maślarni wnet się przekonali, że tylko mleko może dać im rzeczywisty dochód. Jeden z naszych gospodarzy posiadał 11 sztuk, w tym tylko 2 krowy; resztę ciołki i jałówki różnego wieku. Mleczarnia zrobiła od razu przewrót w jego oborze: wyprzedał wszystką prawie młodzież i następnie, zakupiwszy krowy doborowe, miał około 15 rubli miesięcznie dochodu”. Hr. Łoś twierdzi, że tak postąpią wszyscy, przekonawszy się, iż nie ilość krów, lecz gatunek ich daje dochód. „Dziś też wszyscy myślą o jak najrychlejszym dojściu do rasowego i mlecznego bydła, co tym łatwiej przyjdzie, iż mając sporo mleka odtłuszczonego, mogą lepiej i taniej wychować cielęta, które na mleku ogromnie wyrastają”.
Gdy powstaną w kraju setki spółek mleczarskich i wszystkie wezmą się do wyrobu masła, czy nie będzie tego produktu za wiele, zwłaszcza że i więksi posiadacze ziemscy mają swoją szeroką organizację, ogarniającą całe Królestwo: Towarzystwo Mleczarskie? Obawy te rozwiać mogą przykłady, jakie nam daje Dania. Faktem jest, że u nas spożycie masła wzrasta z dniem każdym, a zresztą nie należy i o tym zapominać, że dążnością Towarzystwa Mleczarskiego jest wyrobienie szerszych rynków za granicą, co będzie łatwiejsze w miarę ujednostajnienia produkcji, gdyż środek ten da możność zdobywania dobrego i jedynego gatunku masła w większych ilościach. Brak tych właśnie warunków stał dotąd na przeszkodzie w zdobyciu rynków zagranicznych. Zresztą obawy co do nadprodukcji mogą poniekąd rozproszyć i następujące fakty, podane przez hr. Łosia: przed kilku laty, kiedy założył w Sosnowcu mleczarnię, sprzedawać mógł masło z wirówki jedynie wyższym urzędnikom lub właścicielom fabryk; dzisiaj zaś już robotnicy fabryczni innego masła znać nie chcą. Nadto mieszczanin, spożywający dotychczas tak zwane masło „babskie” lub pachciarskie, staje się coraz wybredniejszy i poszukuje masła z wirówki.
Widzieliśmy, jak stosunkowo licznie w kraju naszym powstawały włościańskie spółki rolnicze. Zobaczmy teraz, czy ich działalność w zupełności odpowiada istotnym potrzebom ludu; czy stanowią one odpowiedni bodziec i dźwignię w postępie gospodarstw włościańskich. Nie wszystkie spółki działają jednakowo, nie wszystkie jeszcze jasne wytknęły sobie cele, nie wszystkie dostatecznie rozumieją zakres i rolę swoją. Dlatego też odpowiedni kierunek ogólny, wskazówki i rady mogą mieć w danym wypadku znaczenie doniosłe.
Niektóre spółki już bardzo dobrze zrozumiały swe zadanie, a na pierwszym miejscu pod tym względem postawić należy „Bocheńską” (w pow. łowickim). Czytamy w jej sprawozdaniu rocznym: „Podjęliśmy się zmiany obecnych warunków gospodarstwa w kierunku postępu, a pierwszą w tym celu czynnością naszą było sporządzenie dokładnych opisów gospodarstw członków. W opisach tych wspólnicy starali się wykazać dotychczasowy system gospodarowania i główne jego braki”. Jest to istotnie krok bardzo chwalebny, który powinny naśladować wszystkie inne spółki. „Z opisów naszych okazało się – mówi dalej sprawozdanie spółki bocheńskiej – że główną wadą miejscowych gruntów jest brak wapna, skutkiem czego koniczyna coraz słabiej się rodzi, a to utrudnia postęp w hodowli inwentarza”. Rozglądając się w swoich gospodarstwach, członkowie spółki spostrzegli różne braki i wady. Tak np. okazało się, że nie mieli wcale różnych doskonałych roślin pastewnych, że używane do siewu odmiany zbóż mieli zastarzałe i źle czyszczone, że hodowla bydła, z braku odpowiednich roślin pastewnych lub też właściwego rozpłodnika, była lichą, że pola mają wiele szkodliwych nierówności, że gromady wiejskie ponoszą znaczne straty skutkiem odłogowania nieużytków. Poznawszy te wszystkie braki, wspólnicy zaczęli szukać środków usunięcia ich. Oto, jaką zdał relację M. Malinowski („Jaką ma być praca w naszych spółkach rolniczych”, „Zorza”, r. 1904): „Brak w ziemi wapna usuwali przez sprowadzenie miału wapiennego i rozsianie go w polach; nierówności gruntu postanowili usunąć przy pomocy zakupionej szufli amerykańskiej; nieużytki od razu postanowili zadrzewić; zastarzałe i liche odmiany postanowili zastąpić nowymi, sprowadzonymi ze stacji doświadczalnej w Kutnie. Postanowili wreszcie zasilić swą ziemię sztucznym nawozem – saletrą – ale że przekonać się o potrzebie tego nawozu w ziemi można tylko przez próbę, sprowadzili saletrę do wypróbowania jej działania”.
Ażeby usunąć jedną z dotkliwych wad, lichy i nieodpowiedni inwentarz, członkowie spółki bocheńskiej, przyszedłszy do przeświadczenia, iż jedną z przyczyn złego jest brak paszy, zaprowadzili u siebie uprawę buraków pastewnych i marchwi, wzięli się do sadzenia końskiego zęba i siania koniczyny. Okazała się również potrzeba zmiany lub sprowadzenia rasy bydła; ale nie znając się na tym, nie mieli odwagi sami wprowadzać reform w hodowli. Zaprosili więc inspektora hodowlanego, obejrzeli z nim swoje bydło i skwapliwie skorzystali z jego wskazówek.
Również na wyróżnienie zasługuje działalność spółki „Ognisko” w Desznie (pow. jędrzejowski). Przy oględzinach gospodarstw członkowie zauważyli znaczny bezład w kolejnej po sobie uprawie roślin. Po stwierdzeniu takiego stanu rzeczy postanowiono wszędzie wprowadzić płodozmian. Stwierdziwszy również braki w hodowli inwentarza, postanowiono nauczyć się sposobów właściwego żywienia i pielęgnowania bydła, nadto zaś nabywać jałoszki lepszej rasy i wprowadzić do gospodarki rolnej odpowiednie rośliny pastewne. Poza tym członkowie twierdzili, że krowy włościańskie nie przynoszą gospodarzom należytego zysku, gdyż „korzystanie z mleka jest bezładne, nieporządne i nierachunkowe”. Z tego powodu spółka założyła mleczarnię, o której mówiliśmy wyżej.
Należałoby we wszystkich spółkach włościańskich wywiesić następujące bardzo cenne uwagi p. Malinowskiego: „Najpierw zbadać i poznać trzeba swe gospodarki, a następnie usunąć ich braki i wady. Od tego każda nasza spółka włościańska powinna swą pracę rozpocząć, ale nie kończyć. Gdybyśmy swą pracę w spółkach mieli ograniczyć tylko doraźnym sprowadzeniem sobie soli, kaszy, nafty, sieczkarni, młocarni, kos, smarów itd., to zrobilibyśmy zaledwie ćwierć tego, co robić trzeba; skuteczność naszego łączenia się w spółki byłaby wówczas stosunkowo nader małą. Myśmy powinni brać się od razu do rzeczy głównych, podstawowych: do poprawy warsztatu naszego, czyli gospodarki rolnej, a inne sprawy, jak sprowadzanie kaszy, soli, narzędzi itp., to choć bardzo ważne, winny się stać czynnościami dodatkowymi, niejako wspierającymi zabiegi i czynność główną. Nie znaczy to jednak wcale, iżby handlowa praca naszych spółek włościańskich miała być odkładaną na później, do czasu aż się usunie braki rolniczo-gospodarcze; owszem, do sprowadzania produktów spożywczych i narzędzi lub nawozów sztucznych można i należy brać się zaraz, ale nie trzeba czynnościom tym przypisywać znaczenia głównego, znaczenia pierwszej wagi. Rola, chów inwentarza, gospodarka i ogólne kształcenie się członków spółki powinno być na pierwszym planie, handel zaś głównej tej sprawie ma tylko służyć za podporę i pomoc, ma wreszcie chronić nas od rozwielmożnionego dziś wyzysku handlarzy” (dziś, kiedy przyszła zupełnie nowa faza zrzeszeń wśród włościan, kiedy obok spółek zaczęły powstawać liczne kółka rolnicze, zadania tych obu rodzajów organizacji dadzą się podzielić odpowiednio).
Odciąganie od handlu, zwłaszcza sklepikarskiego, ma swoją rację, gdyż włościanie bardzo chętnie biorą się do sklepikarstwa, mając na celu wyłącznie osobiste zyski, nie dobro danej rzeszy gospodarzy rolnych. Handel taki, w formie pierwotnej, niedołężny, przekształca się w prostą spekulację, a niekiedy nawet graniczy z wyzyskiem typowym. Toteż mają wielką słuszność ci, którzy powstają przeciwko skłonności spółek włościańskich do prowadzenia handlu sklepikarskiego.
Jeżeli spółki rolnicze mają być bodźcem i czynnikiem postępu gospodarstw włościańskich, należy uwzględnić następujące warunki, zalecane przez p. Malinowskiego: każda włościańska spółka rolna powinna swą pracę zjednoczoną zaczynać od zbadania gospodarki członków i zdania sobie sprawy z obecnego systemu gospodarowania na roli, w podwórzu, w oborze; od poznania wszystkich wad i braków tej gospodarki, wreszcie od poszukania sobie rozumnego, światłego doradcy rolnego, który by członkom spółki pomagał w należytym badaniu i poznawaniu ich gospodarki, a zarazem mógł i umiał na wady i braki wskazywać skuteczne sposoby. Taki doradca musi przede wszystkim kochać tych, którym ma służyć, musi być serdecznym ich przyjacielem i szczerym ochotnikiem w przyczynieniu się do podniesienia rolnictwa włościańskiego, musi być szczerym doradcą, nie zaś chcącym tylko dyktować; musi on być rolnikiem świetnym, posiadającym naukę, a jednocześnie gospodarzem praktycznym; musi wreszcie wiedzieć, na czym polega postęp w gospodarce włościan, by prowadził do niego najwłaściwszymi drogami i sposobami.
Dziś warunki powyżej wskazane mogą być zarówno dobrze stosowane do spółek, jak i kółek rolniczych. O takich jednak doradców w znacznej liczbie, przynajmniej przez pewien czas, nie będzie zbyt łatwo. Zresztą gdyby ich nawet było dużo, to jeszcze oni nie wystarczą. Toteż niezależnie od takiej pomocy ubocznej członkowie spółek i kółek rolniczych powinni sami się kształcić, sami zdobywać sobie doświadczenie. Znaczną zaś pomocą w takim kształceniu się mogą być odczyty prelegentów wędrownych. Nadto pożądane jest, ażeby każda spółka lub kółko sprowadzały komplety książek rolniczych, dostępne dla wszystkich członków.
Powyższy tekst to rozdział książki Zenona Pietkiewicza „Zrzeszenia wiejskie. Dźwignia kultury i dobrobytu ludności wiejskiej. Spółki, związki i kółka rolnicze”, Nakładem M. Arcta, Warszawa 1907. Od tamtej pory książka nie była wznawiana, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Wersję elektroniczną przygotowali Aleksandra Zarzeczańska i Remigiusz Okraska.