Wojna zniszczyła tak powszechną dawniej wiarę w dobroczynne skutki ingerencji państwa w sprawy ekonomiczne. Nikt nie protestuje wprawdzie przeciwko roli państwa jako regulatora stosunków społecznych i nikt nie zamierza go zwalniać od obowiązku wprowadzenia ochrony pracy, ubezpieczeń społecznych, nauczania powszechnego itp., chociaż i w tej dziedzinie monopol państwowy byłby niebezpieczny, lecz stało się oczywiste, że państwo nie umie być wytwórcą. Państwo wywiązuje się jak najgorzej ze swych zadań, gdy jest przedsiębiorcą i o ile pod „uspołecznieniem środków produkcji”, mamy rozumieć ich upaństwowienie, to musimy być przygotowani przy takim uspołecznieniu na niesłychane skurczenie się wytwórczości, a co za tym idzie i bogactwa ogólnego. A „uspołecznienie” zostało właśnie przeważnie zrozumiane, jako upaństwowienie. We wszystkich państwach wojujących cały szereg gałęzi przemysłu stawał się przedmiotem eksploatacji rządu. Rosja zaś nie zrobiła nic innego, jak od razu proces ten doprowadziła do kresu. Rewolucja bolszewicka była gwałtownym, momentalnym upaństwowieniem wszystkich przedsiębiorstw prywatnych. Tak dawniej tajemniczo brzmiące formuły marksizmu „uspołecznienie środków produkcji”, „rewolucja socjalna”, „dyktatura proletariatu”, zostały niespodziewanie zrealizowane. Marksizm, silny jako krytyka kapitalizmu, w swej pozytywnej, twórczej części nie umiał dać nic więcej ponad te formuły, które utożsamiano z naiwną wiarą w uszczęśliwienie ludzkości. W praktyce „rewolucja socjalna” i „dyktatura proletariatu” znaczyły przełom, dokonany istotnie częściowo rękami proletariatu, który doprowadził do „uspołecznienia”, tj. do upaństwowienia środków produkcji, co w rezultacie dało rządy okrutnej i nieudolnej oligarchii biurokratycznej. Oligarchia ta przede wszystkim zepsuła aparat wielkiego przemysłu i jej rządy zaciążyły głównie nad robotnikami wielkofabrycznymi. „Dyktatura proletariatu” stała się dyktaturą nad proletariatem.
Słowem, marksizm w praktyce stał się etatyzmem i –doprowadzony do absurdu przez bolszewików –zbankrutował moralnie i materialnie*.
Z drugiej strony – spadek walut, wzrost protekcjonizmu w każdym poszczególnym państwie i cały szereg innych przyczyn, niesłychanie przyspieszyły po wojnie koncentrację kapitału. Panami życia gospodarczego w daleko większym stopniu, niż przed wojną, stają się nieliczni miliarderzy i ich związki i szybko zdobyta fortuna Stinnesa w Niemczech jest typowym przykładem tego procesu. Ogół ludności, miejskiej przynajmniej, istotnie coraz bardziej się proletaryzuje i coraz bardziej uzależnia od potężnych wielkokapitalistycznych organizacji. Uciekanie się do pomocy państwa jest bezskuteczne. Jak wskazuje jaskrawo przykład Rosji, a mniej jaskrawo przykłady wszystkich innych państw, nieudolna pomoc państwa może tylko pogorszyć sytuację szerokich mas i skutecznie może być stosowana tylko w bardzo ograniczonych rozmiarach.
Gdzież jest zatem wyjście? Nie ma go w marksizmie, który w swych bolszewickich konsekwencjach stał się oligarchią biurokratyczną, panującą na ruinach proletariatu – nie ma go też w indywidualistycznym liberalizmie, który przekształca się w zorganizowany feudalizm przemysłowy, utrzymujący w stanie poddaństwa ekonomicznego ogół ludności.
Zbawczą ścieżkę do Emaus wskazuje jedynie i wyłącznie kooperacja, lecz kooperacja, pojęta w jak najszerszym znaczeniu tego wyrazu i to zarówno pod względem teoretycznym, jak i pod względem praktycznym, inaczej powiedziawszy, zespół tych wszystkich uczuć, myśli i doktryn, które złożyły się na ideologię kooperatywną oraz zespół tych wszystkich instytucji już zorganizowanych i zamierzonych, które realizują tę ideologię.
Analiza doktryn kooperatywnych i analiza instytucji kooperatywnych wprowadzą nas na tę jedyną drogę demokratyzacji gospodarczej, jaka pozostaje po moralnym bankructwie zarówno nieudolnego etatyzmu, jak i zachłannego strustowanego indywidualizmu.
I
Kooperacja jest dzieckiem socjalizmu zrzeszeniowego, który powstał we Francji w pierwszej połowie zeszłego wieku. Socjalizm ten został rzekomo skompromitowany nieudaną rewolucją 1848 r., która miała być jego urzeczywistnieniem. Moralnie zrzeszeniowców pognębił Marks, kwalifikując ich jako utopistów.
Zważmy jednak, że w roku 1848, który zresztą tylko dla Francji miał znaczenie przewrotu społecznego, gdyż w Środkowej Europie miał raczej charakter narodowy i demokratyczny – nie było jeszcze obiektywnych danych do realizacji socjalizmu zrzeszeniowego. Proudhon, jeden z najwybitniejszych socjalistów-zrzeszeniowców, nie wierzył w udanie się rewolucji 1848 roku, a najcenniejsze swe prace napisał później. Rewolucja społeczna jest zresztą, jak zobaczymy niebawem, niezgodna z duchem socjalizmu zrzeszeniowego i fakt wybuchu rewolucji w 1848 roku znajduje się w bardzo luźnym związku z doktryną tego kierunku. Co zaś do piętna utopijności, którym go naznaczył Marks, to o ileż więcej utopijny okazał się marksizm, jeżeli za jego realizację przyjmiemy drugą rewolucję petersburską?
Lecz, pominąwszy tę stronę polemiczną, zastanówmy się, jakie są zasadnicze cechy socjalizmu zrzeszeniowego.
Na pierwszym planie stoi tu troska o utworzenie nowego środowiska moralnego, w którym łatwiej byłoby wychować nowego człowieka. Pierwotnie to nowe środowisko jest pojmowane naiwnie, literalnie. Owen zbiera gromadkę wiernych, zniechęconych do życia w zepsutym i niesprawiedliwym społeczeństwie współczesnym i osiedla ich w dziewiczych lasach Ameryki Północnej, aby tam na nowo rozpocząć od podstaw budowę sprawiedliwego świata. Podobnych prób było, jak wiadomo, bardzo wiele. Niebawem przybiorą one jednak charakter realniejszy. Nowe środowisko i nowych ludzi należy urabiać w tym samym miejscu, a przynajmniej w tym samym kraju, gdzie mieszkają. Owenowski Magazyn Wymiany Pracy powstaje w Londynie tj. tam, gdzie ma uzdrowić stosunki. Fourierowskie falanstery mają powstawać poza murami wielkich miast. Wymagają więc tylko przeniesienia się z miasta. Jednocześnie coraz silniej podkreśla się konieczność umysłowego i moralnego podniesienia jednostki. Saint Simonowski industrializm jest właściwie hymnem pochwalnym na cześć wykwalifikowanej pracy zawodowej, hymnem na cześć technika, inżyniera, mechanika. Fourierowska „praca pociągająca” (travail attrayant) jest jeszcze szersza, jeszcze pedagogiczniejsza powiedziałbym. Idzie tu o znalezienie takiego zawodu, który by odpowiadał głównemu uzdolnieniu jednostki, co daje jej zadowolenie moralne, daje jakby biologiczną radość rozwijania tego, co zostało w niej ukryte w tym celu, aby w pewnej sprzyjającej atmosferze rozwinęło się w pełni. Praca radosna wypełnia życie duchowe jednostki, jest najbardziej produkcyjna i intensywna, jak sobie można wyobrazić, a jednocześnie stanowi całą moralność, bo sama przez się jest moralna, a tak pochłania, że poza sobą nie pozostawia nic ani na moralne, ani na niemoralne postępki. Fourierowska „motylkowatość” (la papillone) jest jak gdyby parafrazą rzymskiego „mens sana in corpore sano”, gdyż zaleca przeplatanie pracy fizycznej pracą umysłową i odwrotnie, szczególny nacisk kładąc na pracę na roli. Motylkowatość ma być jednak podporządkowana pracy pociągającej. Religia Ludzkości Saint-Simonistów jest innym wyrazem tej samej dążności do duchowego przekształcenia tych, którzy chcą gospodarczo doskonalić ludzkość. Nie chodzi mi tu o szczegółowe przedstawienie tej strony doktryny socjalistów zrzeszeniowych. Idzie mi tylko o podkreślenie, że oni, tak jak i wszyscy współcześni reformatorzy społeczni, nie widzieli możności poprawienia bytu ludzkości tylko drogą reform czysto ekonomicznych, drogą tworzenia nowych instytucji gospodarczych. Równolegle do reformy ekonomicznej musi być przeprowadzona reforma moralna i intelektualna. Nowa ekonomia musi iść w parze z nową, wyższą moralnością i nową, wyższą inteligencją. Najsprawiedliwiej i najprodukcyjniej pomyślane instytucje nie udadzą się bez nowych, mędrszych i lepszych ludzi.
Pod względem struktury umysłowej socjaliści-zrzeszeniowcy są umiarkowanymi racjonalistami. Nie są to już czyści racjonaliści drugiej połowy XVIII wieku, którzy wierzą niezłomnie, że wszelka myśl logiczna i rozsądna znajdzie powszechne uznanie i powszechne zastosowanie, gdyż człowiek – każdy człowiek bez różnicy – jest w gruncie rzeczy zdolny do zrozumienia każdej myśli logicznej; należy mu ją tylko odpowiednio wyświetlić. Socjaliści-zrzeszeniowcy świadomie lub nieświadomie ulegają wpływowi Comte’a. Zdają sobie sprawę z konieczności rozwojowych, wiedzą, że istnieją pewne prawa socjologiczne i ekonomiczne, obserwują zachodzące w ich oczach przemiany – mimo to nie są fatalistami, nie pójdą tak daleko jak szkoła historyczna lub materializm dziejowy, gdzie na świadomą i celową akcją jednostki nie ma zupełnie miejsca, a świetlana przyszłość robi się niejako sama, jako rezultat procesu, który zajść musi. Cechuje ich nastrój praktycznych eksperymentatorów. Widzą rzeczywistość i usiłują ją naprawiać przez stopniowe doświadczenie, które – jeżeli raz się uda – znajdzie naśladowców. Wprawdzie większość ich pomysłów była – trzeba to powiedzieć – nieudana, a w każdym razie tylko częściowo udana, tak, jak w wynalazkach w naukach ścisłych, tj. obok zdrowych myśli i racjonalnych prób były pewne braki, które w przyszłości dopiero dały się usunąć i to oczywiście niezupełnie. Lecz daleko ważniejsza od rezultatów jest ich metoda, zbliżona do metod nauk przyrodniczych, polegająca na przeświadczeniu, że o wartości danej idei stanowi jej realizacja i że zanim rozpocznie się tę realizację na wielką skalę, trzeba ją poddać niewielkim, jakby laboratoryjnym próbom. Takie udane doświadczenie na małą skalę znajduje naśladowców i staje się motorem stopniowego przekształcenia ustroju społecznego. Idea nie jest więc oczywista i wszechmocna, jak u racjonalistów z końca XVIII wieku, ani też nie jest zbytecznym dodatkiem do obiektywnego procesu rozwojowego, jak w materializmie dziejowym. Idea ma samodzielną wartość, a o stopniu tej wartości decyduje realizacja idei, tj. doświadczenie społeczne.
Każdy z socjalistów-zrzeszeniowców jest jednocześnie eksperymentatorem społecznym; każdy chce swoją ideę zamienić w czyn. Owen stworzy Magazyn Wymiany Pracy, Buchez i Louis Blanc – kooperatywy wytwórcze, Fourier będzie projektować swój falanster, który właściwie był małą kooperatywą spożywczo-wytwórczą, Proudhon obmyśli Bank Wymiany, gdzie znajdą się zaczątki kooperatywy kredytowej. Proudhon nakreśli również szkic mieszanego towarzystwa publiczno-prywatnego, tej współczesnej nadkooperatywy, która dziś dopiero realizuje się na Zachodzie. Pomysły te w praktyce albo są nieudane, albo w ogóle nie usiłowano ich urzeczywistnić, lecz każdy z nich zawiera zdrową myśl. Błędy pomysłu występują na jaw w trakcie realizacji, każdy jest praktycznie skonstruowany, wskazuje, co i jak należy robić. Przyszłość nie jest pozostawiona ani przypadkowi, ani żywiołowości samego rozwoju, lecz planowo konstruuje się w umyśle jako projekt do zrealizowania. Trudności są przewidywane, przewiduje się, że społeczeństwo, jako obiekt, który ma być poddany doświadczeniu, nie podda mu się dobrowolnie i nie podda całe od razu. Nie wymaga się tego nawet. Pierwsze udane na niewielką skalę doświadczenie ma wywoływać dalsze naśladownictwo.
Najnowsze badania socjologiczne, szczególniej z dziedziny historii religii, niesłychanie wzmogły znaczenie idei w rozwoju społecznym. Może być, że człowiek postępuje zawsze zgodnie ze swoim interesem, lecz ten interes tak rozmaicie pojmuje, zależnie od całej swej umysłowości i psychologii, że właściwie samo pojęcie interesu traci wszelki sens. Te rzeczy, które nam wydają się oczywiście użyteczne i do których, według naszego mniemania, można było dojść tylko drogą czysto praktycznego rozumowania, jak się okazuje zostały wynalezione dla celów, które nam wydają się idealne, a ich użytkowa wartość została zauważona znacznie później. Zwyczaj czesania się, na przykład, wcale nie powstał dla celów higieny i porządku, lecz jako tendencja do upodobnienia się za pomocą koafiury do swego totemicznego bóstwa zwierzęcego. Uczesania dam murzyńskich w Afryce wcale nie są pomyślane higienicznie, lecz rytualnie. Nie ulega wątpliwości, że nie jesteśmy u kresu tego procesu i to, co nam się wydaje pożyteczne dla ludzkości, nie jest tym istotnym pożytkiem, lecz naszą ideą o nim, uwarunkowaną naszą umysłowością i naszą psychiką, a prawdziwy stopień użyteczności może określić tylko doświadczenie, tj. urzeczywistnienie idei.
Następnie socjalizmowi zrzeszeniowemu jest obca myśl, jakoby do budowania nowego społeczeństwa była powołana jedynie i wyłącznie klasa robotnicza. Słynna formuła Marksa „wyzwolenie robotników może być tylko dziełem samych robotników” nie dałaby się pogodzić z ówczesnym programem socjalistycznym. Klasy posiadające w pewnym stopniu były w ich oczach czynnikiem przekształcenia społecznego; w pewnej mierze uczestniczyły też w spodziewanych dobrodziejstwach. U Fouriera falanster, jako integralna kooperacja miał spowodować uszczęśliwienie nie tylko robotników, lecz wszystkich. Fourier z zupełnie dobrą wiarą wyczekuje na kapitalistę filantropa, który mu ofiaruje milion niezbędny na założenie pierwszego falansteru. Bogaci, zdaniem Fouriera, są tak samo nieszczęśliwi we współczesnym społeczeństwie, jak i biedni i tak samo trzeba ich ratować, jeżeli nie z nędzy materialnej, to z nędzy moralnej. Społeczeństwo przyszłości, zarówno u Marksa jak i Fouriera, ma być bezklasowe, lecz kiedy u Marksa wyłącznym budowniczym tego społeczeństwa jest proletariat, u Fouriera jest nim każdy, bez różnicy stanu, kto odczuł ideę asocjacji i kto ją aktywnie realizuje.
W rzeczywistości, obserwując kształtowanie się przyszłego nie-kapitalistycznego społeczeństwa, niepodobna sprowadzać go do akcji czysto robotniczej: akcji tej przychodzą z pomocą bezinteresowne wysiłki inteligencji i humanitarne prądy w pewnej mierze przenikające sfery zamożne, przynajmniej w osobach niektórych ich przedstawicieli. Ruch czysto robotniczy rozwija się na podłożu ogólnej kultury i rozwija się tym lepiej, im kultura ta jest wyższa, a o kulturze danego kraju stanowi przede wszystkim inteligencja kraju. Nawet gdybyśmy za jedyną formę ruchu robotniczego uważali ruch socjalistyczny, to powszechnie wiadomo, że wśród kierowników tego ruchu przeważają inteligenci, a nie brak też i kapitalistów. Faktycznie dzieje się tak, jak chce Fourier, tj. nowy sprawiedliwy ustrój społeczny jest wytwarzany przez wszystkich tych, którzy chcą go wytwarzać.
Lecz jakiż jest stosunek socjalistów-zrzeszeniowców do własności prywatnej? Proudhon stał się głośnym przez swój paradoks „własność – to kradzież”, lecz paradoks ten bynajmniej nie wyczerpuje odnośnych poglądów wszystkich socjalistów-zrzeszeniowców, ani nawet samego Proudhona.
Pod względem stosunku do własności prywatnej znajdziemy trzy prądy wśród socjalistów-zrzeszeniowców, które zresztą niekiedy spotykają się u tego samego myśliciela, a mianowicie:
- należy, niezależnie od istniejących kapitałów i przedsiębiorstw prywatnych, tworzyć nowe kapitały i przedsiębiorstwa publiczne: te ostatnie drogą konkurencji wyrugują pierwsze.
- należy najemników przekształcić w zainteresowanych współwłaścicieli przedsiębiorstw.
- nie należy dążyć do całkowitego zniesienia własności prywatnej, gdyż niektóre jej formy są racjonalne, należy nawet uznać, że własność prywatna daje prawo do zysku, należy jej tylko odebrać prawo do wyzysku i podporządkować własności publicznej.
Pierwszy pogląd – tworzenia nowych kapitałów publicznych obok istniejących starych prywatnych i nadzieja, że kapitały publiczne drogą konkurencji wyrugują kapitał prywatny, są charakterystyczne dla twórców kooperatywy wytwórczej. Buchez i Louis Blanc nie wątpią, że pierwsze przedsiębiorstwa, w których robotnicy będą pracować sami dla siebie, jako współwłaściciele, doskonale się udadzą; będą prosperować nieskończenie lepiej, niż takie przedsiębiorstwa, gdzie robotnik pracuje dla kapitalisty, a więc te ostatnie będą upadać, podczas gdy pierwsze będą się rozwijać. Z zysków, jakie osiągną robotnicy z pierwszych przedsiębiorstw, pewna część będzie odłożona na zakładanie nowych, podobnych. W zmienionym zastosowaniu tę samą myśl podejmie kooperatywa roczdelska [w angielskim mieście Rochdale powstała w roku 1844 spółdzielnia spożywców, założona przez robotników i rzemieślników; jest ona uznawana za pierwszą w dziejach spółdzielnię nowoczesnego typu – przyp. redakcji Lewicowo.pl]. Ona także tworzy kapitały publiczne, stanowiące własność ogółu spożywców, także pewną część zysków odkłada na rozszerzanie przedsiębiorstwa i także spodziewa się, że jej przedsiębiorstwa drogą konkurencji wyrugują przedsiębiorstwa prywatne. Różnica z kooperatywą wytwórczą polega na tym, że współwłaścicielami kooperatywy wytwórczej są jej współpracownicy, a współwłaścicielami kooperatywy spożywców są wszyscy spożywcy z współpracownikami danego przedsiębiorstwa włącznie. Różnica ta jest znana. Podkreślmy jednak inną różnicę, a mianowicie tę, że kooperatywa spożywców pozwala prywatnym kapitalistom brać jak najwięcej udziałów, lecz płaci im jedynie minimalny obowiązkowy procent i zawsze daje tylko jeden głos jednemu człowiekowi. Usiłuje więc nie zniszczyć kapitał prywatny, a niejako zasymilować go, podporządkować zasadom swojej ekonomii.
W falansterze fourierowskim wszyscy są współpracownikami i współwłaścicielami. Falanster jest samowystarczalną kooperatywą spożywczo-wytwórczą, a Fourier jest najbardziej typowym przedstawicielem tendencji przekształcenia najemników w zainteresowanych współwłaścicieli, lecz zyski z dochodów falansteru dzieli pomiędzy pracę, kapitał i… talent. Ten „talent” figuruje tu po raz pierwszy i oznacza pracę organizacyjną, twórczą, wysoce wykwalifikowaną. Kapitał zaś mieści się pomiędzy pracą i talentem, jako jeden z trzech uprawnionych czynników do korzystania z dochodu. W każdym razie, ponieważ kapitał jest tu jednym z trzech czynników, więc przewagę nad nim mają dwa pozostałe, które mówiąc dzisiejszym językiem, nazwiemy pracą fizyczną i pracą umysłową.
Koncepcja przekształcenia najemników w zainteresowanych współwłaścicieli przedsiębiorstwa została również zrealizowana w postaci udziału w zyskach i w copartnershipie, tę samą myśl pragnie zrealizować tak modna dziś kontrola robotnicza w prywatnych przedsiębiorstwach. Usiłowania te jednak większych rezultatów nie dają, a to dlatego, że w tych wypadkach kapitał publiczny zostaje podporządkowany prywatnemu, nowa ekonomia – starej.
Najbardziej charakterystycznym przedstawicielem ostatniej tendencji, tendencji, że tak powiem wyrwania żądła własności prywatnej bez pozbawiania jej życia i z nałożeniem na nią obowiązku służenia własności publicznej – jest Proudhon. Już Owen, tworząc swój Magazyn Wymiany Pracy, nie chce znosić własności, chce tylko znieść zysk, chce stworzyć taką organizację ekonomiczną, aby przedmioty, których wyprodukowanie kosztowało jednakową ilość pracy, mogły być wzajemnie wymieniane. To zagadnienie znalezienia „sprawiedliwej ceny”, znalezienia równej miary za równoważne usługi, jest osią, około której obraca się cała myśl Proudhona. Stąd nazwa mutualizmu (wzajemności), jaką nosi jego system. Chodzi mu przede wszystkim o zniesienie dochodów bez pracy i dlatego wszystkie te rodzaje własności, które istnieją głównie dzięki pracy właścicieli, mają w nim zwolennika. Warsztat rzemieślniczy, ziemia włościańska, drobne przedsiębiorstwo przemysłowe, są to właśnie te rodzaje własności, które mogą się rozwijać tylko przy osobistej pracy właścicieli. Większą część życia Proudhon rozmyśla nad tym, jak zapewnić całkowitą wartość produktu tego rodzaju producentom i wpada na rozmaite pomysły, zbliżone do kooperatywy kredytowej i spożywczej. W końcu jednak jest uderzony powstawaniem firm wielkokapitalistycznych, kompanii kolejowych, górniczych towarzystw akcyjnych i zajmuje w stosunku do tych zjawisk samodzielne, niesłychanie oryginalne stanowisko, które dziś tym skwapliwiej wydobyto z zapomnienia, że jest ono punktem wyjścia całej nowej ekonomii. Proudhon widzi, że w jego oczach powstaje nowa forma własności – towarzystwo akcyjne, i usiłuje przekształcić je tak, aby odpowiadało zasadom sprawiedliwej ceny i równo ocenianej wymiany równoważnych usług. Chcąc zrealizować tę myśl, Proudhon decyduje się na rzecz dla siebie trudną, a mianowicie godzi się na częściowy i ograniczony udział państwa. Socjaliści-zrzeszeniowcy w zasadzie nie mieli najmniejszego zaufania do państwa i chętnie sprowadziliby je do roli „stróża nocnego”, wzorem liberałów. Ciężka biurokratyczna maszyna rządowa wydaje im się absolutnie nieodpowiednia do zadań gospodarczych. Pierwszy wyłom w tej zasadzie robi Louis Blanc, który żąda kredytu państwowego na zakładanie kooperatyw wytwórczych, lecz ma być to tylko kredyt, bez żadnej ingerencji i to tylko na założenie pierwszych kooperatyw wytwórczych, gdyż następne będą zakładane z części czystego zysku, jaki zostanie osiągnięty przy eksploatacji pierwszych. Proudhon analizuje koncesje wydane pierwszym kompaniom kolejowym; uważa za słuszne, że państwo samo nie podjęło się ich eksploatacji, gdyż niewątpliwie nie podołałoby jej, lecz z drugiej strony udzielenie tak poważnego przywileju ekonomicznego grupie prywatnych kapitalistów wydaje mu się zapoczątkowaniem feudalizmu kapitalistycznego. Kapitaliści są niezbędni, gdyż oni dają pieniądze, lecz o dobrym funkcjonowaniu kolei stanowią nie oni sami; stanowią również technicy i robotnicy zatrudnieni na kolei, stanowią też wszyscy ci, którzy użytkują kolej, bądź to jeżdżąc nią, bądź też przesyłając towary. Skoro te czynniki wpływają na rozwój kolei, należy im dać głos w jej zarządzie. Proudhon szuka tu „formuły kontraktu stowarzyszenia”, formuły sprawiedliwej, uwzględniającej wszystkie czynniki, proporcjonalnie do ich usług i dochodzi do przekonania, że w Zarządzie kolei jedną trzecią część głosów winni mieć kapitaliści akcjonariusze, drugą trzecią – zatrudniony personel, trzecią trzecią – państwo. Państwo, raz z tytułu kontroli, a drugi raz jako przedstawiciel abstrakcyjnej zbiorowości spożywców, tj. tych, którzy korzystają z kolei. Proudhon decyduje się na takie rozwiązanie w ostateczności, gdyż nie widzi możności zorganizowania bezpośredniego przedstawicielstwa użytkowników.
Tak więc, reasumując, ogólne cechy socjalizmu zrzeszeniowego dadzą się sprowadzić do następujących czterech zasad:
- tworzenie nowego środowiska moralnego,
- podniesienie znaczenia idei,
- powołanie do budowania nowego ustroju wszystkich, bez różnicy klas,
- tworzenie bez pomocy państwa lub z jego niewielką pomocą nowego publicznego kapitału, któremu kapitał prywatny byłby podporządkowany.
W tych zasadach mieszczą się w zarodku wszystkie te konkretne zbiorowe instytucje gospodarcze, które wydał socjalizm zrzeszeniowy i które niebawem zanalizujemy.
Oczywiście ogólny obraz socjalizmu zrzeszeniowego, jaki daliśmy, jest z konieczności rzeczy uproszczony. Uwypukla on głównie to, co pozostało z niego, co jest widoczne z odległości czasu, lecz wielkie idee, aby stać się twórczymi, muszą tylko w takiej postaci przechodzić do historii.
II
Chwilą największego napięcia socjalizmu zrzeszeniowego była rewolucja 1848 roku w Paryżu. Otóż w tej właśnie chwili socjalizm zrzeszeniowy popełnił rażącą i zabójczą dla swego doraźnego powodzenia niekonsekwencję. Wbrew zasadniczej nieufności względem państwa, proklamowano wówczas „prawo do pracy”, tj. chciano włożyć na państwo obowiązek dostarczenia pracy wszystkim bezrobotnym, a więc zniewolić je do podejmowania jakichś olbrzymich i nieokreślonych przedsiębiorstw. Ta niekonsekwencja pomściła się, jak wiadomo, praktycznie, a pod względem teoretycznym wywołała zaniechanie hasła „prawa do pracy” i zastąpienie go „prawem do życia”, które zresztą najzupełniej wynika z systemu Fouriera. U Fouriera pomiędzy współczesnym okresem, okresem „cywilizacji”, co w jego ustach brzmi pogardliwie, a przyszłym idealnym okresem „harmonii”, leży pośrednia epoka „gwarantyzmu”, w której wiele jeszcze pozostanie niesprawiedliwości społecznych, lecz w której każdy będzie miał „zagwarantowane” najniezbędniejsze środki do życia. Gwarantyzm Fouriera – to nic innego, jak dzisiejszy solidaryzm z jego postulatem powszechnych ubezpieczeń społecznych, które każdemu dostarczałyby minimum środków egzystencji. I Fourier – ze swoją nieufnością względem państwa, które jednak do pewnego stopnia jest niezbędne – z pewnością zgodziłby się na takie postawienie sprawy ubezpieczeń społecznych, że państwo ma obowiązek wprowadzić tylko przymus ubezpieczeniowy, nie rezerwując sobie monopolu i pozwalając wolnym stowarzyszeniom na zajmowanie się ubezpieczeniami, z warunkiem doprowadzenia świadczeń przynajmniej do obowiązkowej normy.
Przedsiębiorczość państwowa, jak każda przedsiębiorczość, powinna się kierować przede wszystkim względami ekonomicznymi, nie należy jej popierać ani monopolami, ani cłami, ani subwencjami, ani obarczać obowiązkiem zatrudniania bezrobotnych lub niezdolnych do pracy; winna ona hartować się w ogniu międzynarodowej wolnej konkurencji. Jeżeli prywatne przedsiębiorstwa trustują się i konkurencja pomiędzy niemi zanika, należy wytworzyć konkurencję prywatnych przedsiębiorstw z publicznymi. Dziedzina ubezpieczeń społecznych, w której przeważają względy humanitarne, powinna być zupełnie oddzielona od przedsiębiorczości. Przedsiębiorczość powinna dawać zyski ekonomiczne, ubezpieczenia zaś – straty, te straty są zyskiem w życiu, zdrowiu, w ekonomii nawet na dalszą metę, lecz bezpośrednio i doraźnie są bezzwrotnymi wydatkami i jako takie powinny być otwarcie traktowane.
Słowem – dzisiejszy solidaryzm z jego postulatem ubezpieczeń społecznych jest rozwinięciem gwarantyzmu Fouriera, a Piotr Leroux, jeden z najwybitniejszych socjalistów zrzeszeniowych, nie może już być nawet uważany za zwiastuna solidaryzmu, lecz za pierwszego solidarystę.
Ubezpieczenia społeczne są w dziedzinie materialnej tym, co tworzenie nowego środowiska w dziedzinie moralnej, a mianowicie punktem wyjścia, szeroką podstawą, która istotnie „gwarantuje” spokojną i planową budowę gmachu społecznego, gdyż usuwając troskę o nagi byt, usuwa najgroźniejsze tarcia i daje ogólne poczucie bezpieczeństwa.
Kooperatywy są już samą tą budową, są przedsiębiorczością, są tworzeniem publicznych kapitałów. I pod tym względem każdy rodzaj kooperatywy już zrealizowany lub realizujący się, ma swojego zwiastuna w którymś z socjalistów zrzeszeniowych. Proudhon sympatyzuje z drobną własnością rolną, która nabiera wartości głównie dzięki pracy właściciela, jednocześnie jego Bank Wymiany ma dostarczać bezprocentowego kredytu, cały jego „mutualizm” dąży do wynagradzania tylko wartościowych usług, a więc Proudhon stwarza prąd, który niebawem wytworzy kooperatywę rolną.
Jego sympatie do warsztatu rzemieślniczego, jako także tego rodzaju własności, który ożywia praca właściciela, zwiastują kooperatywę rzemieślniczą, od której rozpocznie swoją działalność Schultze z Delitzsch.
Co do kooperatywy kredytowej, to ojcostwo Proudhona jest zupełnie widoczne. Jego Bank Wymiany, który miał dostarczać bezprocentowego kredytu, był właściwie pierwszym projektem bardzo idealistycznej i bardzo niepraktycznej kooperatywy kredytowej; właściwi twórcy kooperatywy kredytowej Schultze z Delitzsch i Raiffeisen znali go z pewnością i zresztą także pierwsze ich kroki znamionuje ducha niepraktycznej filantropii.
Lecz osią, około której obraca się socjalizm zrzeszeniowy, jest kooperatywa wytwórcza, której bezpośrednim następcą jest cały współczesny syndykalizm. Zresztą już Buchez zastanawia się, czy w jednym zawodzie ma powstawać kilka kooperatyw wytwórczych, czy też jedna jedyna. Gdyby przeważył pogląd jedynej kooperatywy na jeden zawód, byłby to już syndykalizm, oczywiście syndykalizm ewolucyjny, gdyż i Buchez i Louis Blanc i potem Lassalle wierzą w gospodarczy rozrost kooperatyw wytwórczych i przypuszczają, że drogą wolnej konkurencji zwyciężą one prywatne przedsiębiorstwa. Znane są losy kooperatywy wytwórczej i przyczyny, dla których się ona nie rozwinęła. Gdyby syndykalizm urzeczywistnił się, zbankrutowałby również. Syndykalizm przewiduje ustrój, w którym każda gałąź przemysłu byłaby eksploatowana przez odnośny robotniczy związek zawodowy. Dałoby to trusty robotnicze, konkurujące pomiędzy sobą i produkujące dla nieznanego rynku. W tej konkurencji trusty, produkujące rzeczy niezbędne, zajęłyby stanowisko uprzywilejowane i mogły wyzyskiwać tych, którzy by produkowali rzeczy mniej konieczne. Wyzysk kapitalistyczny byłby zatem zastąpiony przez wyzysk związków robotniczych, produkujących artykuły pierwszej potrzeby.
Najnowszy syndykalizm do pewnego stopnia uznał słuszność tych zarzutów; potrafił też odróżnić „pracę” od „talentu”, mówiąc językiem Fouriera, tj. pracę fizyczną od pracy technicznej i wykwalifikowanej; zrozumiał znaczenie spożywcy i utrzymał się na stanowisku nieufności względem państwa, przy jednoczesnym uznaniu jego niezbędności.
Toteż dzisiejsi syndykaliści, w projektach opracowywanych w francuskiej Ogólnej Konfederacji Pracy i w Radzie Ekonomicznej Pracy, wysuwają jako wzorowy typ przedsiębiorstwa Towarzystwo Akcyjne, w którego zarządzie głosy dzieliłyby się na trzy równe części pomiędzy państwo, spożywców i personel. Połową głosów, należnych państwu, dysponowałby samodzielnie minister; delegatów rozporządzających drugą połową wybierałyby fachowe ciała urzędnicze. Głosy spożywców dzieliłyby się w dwóch równych połowach pomiędzy spożywców indywidualnych, reprezentowanych przez kooperatywy spożywców lub ich hurtownie i spożywców przemysłowych, reprezentowanych przez Izby Handlowe lub Izby Przemysłowe; głosy personelu wreszcie dzieliłyby się pomiędzy personel robotniczy i techniczny.
Taka „Société de Régie” odpowiada hasłu „zindustrializowanej nacjonalizacji” współczesnych syndykalistów.
Określenia „Société de Régie” użyto tu w przeciwstawieniu do „Régie”, tj. przedsiębiorstwa bezpośrednio i wyłącznie eksploatowanego przez państwo. Jesteśmy tu na drodze, którą wytknął Proudhon, wyszukując formuły kontraktu stowarzyszenia, formuły odpowiadającej zasadom sprawiedliwości i równo ocenianej wymiany równoważnych usług.
Podobne „Société de Régie” chciał przeprowadzić w Austrii Otto Bauer, lecz wybrał antykooperatywną i niezgodną z duchem socjalizmu zrzeszeniowego drogę przymusu. Wszystkie gałęzie przemysłu miały być drogą dekretu przekształcone w Sociétés de Régie, tj. w trusty, których akcjonariuszami mieli być w trzech równych częściach: państwo, spożywcy i personel. Dawni akcjonariusze tych przedsiębiorstw, o ile nie mieścili się w kategorii spożywców przemysłowych, mieli być przymusowo przekształceni w obligatariuszy.
Pomysł ten nie udał się z powodu złego stanu finansów austriackich i upadku rządu, w którego skład wchodził Otto Bauer. Nie ulega wątpliwości, że gdyby został wprowadzony w życie, stworzyłby uprzywilejowane, korzystające z monopolu i wskutek tego w samym zarodku zdegenerowane Sociétés de Régie. Publiczne przedsiębiorstwa mogą być tylko wtedy żywotne, jeżeli będą organicznie narastać obok prywatnych.
W każdym razie ostateczna formuła kontraktu stowarzyszenia, do której po blisko stuletniej ewolucji dochodzi doktryna kooperatywy wytwórczej poprzez różne odmiany syndykalizmu, niesłychanie zbliża się do kooperatywno-spożywczego punktu widzenia, gdyż zorganizowanego spożywcę traktuje jako jeden z trzech równouprawnionych czynników organizacji produkcji.
Z drugiej strony ostateczna formuła kooperatywno-spożywcza zbliżyła się do syndykalistycznego punktu widzenia.
Ojcostwo kooperatywy roczdelskiej jest znane. Sprawiedliwi pionierzy żyli w atmosferze duchowej, stworzonej przez Owena: szukali formuły stowarzyszenia, które usunęłoby zysk i pośrednictwo; z drugiej strony znali cały szereg przedsiębiorstw na wpół kooperatywnych, które tylko należało pod względem organizacyjnym udoskonalić. Ich wiekopomne doświadczenie, wspaniale udane i na całym świecie naśladowane, stało się podstawą powszechnie przyjętej doktryny kooperatywno-roczdelskiej, która głosi, że drogą skooperatyzowania drobnego handlu najprzód, wielkiego handlu następnie, przemysłu i rolnictwa wreszcie stopniowo dążymy do całkowitego skooperatyzowania ustroju gospodarczego. I oto, pomimo wszystkich ogromnych rezultatów, do jakich tą drogą doszliśmy, pomimo rozwoju hurtowni, fabryk, zakładanych przez nie, majątków ziemskich i kopalni, jakie one eksploatują, jeden z koryfeuszów współczesnego kooperatyzmu, Bernard Lavergne głosi, że wobec niesłychanie szybkiego powojennego tempa koncentracji kapitału – droga ta jest zbyt powolna. Nie należy z niej – broń Boże – schodzić, ani też z mniejszą energią po niej kroczyć, lecz jednocześnie trzeba się zdobyć na skok, któryby wywalczył spożywcy miejsce w największych fortecach wielkiego kapitału, tj. tam, gdzie drogą dotychczasowej ewolucji tylko w odległej przyszłości mógłby spożywca głos znaleźć.
Lavergne projektuje swoją „Régie Coopérative”, tj. towarzystwo akcyjne, w zasadzie którego, bez względu na ilość posiadanych akcji, byliby na równych prawach postawieni: spożywcy indywidualni, reprezentowani przez kooperatywy spożywcze i hurtownie, spożywcy przemysłowi, reprezentowani przez Izby Przemysłowe i Handlowe, oraz jednostki prawno-administracyjne, reprezentowane przez państwo i samorządy.
Co do personelu, to Lavergne bierze pod uwagę nikłe rezultaty, jakie dała tzw. kontrola robotnicza i personelowi robotniczemu i technicznemu daje tylko po jednym głosie.
Jest ciekawe, że zasada roczdelska „jeden człowiek –jeden głos”, jest tu przetransportowana na zasadę równości głosów równoważnych czynników, bez względu na ilość posiadanych akcji.
Różnica pomiędzy Régie Coopérative, a Société de Régie sprowadza się do tego, że gdy w Société de Régie personel ma obowiązkowo trzecią część głosów w zarządzie – w Régie Coopérative personel ma tylko dwa głosy. Poza tym w Régie Coopérative są wprowadzone jednostki komunalne, które Société de Régie pomija. Izby handlowe i przemysłowe mają wreszcie tu trzecią, tam tylko szóstą część głosów.
Zdaniem naszym projekt Lavergne’a jest racjonalniejszy, gdyż daje większą przewagę spożywcy, uwzględnia udział samorządów miejskich i prowincjonalnych, wreszcie łatwiej przyciąga kapitał prywatny, reprezentowany przez Izby Handlowe i Przemysłowe, dając mu trzecią część głosów, co wydaje się dostateczne, aby go zainteresować, a co jednak podporządkowuje go kapitałom publicznym, reprezentowanym przez dwie trzecie głosów.
Z punktu widzenia interesów drobnych kapitalistów, udział w podobnym towarzystwie jest bardziej pożądany, niż w czysto kapitalistycznym towarzystwie akcyjnym. Kto zna funkcjonowanie towarzystw akcyjnych, ten wie, że zawsze u góry tworzy się tam mała koteria, która drogą czy to nowych emisji, czy też tworzenia synekur, umie zagarnąć lwią część zysku w swoje ręce, pozostawiając drobne resztki niezorganizowanej masie akcjonariuszy. W Régie Coopérative przewaga publicznych kapitałów broni drobnych prywatnych akcjonariuszy przed wyzyskiem zorganizowanych koterii wielkich prywatnych akcjonariuszy. Jest to wzgląd bynajmniej nie zasługujący na zaniedbanie, gdyż w tych drobnych akcjach najczęściej lokują się oszczędności zdobyte wysiłkiem całego życia; są one równoważnikiem uczciwej pracy i zgodnie z Proudhonem winniśmy uznać je za godne obrony. W dodatku ten drobny kapitał, byle mu dać pewność i umiarkowany zysk, z łatwością podporządkowuje się kapitałowi publicznemu, tak zresztą, jak w kooperatywie spożywczej ogólnym celom kooperatywy podporządkowuje się kapitał udziałowy, który może być dostarczony przez prywatnych kapitalistów, lecz daje tylko prawo do jednego głosu na jednego człowieka i do procentu według najniższej stopy, praktykowanej w danym kraju.
Wchodzimy tu w cały krąg pojęć i instytucji, składających się istotnie na zupełnie nową ekonomię, jakby kooperatywną, podniesioną do drugiej potęgi, a przewidzianą przez Proudhona.
Ekonomia ta nosi nazwą „ekonomii mieszanej”, która może być prosta i złożona.
Prosta ekonomia mieszana polega na tworzeniu towarzystw akcyjnych, w których akcjonariuszami są tylko państwo i prywatni kapitaliści, przy czym państwo ma lekką przewagę 51% akcji.
Do typu złożonej ekonomii mieszanej należą właśnie Sociétés de Régie i Régies Coopératives, gdzie mamy cały szereg ugrupowań publicznych i prywatnych kapitałów, przy znacznej przewadze pierwszych.
Jest rzeczą oczywistą, że im kooperatywa roczdelska będzie silniejsza na swoim własnym terenie działania, tym łatwiej będzie mogła brać udział w przedsiębiorstwach ekonomii mieszanej i wycisnąć na nich swoje piętno. Dlatego nie tylko nie może być mowy o zaniedbaniu kooperatywy roczdelskiej, lecz przeciwnie należy ją pobudzić do jak najintensywniejszego rozwoju, aby mogła sprostać nowym zadaniom.
Idzie tu bowiem o realizację czysto spółdzielczego postulatu tworzenia nowych przedsiębiorstw publicznych, w których kapitał prywatny byłby zużyty, lecz byłby podporządkowany publicznemu i w których głos decydujący miałby spożywca.
Ekonomia mieszana jest nie tylko teorią, jest już również i rozległą praktyką. Przedsiębiorstw prostej ekonomii mieszanej jest bardzo wiele, są i u nas. Jest to najprymitywniejszy typ: niedołężne, biurokratyczne państwo w związku z egoistycznymi prywatnymi kapitalistami. Znamienne jest jednak, że bolszewicy, chcąc ratować Rosję od ostatecznej zagłady, nie znaleźli nic lepszego, jak towarzystwo mieszane z rządem, jako akcjonariuszem w 51%. Pozostałe 49% mogli ofiarować tylko cudzoziemskim kapitalistom, gdyż rosyjskich już nie ma. Na tej zasadzie zbudowane były wszystkie ich koncesje. Z nich doszły do skutku wszakże przeważnie tylko te, które mają na celu wywóz, czyli ogołocenie Rosji do reszty (Kazirio – anglo-rosyjskie – wywóz skór, Derumetal – niem.-ros. – wywóz starych metali, Deruta – niem-ros. – transport morski, Deruluft – niem.-ros. – transport powietrzny, Rusangljuz – wywóz drzewa, Rushollandjuz – wywóz drzewa; wszędzie rząd rosyjski ma 51% akcji, kapitaliści zagraniczni 49%). Słowem – bolszewizm, z całym przewrotem gospodarczym i ideowym, jaki wywołał, doszedł w praktyce do rzeczy całkiem zwykłej: prostego mieszanego towarzystwa, które bynajmniej nie wymagało podobnych wysiłków.
Złożonych mieszanych towarzystw należy szukać na Zachodzie, gdzie bujnym życiem pulsuje cała różnorodność prywatnych i publicznych organizacji, które mają się koordynować w nowej instytucji. W praktyce instytucje te nie kierują się ściśle ani schematem syndykalistycznym, ani schematem kooperatystycznym. Zachowują zasadniczą myśl przewagi publicznego kapitału nad prywatnym i decydującego głosu spożywcy; poza tym stwarzają sobie własne „formuły stowarzyszenia”.
A więc w olbrzymim przedsiębiorstwie uspławnienia i elektryfikacji Rodanu i jego dorzecza państwo jest posiadaczem 6/15 akcji, departamenty, gminy i miasta 4/15, pozostałe akcje mają kooperatywy rolnicze, Izby Handlowe, towarzystwa przemysłowe, kompanie kolejowe. „Związek zainteresowanych zbiorowości, reprezentujących ugrupowania różnych spożywców” –według brzmienia statutu – ma eksploatować przedsiębiorstwo.
W towarzystwie eksploatacji kopalni potasu w Alzacji 50% akcji mają stowarzyszenia i kooperatywy rolnicze, 10% grupa przemysłowców chemicznych, używających potasu, 5% – gminy Alzacji i Lotaryngii, 15% departamenty, Kasy Chorych i Izby Handlowe Alzacji i Lotaryngii, 15% prywatni kapitaliści, 5% personel.
W towarzystwie fabrykacji amoniaku 2/5 kapitału dostarczają cztery następujące grupy: stowarzyszenia rolnicze, producenci produktów chemicznych, prywatne osoby, kooperatywy spożywców; 3/5 kapitału daje państwo. Zarząd złożony jest z 20 osób: po jednej wybiera każda z czterech grup, które dostarczyły 2/5 kapitału, dwie wybierają wszystkie cztery grupy razem, jedną mianuje minister skarbu, jedną minister rolnictwa, dwie minister wojny, 3 mianuje rząd według wskazówek stowarzyszeń rolniczych, 2 mianuje rząd, według wskazówek naukowych organizacji chemików, 1 według wskazówek Izby Handlowej, 1 według wskazówek Wyższej Rady Kolei Żelaznych, 2 według wskazówek personelu robotniczego towarzystwa, 1 według wskazówek personelu inżynierów i chemików towarzystwa.
Nie będziemy mnożyć tych przykładów.
Szło nam jedynie o stwierdzenie, że socjalizm zrzeszeniowy zawiera teoretyczne i praktyczne przesłanki wszystkich tych różnorodnych form kooperacji ze złożonym mieszanym towarzystwem włącznie, które dziś tworzą zakres całej nowej ekonomii, powołanej do kształtowania lepszych i sprawiedliwszych norm życia gospodarczego.
Powyższy tekst Jerzego Kurnatowskiego początkowo został wygłoszony jako referat na zebraniu Towarzystwa Kooperatystów 15 maja 1923 r. Następnie opublikowano go w piśmie „Rzeczpospolita Spółdzielcza” nr 7-8/1923. Od tamtej pory prawdopodobnie nie był wznawiany. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł, pominięto bibliografię.
* Sąd ten o marksizmie jako o logicznej przesłance bolszewizmu jest uproszczony. Wiemy, że pomiędzy Leninem z jednej strony, a Plechanowem i Kautskim toczyła się zażarta polemika, w której Lenin usprawiedliwiał swój system i swoje rządy nauką Marksa, Plechanow zaś i Kautsky dowodzili, że bolszewizm nie ma nic wspólnego z marksizmem. Inni zajęli stanowisko pośrednie, dowodząc, że bolszewizm istotnie opiera się na młodzieńczych pracach Marksa, jest natomiast w sprzeczności z jego dziełami, napisanymi w wieku dojrzałym.
W moim przekonaniu, w tym sporze słuszność jest najzupełniej po stronie Lenina, gdyż istotą marksizmu nie jest bynajmniej wytwarzanie nowych, sprawiedliwych, a zdolnych do rozwoju instytucji ekonomicznych, lecz militarno-partyjne organizowanie klasy robotniczej do walki z innymi klasami.
Tekst ukazał się wcześniej na portalu Lewicowo.pl.