Korzyści materialne i moralne spółdzielczości [1908]

Zbadaliśmy główne formy, jakie przybrać może stowarzyszenie spółdzielczo-spożywcze, pozostaje nam wykazać najważniejsze korzyści, jakie przedstawia ta instytucja. Są one dwojakiej natury: materialne i moralne.

Kooperatywa spożywcza zmniejsza koszta utrzymania i zmniejsza je nie tylko dla kooperatystów, ale dla wszystkich spożywców. Faktem niezaprzeczonym jest, że z chwilą, gdy w jakiejkolwiek miejscowości lub dzielnicy powstaje kooperatywa, przybywa w niej nowy i groźny konkurent dla kupców miejscowych. Konkurent to szczególniej groźny, gdyż kooperatywa dla swej działalności wymaga bardzo niewielkich kosztów. Sprowadzają się one do minimum, ponieważ zarząd jej jest najczęściej bezpłatny i wydatki ograniczają się do utrzymania personelu sklepowego. Daje to duże oszczędności; w kieszeniach spożywców bowiem pozostaje to, co inaczej zabraliby handlujący, kupcy i akcjonariusze.

Wynika stąd, że kooperatywie łatwiej jest obniżyć ceny sprzedaży aniżeli każdemu innemu handlującemu. W zasadzie jednak stowarzyszenie spółdzielcze nie nadużywa tej swojej władzy, poprzestaje ono, szczególniej gdy pośrednicy zanadto wyzyskiwali konsumentów, na nieznacznym obniżeniu cen sprzedażnych, tak aby zachować dostatecznie wielką różnicę pomiędzy ceną kupna i sprzedaży na dywidendę. Spożywcy porównują ceny kooperatywy z cenami kupców i ci ostatni widzą się zmuszonymi zmniejszać swoje zyski. Fakt ten daje się zauważyć wszędzie, gdzie tylko zakładano kooperatywy: w Anglii, w Belgii, we Francji itd.

Odnośnie do Francji w Biuletynie Giełdy Pracy ukazała się tablica, która będzie dla czytelnika najlepszym potwierdzeniem wpływu kooperatywy na koszta utrzymania.

Materiały do tej tablicy poczerpnięto z raportów 175 stowarzyszeń spółdzielczych francuskich za drugi kwartał 1895 r., posiadających około 100 000 członków. W pierwszych trzech departamentach kooperatywy najsilniej się rozwinęły, w 4 i 5 – mniej, w ostatnich trzech bardzo słabo.

Zauważyć trzeba, że te cyfry przeciętne nie przedstawiają całkowitego rezultatu, jakiego po kooperatywie oczekiwać należy. Dla chleba np. cena maksymalna jest 31 centymów, minimalna zaś 23 centymy, podczas gdy w Roubaix, o którym mówiliśmy wyżej, wobec bardzo wielkiej liczby stowarzyszonych i ich niepospolitej gorliwości cena ta spadła do 19 centymów!

W poszczególnych wypadkach, gdzie osiągnięto ceny najniższe, należy zwrócić uwagę, że takie kooperatywy mają bardzo liczną klientelę, płacącą gotówką, i pracują w doskonałych warunkach, ponieważ produkcja dokonywa się przy pomocy najnowszych genialnych częstokroć urządzeń mechanicznych. A w przemyśle piekarskim, jak zresztą w każdym przemyśle, wielka produkcja zwycięża średnią, tym bardziej drobną.

W r. 1896 Towarzystwo drogi żelaznej Orleańskiej dowiodło ankietą w sprawie cen artykułów, jakie dostarczało swym pracownikom, że różnica między cenami kupna i sprzedaży waha się między 30 i 127%. Przyjmijmy dla zysków cyfrę przeciętną 30%, którą nie trudno będzie powiększyć z chwilą gdy kooperatyści bardziej skupiać się zaczną, i widzimy, że kooperatywa może zmniejszyć koszta utrzymania o jedną trzecią. Jest to punkt ważny, godzien uwagi. Upoważnia on nas do twierdzenia bez żadnej przesady, że z chwilą, kiedy wszyscy spożywcy zjednoczą się, będą wydawać nie więcej niż 2/3 tego, co wydają obecnie na swoje utrzymanie.

Jeżeli weźmiemy dla przykładu robotnika zarabiającego 1800 franków rocznie, to zobaczymy, że zyski, jakie zawdzięczać będzie mógł kooperatywie, wyniosą 600 franków, czyli, jak dla niego, 4 miesiące pracy.

Nie ma w tym nic nieprawdopodobnego, żadnej przesady; to się urzeczywistni z chwilą, kiedy spożywcy zrozumieją dobrze swój interes i zaczną odpowiednio postępować.

Na razie wobec braku solidarności wśród ludności nawet w Anglii przeciętna cyfra zysków wynosi zaledwie 100 franków rocznie na członka. Jest to niewiele w stosunku do cyfry, jaką by się osiągnąć powinno. Należy jednak zawsze pamiętać o tym, że ruch kooperatywny datuje się zaledwie od lat pięćdziesięciu i że bądź co bądź system, który, istniejąc dotychczas zaledwie w stanie zaczątkowym, daje bez trudu drogą prostej zamiany dostawców przeciętnie 100 franków rocznie każdemu ze swych zwolenników, nie powinien być lekceważonym, tym bardziej że ci zwolennicy bynajmniej nie są milionerami. Działalność kooperatywna podnosi konsumpcję. Na pierwszy rzut oka wydaje się to dziwnym, a jednak jest to fakt stwierdzony drogą obserwacji. Bertrand, redaktor pisma „Les Cooperateurs belges”, cytuje go w swej znakomitej pracy: „La Cooperation”.

Oto w jaki sposób zauważono to zjawisko. W kooperatywach w Gandawie, Brukseli i innych miejscowościach podział dywidendy odbywa się co 6 miesięcy. Ażeby uniknąć roztrwonienia tych oszczędności, a także ażeby utrzymać swoją klientelę, zarządy tych kooperatyw postanawiają najczęściej wypłacać spożywcom dywidendę nie gotówką, lecz odpowiedniej wartości bonami na chleb. Otóż skoro tylko te bony zostały wydane rodzinom udziałowców, spożycie każdej z nich znacznie wzrosło. A więc przedtem rodzice musieli skąpić częstokroć nawet na kawałku chleba. Skoro zaś dzięki kooperatywie produkt ten mógł wejść w większej ilości do mało zasobnych gospodarstw, spożycie jego wzrosło samo przez się.

Należy się z tego cieszyć, bo człowiek, który dobrze je, jest tym samym zdrowszy, zdolniejszy do pracy, szczęśliwszy i bardziej towarzyski, jest silniejszy fizycznie i umysłowo.

Kooperatywa pozwala oszczędzać bez wysiłku, co wcale nie jest do pogardzenia w czasach, kiedy zjawiają się coraz to nowe potrzeby i spożywca zmuszony jest wydawać coraz więcej i więcej. I jakże tu oszczędzać, kiedy wszystko – przeciwnie – pobudza do wydatków?

Moraliści i uczeni dają wszyscy doskonałe rady, których się wysłuchuje i słuszność których uznać trzeba, ale zwykle wykonać ich niepodobna. Aby móc, o ile się da, godzić teorię z praktyką, najrozsądniej byłoby przeto starać się żyć lepiej, a równocześnie oszczędzać, o ile się da, najwięcej, czyli jednym słowem oszczędzać, zwiększając równocześnie wydatki, gdyby te rzeczy pogodzić się dały.

Moraliści i uczeni nie znaleźli sposobu pogodzenia tych dwóch sprzeczności. Kooperatywa go dała. Spotyka się to codziennie w stowarzyszeniach spółdzielczych. Jeżeli wrócimy do zacytowanego poprzednio przykładu, widzimy, że z dwóch stowarzyszonych ten, który najwięcej wydał, równocześnie i oszczędził najwięcej, ponieważ zyski rozdzielają się w stosunku do poczynionych zakupów.

Nie zapominajmy przy tym, że oszczędności tą drogą zdobyte przyszły bez trudu. Dawne oszczędności były wyrzeczeniem się wszystkiego, robiły z człowieka sknerę, liczykrupę. Kooperatywa zaś daje nam ludzi oszczędnych nowego typu, przeprowadza oszczędność drogą wydatkowania. Ale i z tym systemem rzecz się ma tak samo, jak z każdą dobrą rzeczą – nie należy go nadużywać. Toteż, jak dowcipnie zauważył Ch. Gide, jeżeli na szyldach niektórych dentystów czytamy, często nawet nieprawdziwe: „tutaj wyrywa się zęby bez bólu”, to na szyldach stowarzyszeń spożywczych należałoby pisać i zupełnie słusznie: „tutaj oszczędza się bez poświęceń”.

Kooperatywa zniewala do płacenia gotówką. Jest to jedna z podstawowych zasad tego systemu, jedna z tych, którą chętnie podejmują dobrzy kooperatyści i czynią to nawet z pewną dumą. Jest to równocześnie największy zarzut, jaki im czynią handlujący, którzy mają nadzieję bawić się tego rodzaju filantropią kosztem kooperatywy.

Sądząc powierzchownie, wydawać się może, że handlujący są najwspaniałomyślniejszymi z dostawców, ponieważ udzielają biednym kredytu – biednym, lecz nie nędzarzom. Kredyt to jednak bardzo interesowny, gdyż z chwilą, kiedy spożywca zaciągnął dług u kupca, ten ostatni przyczepia się do niego, ściga go, śledzi go w życiu i wydatkach jego, sprowadza go na powrót do swego sklepu, gdy tamten oddalić się pragnie, daje mu towary w złym gatunku i nakłada nań haracz bez litości, doprowadzając rodzinę do ruiny. Z chwilą kiedy biedny konsument oddaje się w szpony lichwiarza z rogu, przepadł on i spokój jego – traci bowiem wolność.

Cechę charakterystyczną kooperatysty stanowi właśnie wolność. Udaje się sam do swego magazynu, płaci w nim gotówką i nikt nie może mieć doń żadnych pretensji.

Bywają wszakże okoliczności, w których konsument potrzebuje kredytu. W tych wypadkach stowarzyszeni nie uchylają się również od raz przyjętej zasady sprzedaży za gotówkę, natomiast obok kasy kooperatywnej zakładają kasę pożyczkową zupełnie bezprocentową, jak to uczyniono np. w „Revendication” w Puteaux w r. 1891. Dwóch towarzyszów odpowiada za dobre chęci i dobrą wiarę pożyczającego, suma zaś pożyczki strąca się z zysków przypadających w udziale stowarzyszonemu, który chwilowo znalazł się w kłopotliwym położeniu.

Takie rozszerzenie zasady solidarności na udzielanie kredytu spożywcy nie przyczynia żadnego kłopotu stowarzyszeniu spółdzielczemu.

Zasada płacenia gotówką ma tę dobrą stronę, że usuwa zupełnie złych klientów. W tych warunkach stowarzyszenia spółdzielcze nie potrzebują uciekać się do środków, jakimi chętnie pomagają sobie kupcy, którzy, będąc przygotowani na straty na złych płatnikach, muszą odbijać je na dobrej klienteli, aby móc egzystować. System płacenia gotówką zapobiega również rozwijaniu się marnotrawstwa w rodzinie, gdyż przed załatwieniem sprawunku trzeba się dobrze zastanowić nad jego koniecznością. Toteż źle robią niektóre kooperatywy, które, powołując się na idee demokratyczne, udzielają swym członkom miesięcznego kredytu. Przy tym sposobie postępowania stowarzyszony daje się skusić wystawom sklepowym i, popchnięty niejako do spożycia, robi niepotrzebne wydatki. A potem przeciwko takiemu konsumentowi zadłużonemu przez udzielony mu kredyt trzeba przedsiębrać energiczne środki, co jest wręcz przeciwne zasadom kooperatywnego braterstwa.

W kooperatywie przeto kredyt jest zgubny, niemoralny po prostu, i stowarzyszenia mają zupełną słuszność, odrzucając go całkowicie.

Kooperatywa może zapewnić pomoc na wypadek bezrobocia, choroby lub śmierci (rodzinie zmarłego). Jak już zauważyliśmy, kooperacja jest nadzwyczaj podatną, nadaje się do wszelkich kombinacji, o jakich umysł ludzki tylko zamarzyć może, zarówno w dziedzinie ekonomicznej, jak i intelektualnej.

Kooperacja, będąc wyrazem solidarności, musi dążyć do rozwijania swej działalności na polu wzajemności, aby w miarę sił zapobiegać nieszczęściom, jakie spaść mogą na jej zwolenników.

Bezrobocie jest jedną z największych klęsk trapiących klasę robotniczą. W Anglii, w Niemczech i w Belgii syndykaty robotnicze przewidziały już te smutne zjawisko i, skoro tylko się zjawi, udzielają hojnej pomocy swym członkom. We Francji rozwój syndykatów jest słabszy niż w innych krajach, toteż na wypadek kryzysu ekonomicznego klasa robotnicza jest bardzo nieszczęśliwą. Gdzie syndykatów nie ma albo nie zajmują się one sprawą robotników bez pracy, tam do stowarzyszeń spożywczych należy zapobiec niedoli, dostarczając np. stowarzyszonym produkty bezpłatnie i pozwalając im doczekać lepszych czasów bez spadania w przepaść nędzy.

W niektórych miejscowościach znaczna liczba kooperatyw weszła już na tę drogę z ogromną korzyścią swych członków, jednak na tym polu jeszcze bardzo wiele pozostaje do zrobienia.

Zabezpieczywszy swych stowarzyszonych od bezrobocia, kooperatywy powinny także zająć się zabezpieczeniem ich na wypadek choroby. Potrzeba, jest to nawet bezwzględną koniecznością, aby kooperatywy spożywcze były równocześnie towarzystwami wzajemnej pomocy; a skoro się to urzeczywistni, pożądanym jest, aby się połączyły z towarzystwami wzajemnej pomocy już istniejącymi w jedną organizację. Wspólny ich interes wskazuje im tę drogę.

W niektórych kooperatywach (zwłaszcza belgijskich) tygodniowa składka 5 centymów od rodziny zapewnia jej chleb na wypadek choroby ojca; w innych znowu za cenę 5 centymów tygodniowo od osoby cała rodzina nabywa prawa do pomocy lekarskiej i środków leczniczych. W Anglii w razie śmierci ojca rodziny kooperatywy udzielają pierwszej pomocy sierotom.

Wszystkie te sposoby działania są godne naśladowania i mają duży wpływ moralny, gdyż uczą jednostki żyć życiem wspólnym i są wręcz przeciwne okrutnemu egoizmowi, stanowiącemu charakterystyczną cechę naszych czasów.

W czasie słynnego strajku górników w Yorkshire w Anglii stowarzyszenie ,,Wholesale” (Związek Hurtowy) w Manchesterze ofiarowało strajkującym 125 000 franków, a nadto udzieliło blisko milionowego kredytu małym kooperatywom, gdzie ciż górnicy zaopatrywali się w żywność. To samo Wholesale, rozmaite stowarzyszenia spółdzielcze oraz dziennik „Daily Chronicle” bardzo niedawno wypłaciły 606 500 franków górnikom z kopalni łupku w Bethesda i Bangor (w Walji), w czasie jedenaście miesięcy trwającego nieporozumienia między robotnikami a ich zwierzchnikiem, lordem Penrhyn.

Kooperatywa zaoszczędza siły robotnika, ponieważ dzięki dużym obrotom magazyny spółdzielcze mają możność zaopatrywać swe warsztaty w udoskonalone maszyny przedstawiające ostatni wyraz postępu wiedzy, podczas gdy większość zwykłych przedsiębiorstw przemysłowych musi się posługiwać maszynami tak pierwotnymi jak za dawnych czasów.

Przemysł wypieku chleba przedstawia typowy przykład takiego porównania. W wielkich piekarniach spółdzielczych, jak w Roubaix, w Gandawie, w Brukseli, czynności mieszania chleba dokonywa się mechanicznie, a cały proces wypieku odbywa się z matematyczną niemal dokładnością. Dawna dzieża, prawdziwy zbiornik potu i brudu, często nawet plwocin, została zupełnie zarzuconą. Dawne klasyczne pomiotło, raj dla mikrobów i igraszka dla psów, nie istnieje również. Ciasto, czysto przyrządzone, przechodzi na ruchome stolnice, które przenoszą je automatycznie do pieców ogrzanych węglem i wodą o stałej temperaturze. Przy takim urządzeniu produkuje się chleb w najlepszym gatunku w dużej ilości i z najmniejszym nakładem pracy robotników. Wydajność jest znacznie wyższą niż w zwyczajnych piecach; np. w „Maison du peuple” w Brukseli, który dostarcza codziennie chleba dla 20 000 rodzin, personel jest bardzo nieliczny w porównaniu z obsługą prywatnych piekarni, mających mniejszy zbyt i gorsze urządzenie techniczne.

Z wyższości tej korzysta zarówno spożywca, jak i robotnik.

Kooperatywa ustala ceny umiarkowane, co stanowi wielką jej zasługę. Aby to sobie rozjaśnić, wystarczy rzucić okiem na różnice cen kupna i sprzedaży najważniejszych produktów spożywczych. L. Bertrand cytuje: „Najlepszy gatunek pomarańcz średnio kosztuje 22 franki za 1000 sztuk, czyli 2 centymy za sztukę; detaliści zaś sprzedają je po 15–25 centymów, czyli z podwyżką ceny o 700–1200%. Sztokfisz kosztuje w Bordeaux 62 franki za 100 kilo, czyli 31 centymów za funt, w Paryżu sprzedają go po 60–70 centymów. Najlepszy gatunek śliwek płaci się w Villeneuve-sur-Lot 42 franki za 100 kilo tańsze, a 94 fr. za najdroższe, co wypada 21–47 centymów za funt, w sklepach kolonialnych towar ten wybrakowany sprzedaje się drożej od najwyższego gatunku na miejscu. Za ryż prima płaci się w Marsylji 34 franki za 100 kilo, czyli 17 cent. za funt; w Paryżu detalista sprzedaje ryż zwyczajny po 56 centymów funt. W Marsylii za kawę płaci się po 375 franków za 100 kg, czyli mniej niż 1 fr. 90 za funt, w Paryżu sprzedaje się po 3 franki. Aptekarze kupują antipirynę po 30 fr. za kilogram, a sprzedają ją w stosunku 300 franków, chinę po 80 franków, a każą sobie za nią płacić 1000 albo i 1500 franków, a za dobrych czasów nawet 2000 franków”.

Ferdynand Pelloutier w jednej ze swych prac cytuje jeszcze: „Ubranie nabyte za 12 franków odprzedaje się za 35 franków. Niektóre części bielizny, których wyprodukowanie (materiał i robocizna) kosztowało 15–20 franków tuzin, sprzedawane są po cenie hurtowej 60–80 franków, czyli cztery razy drożej, w sprzedaży detalicznej 7–8 fr. za sztukę, czyli pięć razy ponad ich wartość. Sto litrów alkoholu 90% kupione za 52 franki odprzedaje się po zmieszaniu go z wodą do 45% po cenie 3 fr. za litr. Niektóre wina włoskie, kosztujące na miejscu 6 fr. 50, zakupywane są w handlu hurtowym po 48 franków, a odprzedawane po 70–80 franków, czyli po cenie przewyższającej 15 razy pierwotną ich wartość”.

Dobre rowery warte są 80 franków, a sprzedają je po 300 franków.

Nasz obecny system rozdzielczy jest systemem szalonego marnotrawstwa i usunąć je mogą dobrze prowadzone kooperatywy.

Kooperatyści dążyć powinni do ustalenia sprawiedliwych cen, ani zbyt wysokich, ani też zbyt niskich. Bo o ile z jednej strony konsument często jest wyzyskiwany, to znowu z drugiej, kupując towary po cenie zbyt niskiej, sam może stać się wyzyskującym producenta.

Do członków stowarzyszeń spółdzielczych należy zrozumieć niemoralność i niegodziwość takiego wyzysku i ustanowić ceny wynagradzające dostatecznie pracę ich towarzyszów, w przeciwnym bowiem razie protest ich przeciwko wymaganiom fabrykantów byłby zupełnie nieuzasadnionym.

Celem zabezpieczenia pracy angielskie trades uniony –związki zawodowe – wprowadziły tzw. label-system. System ten polega na zaopatrywaniu towarów w specjalne etykietki, stwierdzające, że praca przy nich została opłacona podług taryfy normalnej, ustanowionej przez trade uniony. Niektóre kooperatywy niechętnie odnosiły się do label-systemu, będą jednak zmuszone go przyjąć nie dziś to jutro, w przeciwnym bowiem razie musiałyby się wyrzec cennego poparcia trade unionów, składających się z najlepszych elementów angielskiego świata robotniczego.

Kooperatywa może walczyć z fałszowaniem towarów. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego i jest to punkt, na który kooperatyści za mało może jeszcze kładą nacisku. Przypuściwszy nawet, że konsument nie widzi bezpośredniej korzyści dla siebie w należeniu do kooperatywy, to chociażby tylko dlatego, żeby spożywać artykuły dobrego gatunku, powinien przystąpić do stowarzyszenia.

W interesie stowarzyszenia leży zwracać się do dobrych i uczciwych dostawców.

Sprawa dobrego odżywiania się jest sprawą pierwszorzędnej wagi w epoce, kiedy fałszowanie artykułów spożywczych doszło do artyzmu i posiada swych mistrzów i arcymistrzów. Cały świat pełen jest nadużyć oszustów, a dzień każdy nieledwie dorzuca nowy haracz do całego szeregu ich niegodziwego wyzysku.

Już w r. 1862 inspektorowie pracy w przemyśle angielskim wytykają piekarzom londyńskim, że wszyscy oni prawie sprzedają chleb w 3/4 jego wagi rzeczywistej, a w dodatku wyrabiają go z mąki z domieszką ałunu, mydła, wapna, gipsu i innych dodatków. Według oficjalnego świadectwa sir Johna Jordona w r. 1855 biedak, żyjący dwoma funtami chleba na dzień, nie otrzymuje i czwartej części środków spożywczych niezbędnych do życia, nie mówiąc już o szkodliwym wpływie takich dodatków na stan jego zdrowia.

Tremenheere robi uwagę, że klasa robotnicza, na użytek której chleb ten się wyrabia, zdaje sobie doskonale sprawę z tych zafałszowań, znosi je jednakże, bo musi z konieczności nabywać u piekarza lub sklepikarza taki chleb, jaki im dać raczą, z powodu kredytu udzielanego przez nich tym biednym spożywcom. W obecnej chwili dzięki właśnie powstawaniu kooperatyw zło to mniej szerzy się w Anglii, lecz nie ustało jeszcze całkowicie.

Niedawno przejęto wagon trocin adresowany do piekarni jednego z wielkich miast Francji. Na parę miesięcy przed tym dzięki zręcznej reklamie nieuczciwi przemysłowcy dawali do spożycia szczególniej sferom zamożniejszym pewien gatunek chleba (,,pain complet”), nad zawartością którego lepiej się nie rozwodzić.

Kawa często robi się z lichych ziaren grochu i z miałko zmielonej gliny.

Pieprz nawet w ziarnach jest mieszaniną różnych nieczystości, pieprzu tureckiego, śmieci wymiatanych ze sklepu, a niekiedy nawet i… psiego kału.

Niektórzy przemysłowcy wyrabiają czekoladę z cegły i cukru, zupełnie bez kakao, albo znów używają zepsutego kakao bez masła.

Absynt robi się zwykle ze złego spirytusu zbożowego i z lepiej lub gorzej oczyszczonych esencji. Jeżeli konsument chce, by był „tęgi” przed dodaniem wody, to dogadza mu się przez dodanie podoctanu ołowiu, przez co napój zamienia się na wodę gulardową; jeżeli zaś chce, by był zielonkawy, to mu się dolewa kilka gramów siarczanu miedzi.

Likiery sprzedawane w szynkach, a nawet i w wielkich zakładach wyrabiają się z wyżej wymienionych alkoholów z dodatkiem rozmaitych eterów, produkowanych w specjalnych laboratoriach przez zdolnych chemików, wtajemniczonych w najnowsze postępy chemii organicznej.

Dziwią się ogólnie zbrodniom, samobójstwom, jakiemuś prądowi szaleństwa, cechującemu życie nowoczesne, a rozwiązania tej tajemnicy w części przynajmniej szukać należy w retortach tych uczonych przemysłowców.

Wino, „czysty sok winnej jagody”, opiewany przez Rabalaisa i Berengera robi się z fig, z rodzynków często nadpsutych, z fuksyny, z ślazu ogrodowego, z jagód bzu itd.

Wprowadzono nawet do handlu tabliczkę i ekstrakty umożliwiające otrzymanie wina po cenie 2,5 centymów za litr. Sprytni kupcy wykonują na winach najrozmaitsze operacje: bije się je na pianę, nagrzewa, zakwasza kwasem winnym albo i kwasem siarczanym, rozprowadza wodą, dodaje gliceryny, suchego ekstraktu, złego alkoholu, a poczciwy konsument pochłania te nikczemne mikstury bez cienia nieufności.

W Niemczech produkuje się wino szampańskie po fr. 1,30 za butelkę, a cena kosztu tych napojów z „marką” wynosi 30–40 centymów.

Na Madagaskarze handel niemiecki sprzedaje wino „z Hamburga” po 15 centymów za litr. A w Langwedocji właściciele winnic sprzedają je po 20 centymów.

Pewne konserwy z zielonego groszku otrzymuje się z zepsutego groszku suszonego, wymoczonego w wodzie lub urynie nadającej tym falsyfikatom ich pierwotny wygląd. A gdy groszek stracił naturalną swą zieloność, to mu się ją przywraca przez dodanie siarczanu miedzi.

Piwo najczęściej jest salicylowane, a zamiast chmielu, który w skład jego wejść powinien, używa się bukszpanu, kwasu pikryninowego albo strychniny.

Mleko przeważnie rozcieńcza się wodą lub pozbawia śmietanki. Gęstość przywraca mu się przy pomocy krochmalu lub rozbitego końskiego mózgu. Tam gdzie fałszerstwo surowo jest karane, otrzymuje się „czyste naturalne” mleko, karmiąc krowy dobrze zmaczanymi makuchami, i mleko naturalne ze szkodą dla zdrowia zwierzęcia traci na wartości dzięki temu genialnemu żywieniu.

Masło zastępuje się prostą margaryną pod nazwą „gospodarskiego masła”.

L. Bertrand cytuje kupca z Mons, który ofiarował się sprzedać dwa posiadane przez siebie sekrety:

1) powiększenie wagi worka kawy zielonej o 1–3 kilogramy stosownie do domieszki (do czego niezbędny był aparat wartości fr. 2.50);

2) Naśladowanie kawy palonej, unikając tym sposobem straty na wadze przy paleniu.

Herbata jest stale fałszowana, a kilka lat temu kupiec kolonialny z Vierzon został sądownie karany za sprzedaż listków jakiejś rośliny zabarwionych octanem ołowiu pod nazwą herbaty.

Zdaniem dowcipnego pisarza Aurelien Scholla w niektórych hotelach paryskich zręczny kucharz potrafi zrobić dwa jajka z jednego.

Aby zaoszczędzić masła i jaj przy wypieku ciast, niektórzy cukiernicy zastępują je chromkiem ołowiu, co ciastu nadaje ten piękny rumiany kolor, którego domagają się konsumenci.

Nie tak dawno temu odkryto w okolicach Paryża fabrykę mięsa. Zuchwali łotrzykowie zabierali zwierzęta wywożone na pola nieczystości oraz mięso uznane za niezdatne do użytku, przynosili swym wspólnikom te „wyborowe” kawałki, ci wybierali i odrzucali części najwięcej niezdrowe lub najwstrętniej wyglądające, lepsze zaś kawałki sprzedawali nieuczciwym detalistom; karbunkuł i zaraźliwe choroby szerzyły się między poczciwymi konsumentami.

Mieszkańcy okolic podmiejskich Paryża mogli obserwować dwie fabryki tranu, dyrektorowie których używali do swego wyrobu materiałów takich jak zgniłe ryby, ostrygi, ślimaki itp. odrzucone przez inspektorów.

P. Bertrand cytuje jeszcze fabrykę w Petersburgu, gdzie tran wyrabiano z oleju waselinowego będącego produktem ubocznym przy fabrykacji nafty.

Nierzadko w portach pod nazwą tranu w najlepszym gatunku sprzedaje się na użytek chorych tran brudny, wstrętnie cuchnący. Jest to tran rybi przeznaczony pierwotnie do smarowania maszyn. Wprawdzie ciało ludzkie jest także maszyną, to prawda, ale aby na ten raz stosowanie tego pięknie w książkach brzmiącego porównania miało mu wyjść na zdrowie, dowodzić trudno.

Pomówmy teraz o aptekarzach, którzy sprzedają z rabatem. Ich „szanowni koledzy” każą sobie płacić zbyt słono, oni przeto sprzedawać będą tanio. No i zamiast bromku i jodku potasu dają chlorek sodu – sól kuchenną, zamiast siarczanu chiny – salicyl, a zamiast podsaletranu bizmutu po prostu mąkę.

W tych podejrzanych laboratoriach antipiryna, jod itp. w niższych gatunkach zastępują dobre lekarstwa. Mają dwa gatunki syropu: jeden bezbarwny i drugi: czerwono-brunatny. Ten ostatni sprzedawany sam z łatwością zastąpi syrop z salsaparilli lub cykorii itp. Mieszanina obydwóch służyć może do wytworzenia syropów różnych odcieni. A tam, gdzie chodzi o wywołanie pewnych stałych objawów fizjologicznych, jak np. o syrop ipecacuanowy, truciciel nie zawaha się dodać do swej mikstury pewnej dozy emetyku.

Jest to do tego stopnia prawdziwe, że w niektórych aptekach sprzedających ,,z rabatem” sam aptekarz przygotowuje niektóre preparaty z dala od ciekawych spojrzeń niedyskretnych swych uczniów.

Zło jest jeszcze gorsze, jeszcze straszniejsze, gdy czynów takich dopuszcza się lekarz praktyk pod pozorem przestrzegania ścisłości naukowej i zawodowej. Ale takie fakty są rzadkie.

Kooperatywa nie dopuszcza żadnego fałszerstwa. Nie będąc odmianą handlu, nie potrzebuje uciekać się do takich handlowych sposobów postępowania. A jeżeli konsument pragnie się zabezpieczyć od zafałszowania towarów, może to uczynić, stając się sam przedawcą dla siebie samego, zakładając stowarzyszenia spółdzielczo-spożywcze.

Kooperatywa może uprościć rozdawnictwo. W ciągu tej pracy nie zawahaliśmy się oddać sprawiedliwości kupcom i roli odegranej przez nich w pewnej epoce, stwierdzenie jednakże ich zasług nie przeszkadza obecnie nam dyskutować na temat zatrzymania ich lub zniesienia jako organów rozdawniczych.

Ewolucja jest właściwością wszelkiej organizacji ludzkiej. Gdy ta dojdzie do pewnego punktu, znika, aby ustąpić miejsca formom wyższym, czyli nadającym się lepiej do potrzeb społeczeństwa w danym momencie jego rozwoju. Dzień, w którym pośrednicy nic nie produkujący, przyznać to musimy, zostaną usunięci, a zastąpią ich stowarzyszenia spożywców, dzień ten będzie niezaprzeczenie dniem postępu. Wtedy bowiem producent i konsument wejdą w zetknięcie bezpośrednie i z tego powodu nastąpi wielkie uproszczenie, a zatem i wielka oszczędność w rozdawnictwie.

Owóż celem wszelkiego postępu ekonomicznego w społeczeństwie jest osiągnięcie maksimum użyteczności przy minimum wysiłku, czyli oszczędzanie jak najwięcej sił ludzkich. A będzie oszczędnością zniesienie pracy rozdawniczej albo przynajmniej ograniczenie jej do minimum. Jak już widzieliśmy, kooperatywa dąży do tego celu. Łączy ona w sobie wszystkie warunki potrzebne do zapewnienia postępu w rozdawnictwie.

Zapewne w interesie najbliższym kupców nie leży bynajmniej dać się rozwijać kooperatywie. Ale trzeba sobie powiedzieć za Fourierem, że każda klasa pasożytnicza dąży do zawładnięcia ruchem społecznym na swoją korzyść, żadna zaś nie może patrzyć chętnym okiem na usiłowania tych, którzy chcą ją usunąć. Jest rzeczą ludzką patrzyć z przyjemnością na niedolę przeciwnika i handlujący mogą się już dziś cieszyć nadzieją ewolucji przewidywanej przez niektórych kooperatystów, dzięki której (po usunięciu klasy pośredników) kooperatywa wyrzuci i u siebie samej wszystkie, absolutnie wszystkie przeżytki merkantylistyczne.

Trzeba przecież przypuścić i pewną ilość uczucia wspaniałomyślności ludzkiej i przewidywać, że pośrednicy poświęcą się chętnie sami na rzecz konsumentów i zasłużą tym sposobem na szacunek i uznanie swych dawnych ofiar.

Lecz nie wdając się już w to, co się stanie z tymi przewidywaniami, faktem jest niezaprzeczonym, że kooperatywa może uprościć rozdawnictwo: przez usunięcie samowładnego stosunku sprzedawcy do spożywcy, przez usunięcie pośredników jako to: faktorów, kupców hurtowych i detalistów, którzy utrudniają handel i obciążają cenę produktów bez najmniejszej korzyści dla ogółu.

Zacytujemy tylko jeden typowy przykład, zapożyczony od p. K. Gide’a – odyseję butelki wina i jej wartości:

„Właściciel winnicy na południu sprzedaje ją za pośrednictwem faktora kupcowi win w Nîmes, Beziers lub Montpelier, który odprzedaje ją za pośrednictwem drugiego faktora kupcowi hurtowemu w Burgundii lub Bercy, ten znowu odprzedaje ją kupcowi półhurtowemu, który z kolei sprzedaje ją kupcowi detaliście, ten zaś sprzedaje ją konsumentowi prawdopodobnie pod nazwą wina petit Mâcon. Konsument zapłaci za nie 60–70 lub 80 centymów, pieniądze zaś te odbędą tę samą drogę co wina, lecz w odwrotnym kierunku przechodzą z rąk kupca detalisty do rąk trzeciego kupca, potem do drugiego, dalej do pierwszego, aby dostać się nareszcie do rąk właściciela winnic. Lecz ten otrzyma za nie zaledwie 15 centymów, reszta pozostała po drodze. Czy widzieliście, jak w razie pożaru w miasteczku, gdzie nie ma straży ogniowej, robi się węża? Kubły z wodą przechodzą z ręki do ręki, tylko że trzy czwarte wody rozlewa się po drodze. System handlowy jest równie zacofany jak system łańcucha – trwoni trzy czwarte towaru po drodze i jednocześnie rujnuje konsumenta, każąc mu kupować zbyt drogo, i producenta, zmuszając go do sprzedaży zbyt tanio”.

Ale roztrwonienie nie zawsze ogranicza się tylko na tym i dokonywa się w równie prosty sposób, szczególniej gdy wmiesza się w tę sprawę spekulacja, a i kupiec wtrąci swoje trzy grosze.

Możemy przecież przytoczyć nazwiska właścicieli winnic, z których to samo wino pochodzące z tej samej piwnicy w ciągu tygodnia zmieniło trzy albo cztery razy właściciela i dzięki tej sprytnej kombinacji podniosło się w dwójnasób w cenie w porównaniu ze swą pierwotną wartością.

Nierzadko zdarza się również, że dobre wino w Langwedocji, przeszedłszy przez chciwe zysku ręce całej armii pośredników, przybywa do Bordeaux, tam się je chrzci, czasem trochę „obrabia”, po czym wraca ono do tego samego miasta Langwedocji, gdzie się nim delektują jako winem Bordeaux.

W innych znowu wypadkach pod wpływem spekulacji produkt odbywa 4–5 razy podróż po tym samym kraju, pozwala żyć całym rojom drobnych kramarzy, wzbogaca skarb i kompanie dróg żelaznych, po czym nareszcie wraca do miejsca swego pochodzenia, aby tu zostać spożytym.

Z chwilą, gdy kooperatywa rozwinie się szeroko, uprości ona ten cały system kółek, co wyjdzie na ogólny pożytek. To nie utopia, to się już urzeczywistnia częściowo w takiej np. „Maissonneusé” w Paryżu, która nabywa 40 000 hektolitrów wina bezpośrednio od właścicieli winnic w Langwedocji. Kooperatywa uprości jeszcze bardziej tę całą maszynerię z chwilą, gdy wejdzie śmielej i pewniej na drogę zachwalaną głównie przez kooperatystów angielskich i posiadać będzie własne majątki, gdzie produkować zacznie wszystko, czego jej członkom do konsumpcji potrzeba. Ten pogląd na metodę współdziałania jest wykonalny i bardzo nawet rozpowszechniony, bo to samo, co kooperatywy zrobić mogą z winem, to samo da się uczynić i z innymi niezbędnymi do życia artykułami. Wszystko to zrobi się stopniowo i logicznie, gdyż dobrze zrozumiany interes własny do tej działalności kooperatywy pobudzać będzie.

A skoro to się urzeczywistni, wtedy dopiero kooperatyści będą mogli pomyśleć o zorganizowaniu pracy. W obecnej chwili obowiązek zorganizowania pracy spada na państwo; jest to dowodem oczywistym, że zdaniem ogółu praca jest źle zorganizowana, a tym samym jest to potępienie optymizmu wyznawców zasady „laisser-faire et laisser-passer”. Z tym wszystkim przyznać trzeba, że państwo nawet o ustroju demokratycznym mało się nadaje do jakiejkolwiek organizacji, bo gdyby dar ten posiadało, musiałoby rozpocząć od reorganizacji własnej; a ponieważ to mu się dotąd nie udało, logicznie zatem będzie pozwolić jednostkom zorganizować się samym pomiędzy sobą. Bo jednostka zna swe potrzeby lepiej niż pojedyncza grupa obywateli choćby nawet bardzo inteligentnych, co znowu o deputowanych, ministrach, urzędnikach nie zawsze da się powiedzieć.

Organizatorowie pracy zarówno liberalni, jak i legaliści popełniają ten błąd zasadniczy, że organizują, a przynajmniej chcą zorganizować pracę, mając na widoku nie spożycie i spożywców, lecz produkcję i wytwórców. Szczerze mówiąc, jest to to samo, co łowić ryby przed niewodem. Jest to równocześnie system produkowania bezładny, bez żadnej możności rozciągnięcia nad nim kontroli. Metoda ta godna jest trwonicieli ludzkiej energii życiowej, a nie ludzi rozsądnych. Rezultaty przewidzieć nie trudno, a praktyka je potwierdza i po okresie gorączkowej pracy następuje okres przymusowego bezrobocia. A zatem brak metody w produkcji wywołuje dezorganizację pracy. Jest to cechą charakterystyczną społeczeństwa kapitalistycznego z jego kryzysami powracającymi prawie periodycznie mniej więcej co lat 10.

Stowarzyszenie spółdzielcze powinno by przede wszystkim unormować swoją produkcję odpowiednio do konsumpcji, na podobieństwo rąk przeznaczonych do usług żołądka. W ten sposób praca będzie zorganizowana nie w imię korzyści osobistej, lecz w imię swego przeznaczenia społecznego, tj. zaspokojenia potrzeb jednostek. Tak postępując produkcja zamiast być panią rynku, powróci do swej właściwej roli, istniejąc nie dla siebie samej, lecz dla zaspokojenia potrzeb.

Stowarzyszenie pojmujące w ten sposób produkcję mogłoby, rzecz prosta, zorganizować pracę z łatwością, a nadto zmniejszyć godziny pracy. Zresztą aby zmniejszyć godziny pracy w swych magazynach, kooperatyści nie czekają chwili, gdy zostaną panami i kierownikami produkcji. Pomijając kilka nagannych wyjątków, pracownicy stowarzyszeń spółdzielczo-spożywczych pracują osiem godzin dziennie. Jest to zasada przyjęta w kooperatywach socjalistów belgijskich, w bardzo wielu kooperatywach angielskich, a ponieważ prawo trzech ósemek stanowi jeden z pierwszych punktów programów robotniczych, przeto interesowani powinni przede wszystkim udzielić tej ulgi swym pracownikom, jeżeli nie chcą narazić się na zarzut przeczenia samym sobie z chwilą, gdy o tę ulgę u swych zwierzchników sami upominać się będą.

W Anglii poważna liczba światłych kapitalistów przyjęła dla swych pracowników 8-godzinny dzień roboczy i może sobie tego powinszować. Warsztaty spółdzielcze nie mogą pozostawać w tyle za kapitalistami. W obecnej chwili, dostarczając spożywcom produktów w równie dobrym gatunku jak otrzymywane z warsztatów prywatnych kapitalistów, warsztaty spółdzielcze w Glasgow płacą swym robotnicom 17–21 franków tygodniowo (nie licząc ich udziału w zyskach) za 40 godzin pracy w tygodniu, podczas gdy bardzo niedawno temu nieszczęśliwe szwaczki w Glasgow, Londynie i Manchesterze zarabiały 60–80 centymów dziennie za 18-godzinną pracę.

Najczęściej robotnicy kooperatyw pracują na warunkach ustanowionych przez ich związki zawodowe odnośne.

Wszystko to stanowi jedynie wskazówkę pozwalającą nam przewidywać korzyści, jakie dać może kooperatyzm. System ten, redukując koszta do najściślejszego minimum, rozwija swą działalność w warunkach znacznie pomyślniejszych od swych przemysłowych konkurentów i tym sposobem może produkować taniej od nich.

Na tym właśnie polega cała tajemnica wspaniałomyślności kooperatystów w stosunku do ich pracowników i ożywiającego ich ducha solidarności. Nadto robotnicy, będący sami kooperatystami, rozumieją, że wyzyskując warsztaty kooperatywne, okradaliby samych siebie, we własnym przeto interesie sprawują się dobrze i pracują uczciwie.

Stąd prawdopodobieństwo, że z chwilą, gdy kooperacja zawładnie całą produkcją, godziny pracy w warsztatach kooperatywnych zmniejszą się jeszcze, gdyż wtedy klasa robotnicza nie będzie zmuszoną utrzymywać tych wszystkich pasożytów, jakich żywi obecnie.

Już dziś ludzie, nawet nie nazbyt krańcowo postępowych przekonań, jak np. Ch. Sécretan, pogodny filozof z Lozanny, jeden z mistrzów szkoły ewangelicznej, ustanowili sześciogodzinny dzień roboczy jako normę pracy, którą powinien dostarczyć każdy człowiek w dobrze zorganizowanym społeczeństwie. Nie jest to wcale przesadą, skoro się pomyśli o tym olbrzymim marnotrawstwie, trapiącym nowoczesne społeczeństwo, i skoro się przypomni jeszcze optymistyczniejsze poglądy pułkownika C. D. Wrighta i licznych autorów, kolektywistów, komunistów, anarchistów, którzy opierając się na matematycznych wyliczeniach, zapewniają nas, że świat cywilizowany mógłby już obecnie egzystować, udzielając każdemu ze swych członków pewnego minimum dobrobytu, odpowiadającego obecnej stopie życia klas średnich, gdyby każdy z nas dał społeczeństwu sumę pracy faktyczną trzech godzin dziennie.

Ale nie tu miejsce na badanie tej kwestii. Naszym zadaniem jest przedstawić niezaprzeczone korzyści z kooperatyzmu płynące.

Rozpowszechnienie kooperatywy zniosłoby konkurencję. Przede wszystkim pomiędzy producentami, ponieważ nie byłoby wtedy producenta samodzielnego, a produkcja zeszłaby do roli pomocniczej względem konsumpcji; następnie pomiędzy handlującymi, pośrednikami i spekulantami, ponieważ pasożyty te, w znaczeniu spełnianych przez nich funkcji ekonomicznych, zostaliby zupełnie usunięci.

Kooperatywy powstają tylko w miarę potrzeby, a spożywca nie ma żadnego interesu obciążać produkty zbytecznymi kosztami; w ten sposób nie potrzebujemy się obawiać ze strony kooperatywy nadmiaru sklepów na ulicach, jak to widzimy obecnie i co nas tyle kosztuje.

Kooperatywa znosi reklamę. Ta ostatnia staje się w istocie zbyteczną i kosztowną. Znajdą się i tacy, co się na to będą skarżyć, jak np. dziennikarze zapełniający czwartą, czasem trzecią, a niejednokrotnie i drugą, ba i pierwszą nawet stronę swych dzienników nadzwyczajnymi ogłoszeniami, zachwalającymi nam jako środki łagodzące rozmaite syropy nie działające wcale, jako dobre – różne przedmioty bez wartości jak ubranie z papieru, obuwie z tektury, restauracje, w których dają elastyczne befsztyki, a za napój wino ze ślazu, z fuksyną itd., itd.

Zapewne wydawcy dzienników żałować będą zniknięcia reklamy, hojnych „apostołów” handlu i przemysłu i „uczonych” z podejrzanych laboratoriów, ale całe społeczeństwo zyskać tylko na tym może, przestając karmić swoim kosztem tych pasożytów.

Kooperatywa usuwa pogoń za zyskiem osobistym. Przypuśćmy np., że w sklepie kooperatywy przez omyłkę oznaczono cenę wyższą niż w sąsiednim sklepie. W takim razie członek-konsument może spokojnie odnieść się do tego, pocieszając się tym, że przy podziale zysków jego dywidenda (zwrot nadwyżki w cenie) będzie nieco wyższą, gdyż więcej nadpłacił przy kupnie.

Natomiast wszelkie przedsiębiorstwo kapitalistyczne, choćby najmniejsze, oparte jest właśnie na pogoni za zyskiem. Nie ma chyba ani jednego ekonomisty, nawet pomiędzy najbardziej ortodoksyjnymi, który by nie uznawał konieczności zapewnienia każdej jednostce najniezbędniejszych dla niej rzeczy, a więc stołu, łóżka i wygodnego mieszkania. A jak żeśmy dziś dalecy od możności osiągnięcia takich rezultatów! Gdyby zabiegi społeczne do tego celu było skierowane, w chwili obecnej mielibyśmy wszelkie szanse jego urzeczywistnienia. Nie uczyniono w tym kierunku nic, ponieważ dla kapitalistów korzystniej było obracać swe kapitały na inne cele.

Kapitaliści nie są istotami nadziemskimi, są tylko ludźmi i na równi z innymi śmiertelnikami są wytworem środowiska ekonomicznego, w którym żyć muszą. Jeżeli przeto postępowanie ich bywa często antyhumanitarnym, nieożywionym miłością bliźniego, powinniśmy sobie powiedzieć, że środowisko ekonomiczne popycha ich raczej w kierunku zysków możliwych do osiągnięcia, zamiast wskazywać im potrzeby, domagające się zaspokojenia.

Wyższość i dobroczynną działalność kooperatywy stanowi to, że usuwa ona przewagę indywidualnych pobudek zysku i stawia sobie za cel dobro ogółu.

Kooperatywa wytwarza wspólną własność. Można by w tym widzieć objaw cofania się społeczeństwa, bo przecież w początkach, w czasach barbarzyństwa, własność była również wspólną całej społeczności. Pomimo to w fakcie tym należy upatrywać poważną zasługę kooperacji.

Z własnością rzecz się ma tak samo jak z handlem, jak z każdym innym urządzeniem społecznym. Wszystkie one powstają, zmieniają się i znikają w procesie postępowym ludzkości. I trzeba przyznać, że jeżeli tylko w czasie ich istnienia ludzkość posunęła się naprzód, to każda z nich, choćby bezwzględnie była najgorszą, położyła pewne zasługi. Jedna ze szkół socjologicznych – szkoła historyczna, do której należy wiele światłych umysłów – traktuje te wszystkie instytucje uważane przez umysły ciasne za ostateczne, jako „kategorie historyczne”, mające w danych momentach swoje prawo istnienia.

Nikt nie zaprzeczy, że społeczeństwo obecne zmierza do komunizmu, zarówno w swych bogactwach, jak i w swych radościach i cierpieniach.

Trudno byłoby nawet utrzymywać przeciwnie, skoro drogi, rzeki, kanały, mosty, ogrody spacerowe, szkoły, kościoły, muzea, sądy itp. stanowią własność ogólną, skoro każde odkrycie odbija się korzystnie na wszystkich, podobnie jak dzięki właśnie ułatwionym środkom komunikacji epidemie trapią całą kulę ziemską. Życie wspólne porywa i ogarnia nas tak dalece, że uchodzi to naszej uwadze, że żyjemy nim odruchowo, siłą przyzwyczajenia, nie myśląc o tym, że cierpielibyśmy bardzo, gdyby nas tego życia pozbawiono. A więc życie wspólne jest dobrym, gdyż zniewala ludzi do życia jedni dla drugich, a nie wyłącznie dla siebie samych.

Kooperatyzm dąży do zupełnego komunizmu. Człowiek odosobniony mawiał: moje dobro, moja własność. Kooperatysta mówi: nasze dobro, nasza własność. Posiadacz mawiał: używam i nadużywam, choćby nawet z uszczerbkiem mego bliźniego. Kooperatysta mówi: używam ze swym bliźnim, przez niego i dla niego, jak dla siebie samego, bo zasada solidarności zna wspólne dobro jedynie. Posiadacze odosobnieni mówili: każdy dla siebie, a Bóg dla wszystkich, a jeżeli nie wierzyli, to mówili tylko: każdy dla siebie. Na to kooperatyści odpowiadają: wszyscy dla jednego, każdy dla wszystkich.

Kooperatyzm zjawia się jako nowa dobra nowina –ewangelia pokoju, miłości i braterstwa społecznego już tutaj na ziemi.

Duch braterstwa ludzi kieruje kooperatyzmem. Wszyscy dla jednego, jeden dla wszystkich – oto dewiza, jaką codziennie stosują w życiu kooperatyści i nie mogą nawet jej niestosować, przy pierwszym bowiem objawie niesolidarności instytucja przepaść musi. Można było zarzucać egoizm niektórym formom kooperatywy; najbardziej popularne i najwięcej rozpowszechnione z nich są z konieczności altruistycznymi i czerpią swą siłę nie w zyskach, rozdawanych corocznie, lecz w duchu, jaki je ożywia.

Każdy zarówno bogaty, jak ubogi może być członkiem kooperatywy i korzystać z dobrodziejstw tej instytucji. Kapitał prywatny był zamknięty, dostępny nielicznym uprzywilejowanym, kapitał zaś kooperatywny – to majątek publiczny, stanowi własność wszystkich w ogóle, niczyją zaś w szczególności. W tym właśnie tkwi jego siła, jego moc odradzająca społeczeństwo.

Kooperatywa znosi zatargi narodowe i międzynarodowe. Wszystkie lub prawie wszystkie waśnie, wstrząsające ludzkością i wywołujące krwawe walki, mają swe źródło w poszukiwaniu korzyści. Książki kłamią, gdy wskazują na pobudki szlachetne jako wyłączny bodziec czynów ludzkich. Przeciwnie, najczęściej interes kieruje ich postępowaniem. Wyprawy krzyżowe nie miały wyłącznego celu uwolnienia grobu świętego, lecz i zdobycie Indii, przez Palestynę. W r. 1830 Francja nie tylko chciała zemścić się na beju algierskim za zniewagę ambasadora, lecz i zawładnąć Algierem itd., itd. Również i protekcjoniści nie mają wyłącznie na celu dobrobytu swych rodaków; poza różnymi niewypowiedzianymi lub wypowiedzieć się nie dającymi motywami bezstronny badacz widzi otaczanie szczególnymi względami tej lub innej rasy, narodu lub wreszcie pewnej klasy społecznej.

Kooperacja jest międzynarodową. We wszystkich ludziach bez względu na ich kolor skóry lub rasę widzi braci, którym można zaufać. Symbol jej to nie szpada lub orzeł, lecz z dłonią dłoń – symbol solidarności.

W ojczyźnie swej kooperatysta jest wyznawcą zasady wolnej wymiany, bo nie zapominajmy, że jest on równocześnie spożywcą; jako członek ludzkości jest on wyznawcą zasady pokoju.

Na licznych i bardzo różnorodnych kongresach, skupiających kooperatystów z całego świata, poglądy te utrwalały się za każdym razem i każde z takich zgromadzeń spółdzielczych kończy się hymnem pokoju i braterstwa.

Oto przełożona prozą zwrotka „Kooperatywnej Pieśni Pokoju”, wykonanej dn. 24 sierpnia 1895 r. w Pałacu Kryształowym w Londynie przez chór z 6000 głosów a skomponowanej specjalnie na tę uroczystość kooperatywną przez W. Hazzlit Robertsa i Ch. Nixona:

„Naprzód, bracia! Łączcie się, porzućcie waśni i wojnę! Zużyjcie siły i zapał, aby świat uczynić siedliskiem pokoju i zadowolenia”.

Powiadają, że we Francji wszystko kończy się piosenką. Związek kooperatystów na gruncie międzynarodowym przyniósł jednak nie tylko piosenkę sprawie pokoju. W r. 1887 na kongresie w Carlisle na wniosek p. de Boyve uchwalono założyć Międzynarodowy Związek kooperatyw wszystkich krajów. Jest nadzieja, że związek ten usunie walki celne, które takim ciężarem spadają na barki konsumentów wszystkich krajów bez żadnych korzyści dla posiadaczy, zapobiegnie walkom międzynarodowym, których przyczyny są najczęściej ekonomicznej natury i które wobec wspólności interesów wszystkich kooperatystów byłyby wprost bratobójczymi i pozbawionymi sensu.

Jak widzimy, duch kooperatywny jest na wskroś antymilitarny. Dąży on do pokoju międzynarodowego. Nie jest to dążenie czysto platoniczne, jakie wypowiadają w swych mowach działacze polityczni. Bo nawet gdyby kooperatyści nie byli ożywieni duchem solidarności, to własny interes wskazywałby im usunięcie militaryzmu. Jasnym jest, że ciężar militaryzmu wzrastającego nieustannie przygniata po prostu narody, zwłaszcza europejskie; ponieważ w rezultacie ciężar ten zwala się na najmniejszych i najsłabszych, przeto obowiązkiem kooperatystów jest odrzucić militaryzm we wszystkich jego przejawach i dążyć do międzynarodowego porozumienia. Tak też i czynią na wszystkich kongresach.

Na kongresie Międzynarodowego Związku Kooperatystów w Londynie w sierpniu 1895 roku p. Ludlow, jeden z weteranów kooperacji angielskiej, powiedział wśród grzmiących oklasków słuchaczy:

„Nie poprzestajemy i nie poprzestaniemy nigdy na tej kooperatywie jednookiej, bełkocącej i kalekiej, zamkniętej, zamurowanej w granicach państwa. My głosimy, że ludy nie istnieją po to, aby się wzajemnie zabijać, ani nawet aby sobie zazdrościć wzajemnie i podstawiać sobie nogę przy każdej sposobności w sprawach politycznych, skarbowych, literackich, we wszystkich wreszcie – lecz na to, aby sobie wzajemnie pomagać, zgodnie pracować i współdziałać”.

Niektórzy kooperatyści tak dalece odczuli potrzebę tego międzynarodowego porozumienia się, że w celu jego przyspieszenia na tym samym kongresie zaproponowali przyjęcie jednego języka międzynarodowego, jednego dla wszystkich rozpraw na kongresach. Wniosek ten nie ma w sobie nic nadzwyczajnego, jeżeli przekonamy się, poświęciwszy trochę uwagi, z jaką łatwością każdy człowiek może w ciągu kilku godzin nauczyć się języka międzynarodowego „esperanto”, wynalezionego przez polaka dr. L. Zamenhofa i uznanego przez takich ludzi jak Tołstoj i Max Müller.

***

Kooperatywa spożywcza może usuwać i usuwa nie tylko pośredników zawodowych; czyni ona to samo z pośrednikami przygodnymi, znosząc tzw. truck-system w fabrykach.

Truck-system jest to metoda handlowa polegająca na tym, że przemysłowiec zmusza swych robotników zaopatrywać się w artykuły spożywcze w jego magazynach i w ten sposób ma na swych pracownikach jeszcze zyski kupca. Przez długi czas truck-system stosowanym był w fabrykach.

Prawodawcy ustanawiali prawa, aby go znieść, prawa te jednak nigdy nie były wprowadzone w życie, i aby uwolnić się od tego rodzaju wyzysku, robotnicy byli zmuszeni założyć stowarzyszenia spółdzielczo-spożywcze. Zniesienie truck-systemu jest niemałą zasługą kooperacji.

Kooperatywa ogranicza zyski kapitału, zajmuje bowiem miejsce kapitalisty najprzód w przedsiębiorstwach handlowych, potem w przemyśle fabrycznym, a wreszcie w przemyśle rolnym.

Obserwując życie ekonomiczne narodów, widzimy, że kapitaliści są kupcami, górnikami, woźnicami, marynarzami, uprzątaczami itd., itd., z tą jedynie różnicą, że do niczego sami nie przykładają ręki i biorą dywidendę w zamian za usługi oddawane przez ich kapitały.

Kooperatywa obchodzi się bez kapitałów tych „honorowych” pracowników, zmniejsza przez to znaczną część ich zysków i daje korzyści jedynie istotnym pracownikom, siłom wytwórczym.

Ze wszystkiego, cośmy tutaj powiedzieli, wynika, że kooperatyzm znosi merkantylizm, usuwa pogoń za zyskiem jednostki. Walczy on również z szynkarstwem, sprzeciwia się bowiem detalicznej sprzedaży napojów wyskokowych w sklepach kooperatyw spożywczych.

Już Fourier występował w swoim czasie przeciwko nadużyciom trunków przez klientów szynkarzy i nic go tak nie drażniło, jak widok włościan, którzy idą na jarmark, aby sprzedać cielę lub kilka owiec, a potem gapią się i bawią przy kieliszku, pochłaniając szkodliwe dla zdrowia trunki.

Kilku uczniów Fouriera założyło nawet dosyć znaczną liczbę kawiarni wstrzemięźliwości, lecz nie miały one wielkiego powodzenia. Stowarzyszenia spółdzielcze wzięły sobie za zasadę zwalczać alkoholizm, który w obecnej dobie dziesiątkuje ludzkość. W tym celu wiele z tych stowarzyszeń postanowiło, i słusznie, przyłączyć się do kawiarni wstrzemięźliwości. W tym celu również stowarzyszenie „Vooruit” w Gandawie założyło wzorowy zakład. Ponieważ kawiarnie przyjęły się w życiu, pragnąć należy, aby i inne kooperatywy naśladowały instytucję gandawską w tym względzie.

Kooperatywa rozbudza w swych członkach uczucia wzajemności, urządzając wspólne zabawy, wycieczki, zebrania, kongresy.

Tam, gdzie system kooperatywny dosyć jest rozwinięty, niejednokrotnie widzieć można kooperatystów przekształcających magazyn sprzedaży na salę balową w celu dostarczenia rozrywki publiczności albo z powodu jakiej uroczystości kooperatywy. Jest to doskonały sposób zwracania uwagi publicznej na znaczenie tej instytucji; zainteresowani goście wypytują gospodarzy o działalność stowarzyszenia i, bawiąc się, otrzymują w zetknięciu się z kooperatystami doskonałą lekcję poglądową oszczędności gospodarczej.

Innym znowu razem sala sprzedaży zamienia się w danej chwili na salę widowisk. Artyści, wybrani często nawet spośród grona członków stowarzyszenia, grają, śpiewają przed audytorium składającym się również z kooperatystów.

Często, jak to czynił p. Tholozan w Towarzystwie gospodarstwa ludowego w Nîmes, składającym się z kooperatystów wszystkich stanów i wszelkich przekonań, urządza się teatr marionetek, w którym w sposób zajmujący i zabawny poucza się kobiety i dzieci o korzyściach płynących z kooperacji i szkodliwości konkurencji.

W tym kierunku Anglicy znacznie wyprzedzili Francuzów. W innych znowu razach sklep kooperatywny przybiera poważniejszy charakter, staje się salą wykładową, gdzie kooperatyści schodzą się wysłuchać przyjezdnego mówcy i obznajmić się z różnymi interesującymi sprawami.

Niekiedy kooperatyści wspólnie organizują zabawy, majówki lub wycieczki do wiejskich posiadłości kooperatywy, jak to ma miejsce w Anglii.

Jak widzieliśmy, kongresy prowincjonalne, narodowe i międzynarodowe zbliżają kooperatystów, pomagają do nawiązania stosunków znajomości i przyjaźni.

Kooperatywa kształci lud przy pomocy bibliotek, towarzystw oświatowych i kółek samokształcenia. Kooperatyści, zwłaszcza angielscy, uważają za swój obowiązek pracować nad oświatą ludową. Wszystkie usiłowania przodowników stowarzyszenia dążą do podniesienia oświaty ludu. W tym celu kooperatyści angielscy wydają corocznie około półtora miliona franków na zakładanie, utrzymanie szkół albo udzielanie stypendiów uczniom zasługującym na pomoc i poparcie. Spoglądają też oni z pewnym lekceważeniem na tych kooperatystów cudzoziemców, którzy na cele oświaty żadnych funduszów nie wyznaczają.

William Cooper, jeden z pierwszych kooperatystów z Rochdale, uważał oświatę za bezwzględnie niezbędną w praktyce kooperacji. „Gdzie nie ma czytelni, bibliotek i środków kształcenia się, tam nie można spodziewać się ujrzeć inteligentnego pracownika. Będzie on szukał gdzie indziej możności dogodzenia swym upodobaniom”. Prawda to oczywista.

W swym sprawozdaniu z 9 kongresu narodowego p. E. de Boyve z powodu kształcenia kooperatywnego w stowarzyszeniach mówi: „Jeżeli stowarzyszenie spółdzielczo-spożywcze w Anglii rozszerzyło się tak bardzo i dało tak świetne wyniki, jest to zasługą kierowników i inicjatorów tego ruchu, którzy gorliwie szerzyli oświatę kooperatywną i głośno oświadczali, że więcej baczyć należy na jakość stowarzyszonych aniżeli na ich liczbę”.

Wychodząc z tego samego założenia p. August Fabre z Nîmes, jeden z najzacniejszych kooperatystów francuskich, pragnąc założyć w tym mieście stowarzyszenie spółdzielcze oparte na trwałych podstawach, rozpoczął od udzielania nauki czytania i pisania pewnej liczbie przyszłych członków stowarzyszenia.

Dostąpiliśmy raz zaszczytu zaproszenia na wieczór do kółka „Solidarité” w Nîmes i mieliśmy sposobność przekonać się, jak takie wzajemne kształcenie się potęguje węzły sympatii i przyjaźni pomiędzy ludźmi najrozmaitszego pochodzenia.

Kooperatyzm nic jest dziełem ani narzędziem pewnej kategorii ludzi, partii czy sekty. Współdziałać może każdy bez różnicy przekonań politycznych, religijnych lub filozoficznych. Pod tym względem kooperatyzm zostawia swym wyznawcom najzupełniejszą swobodę; to samo stowarzyszenie stosownie do woli członków może przeznaczać swe zyski na popieranie takiej sprawy, jaką podoba im się wskazać. Kooperatywa zna jedynie konsumenta, człowieka pojmowanego ze stanowiska ekonomicznego.

Spotykamy w niektórych krajach, jak w Belgii albo we Francji, w jednym i tym samym mieście dwa rodzaje kooperatyw: katolickie i socjalistyczne, przeznaczające swe zyski na cele ściśle określonej propagandy. Jest to wielkim błędem, gdyż instytucje spółdzielcze nie powinny się zajmować sprawami nie mającymi nic wspólnego z życiem konsumenta; magazyn spółdzielczy powinien być gruntem neutralnym, na którym ludzie mający wspólne interesy mogliby się spotykać zupełnie tak samo, jak w życiu potocznym spotykają się w sklepach lub magazynach publicznych. Przy podziale zysków każdy członek powinien móc swobodnie rozporządzać swym zyskiem dla popierania takiej sprawy, jaką sam uznaje za godną poparcia lub obrony.

Kooperatywa zjednywa kobiety dla spraw społecznych. Fourier stawiał taką ogólną zasadę: „Postęp społeczny… odbywa się drogą postępu kobiet ku wolności, a upadek porządku społecznego powstaje przez niewolnictwo kobiet”.

I dziś jeszcze wszyscy uznajemy słuszność tego aforyzmu, wielu pisarzy unosi się platonicznie na papierze nad prawami kobiet, ale pomimo tych pięknych uniesień położenie jej nie zmieniło się. Kobieta pozostała niewolnicą mężczyzny, zmieniły się tylko formy tego panowania. Obecnie chcą przyznać kobiecie prawa polityczne; to nie dosyć, bo władza polityczna nie ma żadnej wartości, dopóki nie usankcjonuje jej potęga ekonomiczna.

Kooperatyści wyzwalają kobietę ekonomicznie, dopuszczając ją do kooperatyw na równych prawach z mężczyzną. W Anglii, a zwłaszcza w Holandii, gdzie kobiety biorą czynniejszy udział w życiu publicznym niż w narodach romańskich, kobiety biorą żywy udział w ruchu spółdzielczym i mają świetne siły w osobach swych delegatek.

Fourier wychwalał formę spółdzielczą jadłodajni, ale dotąd bezskutecznie. I trzeba było dopiero poważnej kampanii, podjętej w tym kierunku we Francji, ażeby kilka współpracowniczek pisma kobiecego, nawet nie feministycznego „La Fronde”, wzięło tę sprawę w swe ręce.

Jakiekolwiek istniałyby wątpliwości co do takiej akcji kobiet, w każdym razie kooperatywa pozwala im zajmować się sprawami społecznymi i wnosić do swych badań zdrowy rozsądek i zmysł praktyczny, jakimi hojnie obdarzyła je natura.

Kooperatyści bronią uciśnionych wszelkiego rodzaju. W Anglii np. udzielali pomocy nieszczęśliwym Hindusom, zrujnowanym przez administrację angielską.

Kooperatyści całej Europy udzielali moralnej lub materialnej pomocy mordowanym Armeńczykom, a kiedy niedawno temu w Algierze ujawniły się postępowania z Żydami godne zeszłego stulecia, podniosły się liczne głosy kooperatystów w ich obronie i w obronie wolności sumienia.


 

Powyższy tekst to cały piąty rozdział książki Achille Daudé-Bancela pt. „Kooperatyzm”, Biblioteczka „Społem!”, Warszawa 1908. Ze zbiorów Remigiusza Okraski.