Przy robotniczym kółku samokształcenia Eintracht (Zgoda) w Zurychu od 1864 roku istnieje jadłodajnia, oparta na samorządnej gospodarce członków kółka. Tutaj robotnicy są i gospodarzami, i stołownikami. Potrawy wydawane są prawie po cenach kosztu, a dywidenda nie istnieje wcale. Potrawy wolno sprzedawać tylko członkom, przy czym obowiązuje zasada płacenia gotówką; od zasady tej odstępuje się rzadko i tylko w wyjątkowych wypadkach. Wybór potraw całodziennego pożywienia (śniadanie, obiad i kolacja) ustanawiają sami członkowie na zebraniach ogólnych i są one ilościowo i jakościowo zupełnie wystarczające i dobre, takie, jakich by nie otrzymano za te pieniądze w żadnej prywatnej restauracji. Oprócz pokarmu cielesnego mają członkowie tej jadłodajni obfity pokarm duchowy w postaci czytelni pism (około 30) i biblioteki (około 200 tomów), które na miejscu są do użytku.
Oprócz swej chwalebnej gospodarki wewnętrznej, stowarzyszenie to wyróżnia się jeszcze tym, że okazuje braterską pomoc przejezdnym robotnikom, należącym do bratnich organizacji; rokrocznie wydaje się przeszło 800 kolacji i obiadów bezpłatnie dla wędrownych robotników, poszukujących zajęcia czy nauki.
Podobne jadłodajnie istnieją przy robotniczych kółkach samokształcenia w Winterthur, St. Gallen, Genewie i innych miastach szwajcarskich. Należałoby i u nas pomyśleć o stworzeniu takich jadłodajni. Na początek można by zacząć od najęcia paru pokoików na imię gospodyni wybranej przez kółko dla prowadzenia kuchni; zakupy powinny być robione pod kontrolą dwóch delegatów, wybieranych w tym celu przez kółko co tydzień czy na dłuższy termin; obsługa w początkach mogłaby się też odbywać po koleżeńsku koleją przez zmieniających się co dzień dyżurnych, a z czasem w miarę rozwoju takiej wspólnej jadłodajni można by pomyśleć o najęciu i większego lokalu, i obsługi. Wszelkie spirytualia powinny być wykluczone, żeby nie naśladować tych prywatnych restauracji, gdzie zawsze wyda się więcej na trunki niż na pokarm i wstępując w ich progi człowiek nie wie, w jakim stanie zakład opuści.
W osadach i dzielnicach fabrycznych, gdzie powstają stowarzyszenia spożywcze, sprawę założenia jadłodajni spółdzielczej mogłyby wziąć na siebie te ostatnie, porozumiawszy się uprzednio z tymi członkami, którzy wyraziliby chęć stołowania się na stałe w takiej jadłodajni. Stowarzyszenia spożywcze, zrzeszając ludzi przeważnie żonatych, powinny też pomyśleć o wygodach i dla bezżennych. Ryzyka tu żadnego nie byłoby, bo rzecz nie zaczynałaby się od góry, ale od dołu w porozumieniu całkowitym z tymi, którzy by chcieli zostać stołownikami.
Przy tym stowarzyszenie spożywcze, jako instytucja poważna i zalegalizowana, mogłoby tę sprawę od razu postawić szerzej, nająć lokal frontowy, nadać mu wygląd estetyczny, żeby nie wyglądał on na brudną knajpę lub zakład dobroczynny o pozorze klasztornym, zaprenumerować pisma, urządzić herbaciarnię i kawiarnię jednocześnie. Powoli, przy dobrej wspólnej gospodarce, nie zdającej wszystkiego na jedną lub dwie jednostki, które mylić się mogą, ujrzelibyśmy i u nas początki tych wspaniałych jadłodajni spółdzielczych, jakie już istnieją w Belgii i Anglii przy wielu stowarzyszeniach spożywczych.
Niepotrzebnych wydatków i zbytku niech tu nie będzie, lecz niechaj stoły będą czysto i porządnie nakryte, niech kuchnia będzie smaczna i zdrowa, a potrawy ładnie podane, a skoro warunki te wypełnione zostaną, co za szalone powodzenie! Jakie zadowolenie i przyjemność, że się siedzi u siebie, nie trzeba się kłócić o niesmaczne i niezdrowe dania, wszystko, co się ma przed sobą, jest rzeczywistością, nie fałszem, befsztyki są miękkie, jarzyny świeże, zupa nie koszarowe pomyje, na zakąskę owoce i sery. Panuje tu dobry apetyt i dobry humor. Sąsiad przy stole nie jest obcym człowiekiem, to przecież towarzysz kooperatysta, z którym łatwo zawiązuje się pogadankę. A przy tym ma się przyjemne niespodzianki. W chwili regulowania rachunku usługująca patrzy z ukosa na gościa, który chce dać napiwek:
– Nie, panie, my tego nie bierzemy.
Czyż wszystkie te piękne rzeczy mają u nas istnieć wiecznie tylko w wyobraźni, czy mają wciąż być rzeczami, o których się pisze, ale ich się nie widzi własnymi oczyma? Kiedyż nareszcie w naszych dzielnicach fabrycznych ujrzymy jasny napis: Jadłodajnia spółdzielcza?
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Społem!” nr 5, 1906. Następnie zamieszczono go w: Romuald Mielczarski – „Pisma”, tom II, zebrał i opracował Konstanty Krzeczkowski, Nakładem „Społem” – Związku Spółdzielni Spożywców RP, Warszawa 1936. Po wielu latach został wznowiony w książce Romuald Mielczarski – „RAZEM! czyli Społem. Wybór pism spółdzielczych”, Łódź – Warszawa – Sopot 2010. Patronat medialny nad tą ostatnią książką objął m.in. portal Lewicowo.pl. Więcej informacji o książce i możliwości jej zakupu można zaleźć tutaj.
Tekst ukazał się wcześniej na portalu Lewicowo.pl.