Wszystkie zarzuty, podniesione w kwestii Związków Przyjaźni, z którymi spotykałem się podczas rozpraw [debat] w Towarzystwie Kooperatystów, streszczają się w tym jednym tylko, że jest to idea trudna do urzeczywistnienia, pewnego rodzaju utopia, nieprzystosowana do warunków życia współczesnego. Przyznam się, że zarzutu tego nie mogłem zrozumieć, i nie mogłem odnaleźć jego uzasadnienia realnego. Mówiąc szczerze, widzę w tym tylko pewną „obawę nowości” i nic więcej. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, ażeby dla każdej idei społecznej, zmierzającej do zreformowania życia, odszukiwać gotowe już wzory praktyczne, istniejące już gdzieś na Zachodzie, w Anglii lub Niemczech, i jeżeli ich odnaleźć nie możemy, jak w danym wypadku, natenczas i ideę samą uważamy za utopijną, ponieważ gdyby była możliwa, to by ją na pewno już Niemcy albo Anglicy wynaleźli. Przypuszczam jednak, że dotąd nie zostało ustalone podobne prawo socjologiczne, i że nie ma fatum historycznego, które by nam zabraniało kategorycznie być twórcami nowej rzeczy – bez poprzedników i cenzorów [w sensie: osób wyznaczających pewien ścisły wzorzec]. Tym bardziej, że ta sama ,,obawa nowości” towarzyszyła zawsze i wszędzie każdej inicjatywie społecznej, gasiła pierwsze ognie każdej myśli ludzkiej, nowo przychodzącej na świat, śpiewała pieśni pogrzebowe zarówno kooperatyzmowi, jak i poczynającej się socjal-demokracji. Nie wszyscy jednak zwracali na to uwagę, a to, co było skazane na śmierć jako „utopia” – żyło i rosło.
Tak samo będzie i ze Związkami Przyjaźni. Nie są one bynajmniej ani tak zupełnie nowe, ani tak dalekie od życia, jak by się to zdawało na pierwszy rzut oka. Nie wymagają żadnego idealizmu, ani żadnych wyjątkowych ludzi. Są one po prostu konieczną dalszą fazą rozwojową kooperatyzmu. Kooperatyzm, który wszedł już szeroko w dziedzinę handlu i finansów, w dziedzinę rolnictwa i przemysłu, i dalej jeszcze – w dziedzinę rozmaitych instytucji publicznego użytku, które dotychczas były monopolem państwowym lub towarzystw akcyjnych, kooperatyzm powinien zrobić jeszcze jeden zwycięski krok naprzód i wejść do dziedziny filantropii. Nie jest to nie tylko utopią, ale [jest] koniecznością dzisiejszego życia. Życie to, zarówno pod względem nurtujących je prądów ideowych, jak i ze stanowiska potrzeb i instytucji społecznych, coraz bardziej demokratyzujących się, jest już teraz zupełnie nieprzystosowane do dobroczynności jałmużniczej, pańskiej. I ci, którzy przyjmują jałmużnę, i ci, którzy ją dają, doznawać muszą coraz częściej i silniej uczucia wstydu; jest to wstyd społeczny; wstyd za poniżoną godność ludzką; za okłamywanie siebie wobec zasad równości i braterstwa; za bezmyślne, złe i głupie podtrzymywanie niedołęstwa, kastowości, służalstwa; za zniewagę wyrządzoną solidarności ludzkiej, której jałmużna jest parodią.
Kooperatyści na całym świecie widzą tę niezgodność filantropii z duchem dzisiejszego społeczeństwa; widzą, że jest niemożliwe, by cała rozległa dziedzina niedomagań ludzkich pozostawała w dalszym ciągu pod rządami kastowych, przestarzałych instytucji, które upośledzają ludzi moralnie i tamują ich odrodzenie się duchowe. Widzą to również przodujące warstwy proletariatu, cały syndykalizm robotniczy, reprezentowany przez związki zawodowe; i dlatego wszędzie na Zachodzie, w klasach ludowych, są robione coraz większe wysiłki w celu tworzenia instytucji dobroczynnych kooperatywnych lub zawodowych, tworzenia kas pomocy w chorobie, ubezpieczeń starości, opieki nad sierotami itp. Gdzie tylko jest kooperatyzm i socjalizm, tam wszędzie kiełkuje i rozwija się coraz silniej hasło ludowe, demokratyczne, zerwania z filantropią i zastąpienia jej przez jedynie godną człowieka pomoc wzajemną. To nie jest utopia ani idealizm dostępny tylko wyjątkowym ludziom; to jest mus nowego życia, konieczność obalenia tego, co poniża, upośledza i kłamie.
Czymże mają być Związki Przyjaźni? Określimy je najlepiej i najprościej, objaśniając, czym się różnią od towarzystw dobroczynności z jednej strony, a od istniejących towarzystw pomocy wzajemnej z drugiej. To będzie obrazowe pokazanie, czym być mogą i jak łatwe są do urzeczywistnienia.
Z towarzystwami dobroczynności mają to wspólnego, że tak samo jak one opiekują się w zasadzie wszelką nędzą, jaka zdarza się w życiu ludzkim. Tak samo jak towarzystwo dobroczynne nie ogranicza się koniecznie w działalności swojej do opieki nad starością lub nad sierotami, do dawania wsparcia w razie choroby tylko lub w razie bezrobocia przymusowego, ale bardzo często, u nas szczególnie, obejmuje działalnością swoją wszystkie wypadki życia człowieka, które potrzebują pomocy – tak samo Związki Przyjaźni nie ograniczą się do kasy chorych lub ubezpieczenia starości, lecz obejmą sobą wszystko, co pomocy potrzebuje. Różnica między nimi jest natomiast ta, że towarzystwo dobroczynności pomaga nie członkom swoim, ale ubogim, poza towarzystwem będącym, ludziom obcym sobie, którym daje wsparcie, a poza tym nic z nimi nie ma wspólnego. Gdy tymczasem Związek Przyjaźni pomagać będzie tylko swoim członkom, to znaczy, że ludzie w Związek ten zorganizowani będą wspomagać się wzajemnie, pomiędzy zaś tymi, którzy wspomagają się wzajemnie nie ma jałmużny; mogą być tylko przyjaciele, z których dziś jedni, jutro drudzy potrzebują pomocy lub jej udzielają.
W stosunku do towarzystw pomocy wzajemnej, jakie dziś znamy, Związki Przyjaźni różnią się tym, że zamiast poszczególnego celu pomocy, ograniczonego np. tylko do kasy chorych lub kasy posagowej, stawiają sobie cele rozwarte [szerokie] i zmienne, zgodnie z tym, jak je nasuwa samo życie danych ludzi. Jest to tylko rozszerzenie pomocy wzajemnej do wszystkich wypadków, gdzie ona jest potrzebna; a z tego powodu pomoc ta nie może być tylko pomocą materialną; w wielu wypadkach musi być także pomocą moralną, czasem nawet wyłącznie. To uogólnienie pomocy wzajemnej nie stanowi bynajmniej żadnej trudności do urzeczywistnienia; to samo bowiem robią towarzystwa dobroczynności, które także stawiają sobie zakres pomagania we wszystkich wypadkach, bo im wcale nie przeszkadza, że funkcjonują prawidłowo, często na szeroką skalę, spełniając zadanie zupełnie określone.
Ale jest jeszcze inna ważna różnica, jaka dzieli Związki Przyjaźni od towarzystw pomocy wzajemnej, czyli rozmaitych kas choroby, starości, ubezpieczenia itd. Jest to mianowicie, że we wszystkich tych kasach, bardzo zresztą użytecznych i spełniających swe cele pomyślnie, na głównym miejscu jest buchalteria kasowa, a stosunki pomocy wzajemnej pomiędzy ludźmi są sprowadzane do załatwiania formalności biurowych. Członkowie „wzajemnej pomocy” nawet nie znają się ze sobą i nie potrzebują tego, gdyż instytucja ich działa tylko finansowo, automatycznie, a przy tym z natury swej dąży do tego, ażeby objąć jak największe masy ludzi. To wszystko stanowi typ kooperatywy zupełnie przeciwny temu, jaki proponuję w Związkach Przyjaźni, gdzie pomoc wzajemna musi być pomocą osobistą, żywą, przyjacielską, bezpośrednią, a z tego powodu musi ograniczać się do małych kół ludzi, współżyjących ze sobą i znających się osobiście. Każdy poszczególny Związek Przyjaźni nie powinien mieć członków zbyt dużo, najwięcej do tysiąca; każda wieś, miasteczko, osada fabryczna, powinny mieć swój osobny Związek; mają one nawet ograniczać się w wielkich miastach do pojedynczych domów, gdzie zamieszkuje często kilkadziesiąt rodzin. Przez to właśnie ograniczenie liczby członków (ograniczenie nie przez ustawę oczywiście, lecz przez sam sposób zakładania Związków), Związki Przyjaźni zabezpieczają się przed zwyrodnieniem się w pomoc czysto biurowej natury, i umożliwiają sobie wykonywanie pomocy bezpośredniej i osobistej, pomocy wzajemnej między znajomymi i sąsiadami.
Typ takiej pomocy wzajemnej nie jest rzeczą zupełnie nieznaną; spotykamy go nie tylko sporadycznie w życiu ludzkim, ale i w niektórych instytucjach; organizowali często pomoc sąsiedzką właściciele ziemscy, w różnych okolicach Polski i Litwy, ażeby ratować zagrożone majątki; powstające w ostatnich czasach związki rodzinne praktykują ten sam rodzaj pomocy wzajemnej ogólnej i osobistej, tylko że są ograniczone do członków tej samej rodziny; a nawet w niektórych instytucjach kooperatywnych, zupełnie finansowych, jak np. kasy Raiffeisena, spotykamy zasadę solidarnej odpowiedzialności członków przy wydawaniu pożyczek, co wymaga osobistych stosunków sąsiedzkich między członkami, znajomości wzajemnej swoich potrzeb i uzdolnień, i co sprawia, że kasy Raiffeisena działają przeważnie w małych zakresach [obszarach] poszczególnych miejscowości.
Na pytanie więc, czym jest Związek Przyjaźni, możemy odpowiedzieć przez następujące określenie: jest to towarzystwo dobroczynności, działające na zasadach kooperatyzmu, czyli pomoc wzajemna, rozszerzona na wszystkie wypadki życia i wykonywana w małych grupach ludzi, znających się osobiście.
Do tego nowego typu kooperatywy musimy przystosować ustawę, której projekt podany będzie w następnym numerze, do wszechstronnego przedyskutowania.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w spółdzielczym piśmie „Społem!” nr 6/1912. Następnie zamieszczono go w I tomie czterotomowej edycji „Pism” autora w 1924 r., w części „Pisma społeczno-etyczne”. W roku 1938 ukazał się ponownie w II wydaniu „Pism”. Po latach wznowiono go dopiero w książce: Edward Abramowski – „Braterstwo, solidarność, współdziałanie. Pisma spółdzielcze i stowarzyszeniowe”, wybór i opracowanie Remigiusz Okraska, Łódź – Sopot – Warszawa 2009. Przedruk za tym ostatnim źródłem, adnotacje w nawiasach kwadratowych pochodzą od redaktora tego wydania.
Tekst ukazał się wcześniej na portalu Lewicowo.pl.